Google Website Translator Gadget

niedziela, 1 sierpnia 2010

"Wspólnie" to inaczej "lepiej"

Od dłuższego czasu zastanawiam się nad aspektem towarzystwa w jakim się znajdujemy. Otoczenie w którym jesteśmy wielokrotnie  - jeśli nie zawsze - ma wpływ na nas i nasze drogi życiowe nie rzadko przeplatają się z ideałami czy poglądami naszego towarzystwa. Problem jest jedynie wtedy, kiedy tego wymarzonego otoczenia nie mamy. A chrześcijanin ma pewien ideał towarzystwa w którym chciałby się obracać. Naturalnie, chciałby przebywać w gronie osób które wyznają podobne do niego poglądy, dla którym Bóg jest sensem życia. Ma to swoje Biblijne uzasadnienie.
"I wy sami jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy, w kapłaństwo święte, aby składać duchowe ofiary przyjemne Bogu przez Jezusa Chrystusa." (1 Piotr. 2:5).
Ciężko wzrastać w wierze samemu, nie mówię, że nie jest to niemożliwe, bo jak by się uprzeć to wszystko jest możliwe. Nie mniej jednak, jest to ciężkie. Idziesz do swojego zgromadzenia, wspólnie posłuchasz kazania, pośpiewasz, pomodlisz się, porozmawiasz z ludźmi w stylu "co u Ciebie" i idziesz do domu z przekonaniem że wszystko jest 'ok'. To właśnie zbór jest ostoją dla człowieka i to właśnie przez społeczność bratnią zbliżamy się do Boga w sposób bardziej efektowny, niż mogłoby się na wydawać.
"Albowiem jak ciało jest jedno, a członków ma wiele, ale wszystkie członki ciała, chociaż ich jest wiele, tworzą jedno ciało, tak i Chrystus; (...) I jeśli jeden członek cierpi, cierpią z nim wszystkie członki; a jeśli doznaje czci jeden członek, radują się z nim wszystkie członki." (1 Kor. 12:12, 26).
Współistnienie, współzależność, to rzecz normalna w chrześcijaństwie i nie możemy mówić o wzroście w wierze jeżeli tej społeczności nie mamy.

Jeżeli chodzimy do zboru regularnie co tydzień - zainteresowanych informuje, że z wielu przyczyn chrześcijanie nawet w Polsce mają utrudniony dostęp do niedzielnych nabożeństw a często wręcz nie możliwy - a czasami nawet kilka razy w tygodniu być może nie mamy wyczucia powyższego tekstu. Człowiek niestety ma taką tendencję, że nie docenia tego co ma w nadmiarze. Za co Bogu będziemy dziękować goręcej: za pełną lodówkę czy wyzdrowienie z ciężkiej choroby? Raczej to drugie. A obfitość pokarmów? Z urodzenia nam się należy czy jak? To już nie jest błogosławieństwo Boże? Wydaje mi się, ze jest, tylko my nie dziękujemy Bogu za to co mamy na co dzień w nadmiarze, za to co jest dla nas standardem. Nie jest to regułą co prawda, ale...? Tym samym, być może mamy problem z okazaniem należytej wdzięczności za to, że co tydzień idziemy na zebranie. A wspólne zgromadzenie się i wielbienie Boga naprawdę wzmacnia.
"Cóż tedy, bracia? Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu"(1 Kor. 14:26).

Doceniajmy to co mamy i całym sercem dziękujmy za to Panu Bogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz