Google Website Translator Gadget

poniedziałek, 24 października 2011

Boże Błogosławieństwo

Czy doceniamy to co mamy na codzień? Czy dziękjemy z całą siłą za pełną lodówkę, to że stać nas pójść do KFC, że bilet do kina to nie problem, składka rodzicielska w szkole jest tylko wydatkiem a nie powodem do zadłużenia się... Czy dziękujemy za to, że jesteśmy zdrowi, że nie mamy wielkich problemów, czy dziękujemy za nowe buty, kurtke czy czapkę? To wszystko to rzeczy, które większość z nas ma od dzieciństwa, to rzeczy, które często w naszym mniemaniu nam się należą. Czy aby na pewno? Czy dobrobyt faktycznie nam się należy? Gdzie jest zapisane to, że musimy być bogaci, gdzie jest zapisane że zawsze musimy mieć szczęście? To, że to mamy to efekt dobrowolnego daru, a nie wypełnienia jakiejś umowy.

Idźmy dalej. Czy Boże błogosławieństwo nam się należy. Czy Bóg ma obowiązek błogosławić chrześcijanom? A niby z jakiej racji? Gdzie tak jest napisane? Czym człowiek sobie zasłużył na to, aby Bóg udzielał mu tego wspaniałego daru? Dużo pytań można by jeszcze postawić, ale prawda jest taka, że niczym sobie człowiek nie zasłużył na Boże torowanie drogi życia. Grzeszny człowiek, to istota, która prędzej Boga zagniewa, obrazi i zgrzeszy wobec Niego, aniżeli wykaże swoje oddanie. Nie chce mówić, że nikt nie przejawia oddania Bogu. Oczywiście, są takie jednostki, ale mimo to, nie zasługują nawet i one na to, aby Bóg im błogosławił. Boża przychylność, to najwspanialsza rzecz jaką możemy otrzymać - tuż obok śmierci Chrystusa - jednakże, życie ludzkie, jest jakie jest i ten dar prawnie nam się nie należy.

Mój realizm/pesymizm (niepotrzebne skreślić) wynika z obserwacji mojego życia i konfrontacji go, z Biblią. Przegrywam na całej lini, nie jest to fajne uczucie, tym bardziej, że to już któryś z kolei raz dochodzę do wniosku, że czas żyć efektywnie w tym całym moim chrześcijaństwie i coś z sobą zrobić. Pogadać sobie zawsze mogę... Tylko gadanie te, już trochę mnie męczy... Patrzę też na Jakuba, patriarchę Izraela i jego walkę z aniołem. Walczył z nim całą noc i nie chciał go póścić z jednego jedynego powodu:
Gdy zaś wrócił i został sam jeden, ktoś zmagał się z nim aż do wschodu jutrzenki, a widząc, że nie może go pokonać, dotknął jego stawu biodrowego i wywichnął Jakubowi ten staw podczas zmagania się z nim.A wreszcie rzekł: «Puść mnie, bo już wschodzi zorza!» Jakub odpowiedział: «Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!» Wtedy [tamten] go zapytał: «Jakie masz imię?» On zaś rzekł: «Jakub». Powiedział: «Odtąd nie będziesz się zwał Jakub, lecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi, i zwyciężyłeś». Potem Jakub rzekł: «Powiedz mi, proszę, jakie jest Twe imię?» Ale on odpowiedział: «Czemu pytasz mnie o imię?» - i pobłogosławił go na owym miejscu" (Gen. 32:25-30).
Wniosek? Dla mnie przekaz oczywisty. Jakub nie zasługiwał na błogosławieństwo. Anioł, ani myślał
mu je dać, bo niby z jakiej racji grzeszny człowiek ma je dostać? Jakub musiał o te błogosławieństwo walczyć, musiał o nie zabiegać, prawda w dość speyficzny sposób, ale darmo go nie dostał. W konfrontacji z Jakub jak wypadam? Właśnie, więc niby dlaczego ja nie miałbym walczyć/zabiegać o Boży przywilej? Pan Jezus w jednej ze swych przypowieści mówi o czymś podobnym:
"Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: «W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: "Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!" Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: "Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie"»" (Łk. 18:1-5)

Wdowa w żadnym razie nie zasługiwała na obronę. Sędzia nie miał obowiązku zająć się jej sprawą. Ustąpił, bo... była nachalna. Usilnie zabiegała o swoją sprawę i spotkała ją za to nagroda. Też nie dostała tego darmo, musiała o to "zawalczyć".

Myślę, że z nami jest bardzo podobnie. Nie zasługujemy na to co mamy, nie zasługujemy na Boże kierownictwo, opiekę, błogosławieństwo, Jego uwagę. Jesteśmy zbyt grzeszni, zepsuci i fałszywi, aby czuć się pełnoprawnymi właścicielami Bożych obietnic. Jednakże zazwyczaj to mamy, dlatego, że nie myśmy na to zasłuzyli, ale dlatego, że Bóg jest łaskawy, miłosierny i dobry. Wszystko jest Jego osobistym darem dla nas. Dla mnie. Dla każdego z nas osobno. Fakt faktem, że nie zawsze możemy otrzymać Boże błogosławieństwo w takim stopniu jak Bóg by chciał nam je udzielić. Przyczyną jesteśmy my sami, ponieważ nasze życie, postępowanie wielokrotnie nas oddala od Boga zamiast nas przybliżać. A jeśli jesteśmy dalecy od Boga, to niby dlaczego Bóg ma nam błogosławić.

Ale to znowu tylko słowa...

poniedziałek, 17 października 2011

Razem Raźniej

Ostatnimi czasy dużo paliłem słomy w piecu. Wieżdżałem 250 kilowymi bolikami do pieca i... nie zawsze ten bolik chciał w tym piecu zostać. Dużo słomy mi wypadło ostatnio. Czasami garść, a czasami cały bolik. Wyciągnąłem z tego naukę. Im słomy więcej tym dłużej się pali. Głupie? Może... Ale to jest prawda oczywista, że większa ilość palącego się źdźbła słomy w jednym miejscu gwarantuje to, że temperatura dłużej się utrzymuje.

My jako chrześcijanie, jesteśmy jak ta słoma. Każdy z nas jest pojedyńczym źdźbłem, który sam, może się szybko spalić, o później zniknąć. Ale kilkadzisiąt źbłów, może nie będzie palić się żywym ogniem cały czas, ale żarzyć się będą przez długą chwile. W kościele będąc razem, możemy więcej niż nam się wydaje. Plany, które mamy w głowie mogą się szybko ziścić, nie dlatego że jesteśmy niezastąpieni, ale dlatego, że we wspólnocie będąc razem, a mając ten sam cel możemy dla boga więcej uczynić.  A nie jest ważne, aby to moje 'ja' zrobiło najwięcej, abym się wyróżnił, abym pokazał się innym. Celem działania, jest oddanie chwały Bogu. Nie jest ważne, aby pojedyńcze źdźbło paliło się dłużej, ważne, aby wydawać temperaturę, a wspólnie jest to realne.

Samotność, to połowa udziału porażki. Nikomu jej nie życzę.
"Lepiej jest dwom niż jednemu, gdyż mają dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadną, jeden podniesie drugiego. Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł. Również, gdy dwóch śpi razem, nawzajem się grzeją; jeden natomiast jakże się zagrzeje? A jeśli napadnie ich jeden, to dwóch przeciwko niemu stanie; a powróz potrójny niełatwo się zerwie" (Koh. 4:9-12)

wtorek, 11 października 2011

Listek na Wodzie

Będąc nad Bobrem, rzeką płynącą przez Jelenią, widziałem w pewnym momencie tafle wody, idealnie płaską. Zero wiatru, tylko śpiew ptaków i niemalże stojąca woda - był to zalew, albo ślepa odnoga rzeki. Nie ważne. Istotne jest to, że było mnóstwo liści na tej wodzie, które płynęły spokojnie na powierzchni zgodnie ze słabym prądem wody. Trochę śmieci, kłoda drewna. Wszystko w wolnym ruchu, jakby czas się zatrzymał, ale jeden jedyny listek mknął z wielką szybkością (szczególnie na tle innych). Złapał wiatr, jakimś cudem. Podmuch, który go popchał. Wyglądało to spektakularnie.

Ten listek przypomniał mi Ducha Świętego. To właśnie poprzez Boży wpływ możemy to, co robimy. Realizujemy plany, wymyślamy nowe, służymy Bogu co raz to lepiej, układa nam się w życiu, w pracy, w rodzinie. Wszystko nabiera ładu i składu. Mądrze pomyślimy i powiemy. Mądrze postąpimy. Przede wszystkim, dzięki Duchowi, jesteśmy szybsi, więcej możemy, więcej potrafimy, na więcej nas stać (nie mówię o pieniądzach).

Duch Święty to Boża moc, o którą powinniśmy usilnie zabiegać, modlić się o Niego. To dzięki niemu jesteśmy bliżsi Bogu, czujemy Jego wsparcie i obecność, czujemy - dosłownie - że jest blisko. Bez Ducha, wszystko jest namarne, bez sensu. Jesteśmy 'my' i 'Bóg', niby coś nas łączy, ale w gruncie rzecz wszystko jest mechaniczne, wyuczone, bez uczucia i wyrazu. Jeśli masz dziewczynę/chłopaka, to przecież siłą rzeczy musicie sobie okazywać uczucia, może wręcz druga strona się tego domaga. A jak jesteście małżeństwem, to bez miłości ani rusz. Czy Bóg nie ma uczuć? Jeśli okazujemy je człowiekowi, to Bogu tym bardziej. Nie mówie tu o pustym 'kocham cię', ale życiu, w którym Bóg nasze oddanie dostrzeże, nasze zaanagożawanie, nasze serce, które myśli o Nim. Bez Ducha Świętego tego nie uczynimy, on jest tym nośnikiem, którego mi brakuje. Na tyle jestem wyjałowiony, że i modlitwa jest skomplikowanym procesem, a nie wylaniem serca przed Bogiem.

Jak się coś popsuło - relacje z Bogiem - to trzeba ją odbudować. A to proces...

niedziela, 9 października 2011

Wróbelki

Patrząc na przyrodę, można wiele się nauczyć. Patrzyłem ostatnimi czasy na wróble. Najbardziej pospolite ptaki naszego kraju. Co ciekawe. Latają one stadami: razem jedzą, razem uciekają gdy niebezpieczeństwo się zbliża. Trzymają się razem. Pojedyńczy wróbel jest zawsze w zagrożeniu, gdyż w jednej chwili nie można czuwać i jeść. W stadzie jest podział obowiązków.

W chrześcijaństwie jest podobnie. Samotny chrześcijanin jest w podobnym położeniu. Samotnemu ciężko się ostać, ciężko czuwać, wzrastać. Nie mówie, że jest to niemożliwe, ale zdecydowanie ciężej, aniżeli w przypadku bycia członkiem społeczności chrześcijańskiej. Bycie pustelnikiem, może i jest dobre, Jan Chrzciciel raczej duszą towarzystwa nie był, ale w pewnym momencie był w grupie wierzących, głównie swoich uczniów. Wniosek, grupa może więcej - w grupie możesz więcej.
"Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe" (Ga 6:2)

środa, 5 października 2011

Moje Chrześcijaństwo

Na Biblię nie mam czasu.
Pracuje od rana do wieczora.
Podczas dnia sporadycznie pomyślę o Bogu.
Biblię używam w niedzielę, na zebraniu.
Uważam się mądrego.
Podczas modlitwy, rozpraszam się i myślę o wszystkim i o niczym.
Mam problem z pychą.
Mam czas i siłę, aby siedzieć na TV czy kompie godzinami, ale kiedy mam poczytać Słowo, strasznie jestem zmęczony.
Na zewnątrz jestem ok, w środku.... szkoda słów.
...tak jest od lat.

I nadal uważam się za chrześcijanina.