Google Website Translator Gadget

wtorek, 25 stycznia 2011

Zmierzch wolności

Wolności zmierzch uczcijmy pieniem bratnim,
Rok zmierzchu, wielki rok zaćmienia.
Już zapadają ciężkie pętle matni
W kipiel wód nocnych, w czeluść cienia.
Słońce - lud, sędzi nasz ostatni -
Wychynie z głębi wśród milczenia.

Brzmienia przemożnego sławę głośmy,
Co z bólem dźwignie ludu wódz na barkach.
Wysławmy uścisk władzy, mus nieznośny,
I ciężar, który legnie nam na karkach.
Kto serce ma, ten pojmie znak bezgłośny -
To na dno idzie wieku barka.

Nawet jaskółek mimolotne stada
Sprzęgliśmy w huf, w kohorty wojownicze
I już nie widać słońca, bo gromada
Rwie się do lotu, kwili, krzyczy.
Słońce w tę sieć, jak mrok zapada
I glob urywa się z kotwicy.

Spróbujmy więc. Szeroki, nieporadny,
Skrzypliwy obrót rudla. Byle dalej.
I ziemia płynie już, otchłanie radląc.
Odwagi, bracia. I w letejskiej fali
Wspomnimy przecie, że to nam wypadło,
Byśmy za ziemię dziesięć niebios dali.

MOSKWA, MAJ 1918


Osip Mandelsztam


Z tomiku "Kontrabanda" Jerzego Pomianowskiego,
Wyd. Austeria, Kraków - Budapeszt 2010

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Karkonosze: tam, gdzie spotykam Boga...

Zielone mnie uspokaja. Jak odczuwam lęk czy nie pokój przed egzamem, "kolosem", czy po prostu jakąś poważną rozmową, wtedy idę na spacer i czuje taki błogi luz, że poezja :-) Mieszkając w aglomeracji miejskiej, tego zielonego za dużo nie ma, a jak jest, to trzeba iść szmat drogi, więc skoro już mieszkam w tych górach, to idę do nich. I tak moje Karkonosze są panaceum na me małe i wielkie bolączki.

Zawsze się zastanawiałem, dlaczego Bóg, w swojej wielkiej mądrości, konstruując przyrodę postanowił, że trwa i liście, których jest najwięcej, mają być zielone. Z naukowego punktu widzenia problemu nie ma, gdyż wszystko można wyczytać na Wikipedii, ale to nie "Wielki Wybuch" czy inna ewolucja stworzyła to co nas otacza, ale Bóg. I się tak po prostu zastanawiałem, aż pewnego dnia, moja duchowa siostra, z zawodu psycholog, powiedziała, że na człowieka najbardziej kojąco działa zieleń. Dlatego to właśnie zielony kolor jest wiodącym w miejscach, gdzie człowiek powinien czuć się zrelaksowany. Bóg przewidział, że my ludzie to takie znerwicowane istoty będziemy, dlatego, aby nam pomóc, głównym pigmentem przyrody jest zieleń. Może dla wielu jest to głupie, ale mnie to fascynuje!

Kiedy jestem w górach, to odpoczywam. W wyższych partiach gór, tej zieleni jest już mniej (kwaśne deszcze), ale na wszystkich równinach jest albo trawa albo kosodrzewina. Oprócz przyrody jest coś jeszcze. Coś czego nie ma na niższych wysokościach. Tam jest cisza. Tam modlitwa jest inna, ma inny kształt, formę. Tam myśli układają się nagle w jedną całość. Tam po prostu jestem bliżej Boga.

Lektura Biblii zawiera wiele opisów Boga odnoszących się do przyrody. Czasami ciężko sobie to wyobrazić, ale gdyby zobaczyć to na własne oczy, to już tak troszkę inaczej jest, dla przykładu:
"Utwierdzasz góry mocą swoją, Przepasany będąc siłą" (Ps. 65:7)
Śnieżka, najwyższy szczyt w Karkonoszach. Niech człowiek zrówna ją z ziemią. Nie mówię, że się nie da, tylko ile dziesiątków lat na to trzeba by było? Ile miliardów ton materiałów wybuchowych trzeba by poświęcić? Dla Boga to żaden problem. Będąc tam na Śnieżce, zobaczyłem jak ta góra jest masywna i potężna, lita skała, nie do ruszenia. Ale ona jest tak utwierdzona, ponieważ Bóg w swojej mocy taką ją stworzył. To jest piękne. Potęga góry, świadczy o wszechpotężności Boga:
"Góry jak wosk topnieją przed obliczem Pana, Przed Panem całej ziemi." (Ps. 97:5)
To właśnie tam, lepiej mi sobie wyobrazić to, jak potężny jest Bóg. Takie wyobrażenie jest niesamowite, ponieważ, On - wszechwładny, wszechpotężny, kwintesencja doskonałości, źródło wszelkiego życia, mimo tego, że jestem grzeszny i odstępczy, i zawiodłem go nie jeden już raz, mimo to, ta Cudowna Istota nadal chce być moim Bogiem. Nie musi, nikt Mu nie kazał i nie może kazać. Bóg po prostu chce... Tam w górach uświadamiam to sobie, gdyż nie rzadko zdarza mi się o tym zapomnieć.



Więcej zdjęć na FB :)

Tak już jakoś mam, że wersety czytane tam inaczej brzmią, a modlitwy jakby lepszy wydźwięk miały. Może to bzdura, moja ułuda, ale nawet jeśli tak, to te złudzenie jest strasznie pomocne w życiu. Kiedyś miałem wielką satysfakcję z tego, kiedy pomodliłem się nad Bałtykiem. Wiem, to już nie góry, ale to nadal przyroda :) Byłem wtedy w Kołobrzegu, było dość pochmurno i wiał dość silny wiatr. Morze było wzburzone, fale jak dla człowieka z południa Polski były naprawdę duże. Wzbudziło to we mnie pewną refleksję. Przecież żaden człowiek, nie ujarzmił tego żywiołu. Przykładem może być Tsunami. Możemy budować tamy i zapory, regulować koryta rzek, ale jeśli woda silnie się spiętrzy, to żadna budowla, który wyszła z pod ręki ludzkiej nie wytrzyma ten siły. A Bóg? Wystarczy żeby powiedział jedno słowo. On decyduje dokąd woda może zajść, a gdzie ma się cofnąć. On ma moc, aby morze wzburzyć albo ujarzmić. I to nie jest dla Niego wysiłek.
"Ty panujesz nad morzem nieokiełznanym, Gdy fale jego się podnoszą, Ty je uśmierzasz." (Ps. 89:10)
To właśnie w przyrodzie odnajduje nie tylko potęgę Boga, ale także dostrzegam piękno Jego stworzenia:
"O, jak liczne są dzieła twoje, Panie! Tyś wszystko mądrze uczynił: Ziemia jest pełna dóbr twoich!" (Ps. 104:24)

niedziela, 23 stycznia 2011

"Wolna Wola" to nie fikcja

Jakiś czas temu, zachęcając do lektury Biblii (skutecznie???), wspomniałem o Bileamie. Doprawdy fascynujący jest ten zapis, a przecież tyle razy go już czytałem... Ale do rzeczy: pojawia się pewien opis, jak to Bóg sugeruje Bileamowi, aby nie szedł do Balaka - który miał złe intencje względem Izraela, jednakże nie zabrania mu jednoznacznie. Nie widać tego jednoznacznie, ale Bileam, chce pod płaszczykiem swojej pobożności i bogobojności osiągnąć swoje osobiste cele. Bóg daje mu do zrozumienia, jaka jest Jego wola:
"(...) Skoro mężowie ci przyszli, aby cię zabrać, wstań, a idź z nimi, lecz uczynisz tylko to, co ci powiem" (Liczb 22:20, BT)
"(...) Czemu aż trzy razy zbiłeś swoją oślicę? Ja jestem tym, który przyszedł, aby ci bronić przejazdu, albowiem droga twoja jest dla ciebie zgubna" (Liczb 22:32, BT)
Można się zdziwić, że najpierw Bóg pozwala iść, a później ma pretensje że ten idzie, ale wydaje się że chodzi tu o pobudki jakimi się kieruje Bileam. Bóg je zna, ale dopuszcza Bileama do zrealizowania swego pragnienia udania się na zaproszenie.

Druga sprawa to Kain. Każdy zna tą historię. Kiedy Kain i Abel złożyli ofiary, to Bogu spodobała się ofiara Abla, tym samym Kain się - mówiąc lekko - zdenerwował. Bóg widział to w sercu Kaina. Widział tą złość, nienawiść do swego brata, z pewnością była tam i zazdrość. Bóg wiedział, że te myśli, te negatywne emocje mogą Kaina doprowadzić do pierwszego morderstwa w dziejach ludzkości. Ale nie sprzeciwia się jednoznacznie, nie mówi 'stop'. Objawia swoją wolę i daje do zrozumienia co jest właściwe:
"Pan zapytał Kaina: Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować." (Rodzaju 4:6-7, BT)
Kain znając wolę Bożą i tak realizuje te myśli, które ma w sercu, daje upust swej złości mordując Abla. Czy Bóg pokazał się tutaj jako okrutnik? Przecież mógł uratować Abla, a tego nie zrobił. Źle kładę akcent w tej historii jak większość czytających ją. Podmiotem jest tu Kain - nie Bóg...

To do Kaina należała decyzja, to on ją podjął i poniósł tego konsekwencje. Podobnie Bileam: Bóg, tak jak Kainowi, objawia swoją wolę, ale Bileam nadal idzie w zaparte na spotkanie z Balakiem. Podobnie rzecz miała się w Edenie. Bóg objawił swoją wolę, co do owocu z konkretnego drzewa, ale to człowiek podjął decyzję czy je zje czy też nie. Mam nadzieję, że to nie zabrzmi naiwnie, ale gdzie w tym wszystkim jest te osławione sterowanie Boże? Gdzie ten brak możliwości podejmowania własnych decyzji, gdzie tu jest brak wolnej woli? Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz... Bóg co najwyżej sugeruje i zachęca do odebrania drogi właściwej - takiej, która się Jemu podoba. Jeśli człowiek nie chce być zbawiony (tzn. nie chce żyć wiecznie) to nie, zapewniam, że na siłę Bóg nie zbawia, tylko (co najwyżej) do tego zachęca.
"Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo" (V Mojż. 30:19, BT)
Wiemy gdzie jest życie, wiemy gdzie jest śmierć, wielka mi filozofia. Wybór należy do nas. Ale jak wybierzemy, to liczmy się z konsekwencjami. Ja wybrałem "życie", poświęciłem je Bogu i staram się żyć według Jego zasad - niestety z różnym skutkiem, ale fakt faktem że wybrałem.

Tak to już jest, że od Boga odciąga grzech. A grzech? Mmmmmm, grzech jest fajny. Nie czarujmy się, lubimy grzeszyć. Lubimy się nie kontrolować, uwalniać swoje emocje, pożądliwości, jakie to fajne uczucie ulgi jak pozwolimy im się realizować. Ale grzech, o ile przyjemny bo cielesny, jest krótkotrwały. Król Dawid zobaczył kiedyś przepiękną kobietę. Ale naprawdę cud dziewczyna. Zapałał do niej pożądliwością i ją zrealizował tym samym grzesząc (cudzołóstwo). Konsekwencje były dla niego fatalne (polecam: 2 Księga Samuela 12 rozdział i kolejne). Bóg człowiekowi nie zabrania grzeszyć. Bóg uświadamia o jego konsekwencjach. A konsekwencją grzechu jest śmierć:
"Każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże; taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga." (1 Jana 3:9, BT)
Ileż to razy dostałem (w porę!!!) ostrzeżenie. Ileż to razy je zignorowałem... Ale chrześcijaństwo to proces. Moja duchowa siostra, Kamilka tak napisała w swoim blogu:


I tak to właśnie działa. Chcemy sprzedać swoje interesy, zaspokoić swoje potrzeby, ale jak tu załatwić wszystko, aby Bóg się nie gniewał? Ach, się kiedyś to kombinowało ostro... Nigdy zdrowo na tym nie wyszedłem. Tak jest prawda, że nasze grzeszne ciało nie raz dyktuje nam warunki, które to my posłusznie spełniamy. Ale z czasem pokonujemy słabości, trenujemy, nabieramy wprawy i duchowej kondycji, aż wreszcie nasze "nie" jest na tyle wymowne, że nie tak łatwo nas ruszyć. W końcu każdy z nas, chrześcijan powie: "Nie żyję już ja, ale żyje we mnie Chrystus". We wszystkim, zawsze, wszędzie.

Bóg jest oskarżany przez ludzi o wiele rzeczy. Abstrahując troszkę od nich, skupię się na ten "wolnej woli". Jeśli nie chcesz Bogu służyć, bo Ci się, Szanowny Czytelniku, ta czy tamta religia nie podoba się, to nie szukaj Go w religiach, ale w Biblii, a dla swego "usprawiedliwienia" odrzucenia Boga, nie wmawiaj sobie ani innym dookoła, że "nie mogę być chrześcijaninem, bo oni nie mają wolnej woli". Bzdura. Każdy ją ma, zawsze. Tylko, że chrześcijanin, mając swoją wolną wolę, chce służyć Bogu, bo wie jakie tego są konsekwencje...

piątek, 21 stycznia 2011

1% dla Pauliny


Znam Paulinę - fajna dziewczyna. Niestety, miała nieszczęśliwy wypadek. Kwestia jest taka, że potrzeba nie małych funduszy na jej rehabilitację. Państwo Polskie pomyślało i każdy spacerujący z PIT'em może Paulince pomóc. Wystarczy wpisać w rozliczeniu finansowym dane, które są w ramce powyżej. Dla lepszego efektu:

Nazwa OPP: Fundacja "Zielony Liść"
Numer KRS: 0000052038
Informacje uzupełniające - cel szczegółowy:
na leczenie i rehabilitacje Pauliny Siwek

Nie podchodź do tego obojętnie. Osławiony "1%" to bardzo często w naszych PIT'ach nie wiele: czasami 10 zł, a czasami kilka tysięcy. Wielu ludzi, jak staje przed dylematem "1%" oblicza kwotę, i wychodzi bardzo często nawet kilka złotych. Wtedy rezygnują, bo uważają, że to zbyt mało i nie warto. Niech 10 osób, przekaże po 10 zł.. 10 zł. to może nie wiele, ale 100 zł. to już chyba bezdyskusyjnie konkretniejszy pieniądz, prawda? Ale bez Twoich kilku złotych owego konkretu nie będzie...

Nas to kosztuje 4 minuty, które musimy poświęcić na wypełnienie tabelki. Dla Pauliny te 4 minuty są wymiarem jej zdrowia.

czwartek, 20 stycznia 2011

Jezu, wstydzę się Ciebie...

Na Facebooku, mam na dziś dzień 250 znajomych, jakieś 85% to chrześcijanie różnej maści. Jednakże, wielu z nich nie obnosi się ze swoim chrześcijaństwem, a można taki wniosek wysnuć na podstawie owej słynnej "Tablicy" FB. Kiedyś taką rolę pełniły "chrześcijańskie łańcuszki szczęścia" przesyłane drogą e-mail, czy GG (jeszcze wtedy w wersji 5.0, heh to były czas ;-) ). Czy jest to powód, abym miał prawo mówić, że ktoś jest chrześcijaninem albo nie? Nawet gdyby to był takowy powód, nie mam zamiaru na nikim kreski postawić, z Biblijnej przyczyny:
"Kimże ty jesteś, że osądzasz cudzego sługę? (...)" (Rzym 14:4)
W zasadzie to nikim, więc aby była jasność nie osądzam, tylko się zastanawiam... Zastanawiam się dlaczego, nie przyznajemy się jawnie do tego kim jesteśmy. Linkujemy wszystko to co śmieszne, miłe i rozkoszne, czasami to co poważne, ale prawie nigdy nie linkujemy tego co identyfikuje nas jako chrześcijan wprost. Nie takich z nazwy, ale takich z życia.

Problem jest poważny, nie neguje go, bo sam kiedyś wstydziłem się tego kim jestem. A może tak optymistyczniej patrząc - nie wiedziałem jak o tym mówić? Bez względu na to, wstydziłem się Jezusa, nie chciałem o tym mówić, bo bałem się reakcji moich kolegów i koleżanek, bałem się wyśmiania i w ogóle lekkie zniesmaczenie czułem, kiedy słowo "Jezus" pojawiało się w czyjejś wypowiedzi. Było to wtedy kiedy miałem jakieś 15-17/18 lat. Może wiek jest usprawiedliwieniem? Z biegiem czasu muszę powiedzieć, że istotnie wiek ogrywa tu znaczącą rolę, bo w tak młodym wieku nie można oczekiwać od człowieka, że będzie miał charyzmę apostoła Pawła. Nie mniej jednak, w pewnym momencie, kiedy to chciałem już publicznie wyrazić swoją wiarę, to niestety zabrakło mi konsekwencji. Po chrzcie, miałem  te same lęki co przed chrztem. Dziś kilka lat po, mam z tym zdecydowanie mniejszy problem, ale kłamcą bym był, gdybym powiedział, że sprawa mnie nie dotyczy.

Chrzest, z założenia jest publicznym wyznaniem wiary. Bardzo często w gronie współwyznawców, więc nie ma powodu do wstydu, wręcz może zaszczytu. Ale publiczne wyznanie swej wiaro to okazanie swego stanu duchowego tak współbraciom jak i niewierzącym! To chyba jest logiczne! Istotnie, przyznanie się w szkole/klasie/pracy/na uczelni/na podwórku do tego, że "Jezus jest mym Panem", prowadzi do tego, że ludzie mają nas za wariatów i lekko się odsuwają od nas. Ja miałem z tym problem, ale nie wiem czy ze względu na moją wiarę (nie chodziłem na religię), czy dlatego że po prostu miałem/mam stuknięty charakter. Kto chciałby być wytykany palcem? Nikt. Związku z tym kto się do Jezusa przyznaje? Nie wielu... Ja raczej do większości się wpisuje...

Bycie naśladowcą Jezusa zobowiązuje do tego iż jak mówimy tak żyjemy, tak też robimy w praktyce. Pamiętacie te czasy, kiedy było klasowe wyjście do kina czy teatru, to tuż przed zbiórką lub po zbiórce było obalanie flaszki czy też kilku piw? W mojej szkole to było nagminne. Nie uczestniczyłem w tym, nie dlatego, że chrześcijanin to abstynent, gdyż to bzdura, ale ze względu na to, że chrześcijanin to osoba, której raczej podpitego widzieć się nie powinno. Bo jeśli ludzie wiedząc o tym, że z definicji mamy żyć inaczej, a zobaczą nas na choćby najmniejszym potknięciu cała ich "dobra" opinia o nas legnie w gruzach i raczej ciężko aby ją jakoś składnie obudować. Nie mówię, że się nie da. Po prostu jest troszkę ciężej nieść poselstwo ewangelii, bo nie jesteśmy brani na poważnie.

Po co sobie więc odmawiać przyjemności? Lepiej ukrywać to kim się jest i nie publikować informacji że czyta się Biblię. Ale czy to jest rozwiązanie?
"Każdego więc, który mię wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem moim, który jest w niebie; ale tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie." (Mat. 10:32-33)
To nie jest powiedziane symbolicznie, tylko dosłownie. Żadnej paraboli tu nie ma. Ale jak to ma wyglądać w praktyce? Można bezpośrednio, np. tak:


Oczywiście, to nie jest jakiś warunek, czy też jedyne wyjście. Bo koszulka taka nie uczyni nas zbawionymi, ale ilu z nas wyszło by w tym T-Shirt'cie na ulice czy do szkoły (pomijam walory estetyczne). Znów to powiem: nie wielu. Podkreślam: nie chce mówić tutaj, że jedyna droga do przyznania się do tego, że Jezus jest moim osobistym Zbawicielem, to ubieranie się we wszystko co ma logo krzyża, rybki czy napis Jezus!!! Pragnę tylko zwrócić uwagę, że człowiek ma ten wewnętrzny blok, lekkie zastanowienie się, zanim prześle dalej jakiś e-mailowy łańcuszek chrześcijański. To w nas siedzi, to siedzi we mnie...

"Jak Cię widzą tak Cię piszą". Znacie to przysłowie. Przyznaj się do tego, że jako chrześcijanin nie upijasz się, a jakiś czas później nawal się jak autobus... Świętnie to świadczy o Tobie i "Twoim" chrześcijaństwie. Chrzest wymaga konsekwentnego postępowania, to prawda łatwo nie jest, ale trzeba się starać i próbować. Próbować mimo wszystko...

W moim przekonaniu, najlepiej swoją przynależność do Jezusa można okazać w naprawdę rozmaitych sytuacjach życiowych. Kiedy grupa naśmiewać się z kogoś innego, tylko dlatego że ma innych kolor skóry czy wyznaje inną religię, nasza postawa strofująca ten typ zachowania spowoduje, że cały ogień przejdzie na nas i to my będziemy kozłem ofiarnym, ale prędzej czy później ktoś nas zapyta: dlaczego jesteś taki dziwny? Wtedy jest czas, aby powiedzieć coś o swoich przekonaniach. Kiedy ktoś potrzebuje pomocy to pomóżmy (akcje charytatywne?), może ktoś naszą pomoc zauważy i spyta: dlaczego...? Możliwości jest nieskończenie wiele.

Nie chce mówić, że żyję ewangelią - to nie jest chyba zbyt konieczne. Ja chcę żyć ewangelią, ludzie wtedy sami zaczną zadawać pytania.
"Nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad swego pana; wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan; jeśli gospodarza Belzebubem nazwali, tym bardziej jego domowników!" (Mat. 10:24-25)

PS. Nikogo nie chce atakować i krytykować. Po prostu patrzę na swoje życie i nie jestem zadowolony i jednocześnie na tyle głupi/odważny (nie potrzebne skreślić), że o tym piszę publicznie.

wtorek, 18 stycznia 2011

Fascynacja Biblią

Czytam Biblię. Rozdział za rozdziałem. IV Mojżeszowa i historia, która dotyczy Balaama.

Nic wielkiego, człowiek ma być wynajęty przez jakiegoś wrogiego króla Izraela, aby ten przeklną Izraela. Z historii nie wynika nic szczególnego, po prostu nie ma przekleństwa, ot i wszystko. Cała historia ma raptem 3 rozdziały, i naprawdę sama w sobie nie powala na kolana. Nie ma w niej nic co przykuło by uwagę tak zwykłego czytelnika jak ja. Ale! (i teraz będzie najlepsze) gdyby spojrzeć na problem bardziej szczegółowo, to okazuje się, że owy Balaam (inaczej Bileam), był wrogiem Izraela, który sprowadził na Naród Wybrany tak wielką klęskę, że imię tego 'proroka' pojawiało się w pismach prorockich przez praktycznie wszystkie pokolenia. Jak słowo daje, to nie wynika z tych kilku rozdziałów! Trzeba użyć Konkordancji Stronga (jest rzeczowa i szczegółowa, wiem że to reklama, ale bardzo lubię tą pozycję), zajrzeć do kilku słowników i komentarzy Biblijnych, a przede wszystkim użyć kilka przekładów Pisma Świętego, wtedy ujrzymy Bileama (Balaama) jako wroga Izraela.

Porwałem Was? Zafascynowałem Biblią? Taaak, z pewnością... ;-p Chcę zwrócić Waszą uwagę na pewien fakt. Jeśli uważasz, że Biblia jest nudna, to wiedz, że nudno ją czytasz. To nie jest trylogia 'Millenium' Stieg'a Larsson'a, którą się połyka kartka po kartce. Słowo Boże jest na tyle specyficzną publikacją, że fascynuje jak się patrzy na nią tematycznie. Powiedzmy sobie szczerze, że szczegółowy opis ubioru kapłana Aarona lub szczegółowe instrukcje co do budowy Przybytku na Puszczy może spowodować, że ktoś się do tego po prostu zniechęci. Kilkadziesiąt wersetów ciągłych wymiarów, co w tym szczególnego? Nic, jeśli czyta się to po prostu rozdział za rozdziałem, ale spójrz na to tematycznie, wybierz interesujący Cię szczegół, zainteresuj się jednym słowem i postaraj się znaleźć nawiązanie do tego detalu w innych Księgach. Gwarantuje jedną reakcję, coś w stylu: "WOW!"
"Bo Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca" (Hebr. 4:12). 
Słowa te były już analizowane na tysiące różnych sposobów, doszukiwano się już w tych sowach dosłownie trzeciego dna, analizowano je pod względem symboliki czy metaforyki na tysiące różnych sposobów. Ale ten werset jest zdecydowanie prostszy niż się wielu wydaje. Biblia po prostu jest ciekawa, tylko należy pamiętać, że nie było pisana pod kątem komercji, ale jej treść ma wymiar ponad czasowy. Na przestrzeni wielu tysiącleci powstawała jej treść. Jej lektura nie ma przynieść poczucia rozrywki, ale ma wpłynąć na metafizyczność ludzkiego życia.

Wiem, że to może dziwnie brzmi, ale kiedy mam problem i zaglądam do Pisma Świętego to naprawdę czuje się lepiej. To uczucie może mieć każdy, tylko należy spełnić jeden warunek: trzeba uwierzyć Bogu. Nie "WIERZYĆ W BOGA" ale "UWIERZYĆ BOGU", tzn. uwierzyć Jemu, Jego obietnicom i Słowu (tj. Biblii). Polecam stronę Słowo.pl (Slowo.pl=>Słowo Dnia=>wg kategorii), które ma świetne archiwum tematycznych wersetów (inne listy też są świetne). Wystarczy znaleźć jakąś kategorią, np. "Wytrwałość" i mamy do dyspozycji na dziś dzień 30 wersetów, które zachęcą nas do wytrwania, ale też i przestrzega przed zbytnim poddawaniem się - tak jak Biblia naucza. 

Ten blog czyta w większości grupa moich najbliższych znajomych, dodam że chrześcijan. Ich raczej do czytania Biblii zachęcać nie muszę, pozostaje te kilka osób które za bardzo Biblią się nie pasjonują. Czy mój powyższy wpis poruszył kogoś? Zakładam, że nie ponieważ działa w wielu uczucie oburzenia na chrześcijaństwo. Nie dziwie się temu po części. Bądźmy szczerzy przez 5 minut: ksiądz, kapłan - skazany za pedofilię... Uwierzcie mi, nie chce nikogo piętnować, ani tym bardziej walczyć z KRK, ale kłamie? Iluż to protestantów dopuszcza się różnych przestępstw jak np. przemoc w rodzinie. Może media nie nagłośniają wszystkiego, ale czepiają się księży z racji "chwytliwości" tematu, jednakże fakt faktem jest taki, że każdy chrześcijanin (kapłan czy też nie) ma coś za uszami - ja też mam swoją "ciemną stronę". Ale to z Twojego, szanowny Czytelniku, punktu widzenia nie ma znaczenia. Bóg nie patrzy na religię, nie jest istotna przynależność wyznaniowa, ale serce człowieka.

Jesteś zrażony do Boga, bo ludzie, którzy uważają się za Jego wiernych nawet w Twoich (niewierzących) oczach zachowują się bezczelnie? To nie jest powód, żeby od Boga się odsuwać. Bóg nie chce z Tobą rozmawiać, za pośrednikiem innych osób (pomijam Jezusa), ale chce rozmawiać bezpośrednio z Tobą. Słowo Boże jest napisane do każdego z nas (indywidualnie). Trzeba tylko zacząć czytać. Wyczyścić kartę uprzedzeń i z czystym podejściem wziąć Biblię i po prostu zacząć czytać. A kiedy natrafisz na coś niezrozumiałego, pozornie sprzecznego lub po prostu ciekawego i interesującego....

;-)

sobota, 15 stycznia 2011

Dawid i Jonatan: Przyjaźń doskonała

„I Jonatan ponownie przysiągł Dawidowi na swoją miłość do niego, gdyż miłował go jak własne życie” (1 Sam. 20:17)
Dawid to postać szczególna. Opisy ksiąg historycznych, jak i liczne psalmy tego proroka a zarazem króla Izraela, daje przeświadczenie o tym , że pewna cecha charakteru wyróżnia go ze wszystkich innych wielkich postaci Starego Testamentu. Tą cechą charakteru jest oczywiście miłość i właśnie o niej chciałbym kilka słów napisać, a jako przykład wezmę wielką przyjaźń między Dawidem a Jonatanem. Kim był Jonatan?

Był on synem Saula, człowiekiem szczerym i pokornym. Saul (pierwszy król Izraela), kiedy obejmował urząd króla, także miał wielką pokorę, lecz z biegiem lat urósł w pychę, co spowodowało, że Bóg zwrócił swe oblicze na Dawida. 
„Wtedy Samuel rzekł do niego: Dziś odebrał ci Pan królowanie nad Izraelem i nada je innemu, lepszemu od ciebie. A doprawdy ten, który jest chwałą Izraela, nie kłamie i nie żałuje, bo nie jest człowiekiem, aby żałować” (1 Sam. 15:28-29). 
 Słowa te mają ewidentny wymiar proroczy, ale nie o tym kontekście tych słów dziś. Kiedy Saul mówił te słowa, z punktu widzenia bieżących wydarzeń, mowa była o Dawidzie, synu Issajego.

Saul wiedząc o tym, że Bóg go opuścił i widząc to, że Dawid „wzrasta”, chciał się go pozbyć. Jonatan syn Saula, wiedząc, że jego ojciec ma złe zamierzenia pomaga Dawidowi ujść cało. [Zachęcam do lektury I Księgi Samuela rozdz. 20, a także do zapoznania się z artykułem w czasopiśmie „Na Straży” pt. „Miłość i przyjaźń”, gdzie można przybliżyć sobie wspomnianą historię i jej szczegółową analizę]. Co nim kieruje? Śmiało możemy powiedzieć, że miłość do Dawida. Ci oto dwaj Izraelczycy, byli wielkimi przyjaciółmi, a najwspanialsze jest to, że ich przyjaźń nie opierała się tylko na pięknych słowach i deklaracjach, jak to jest niejednokrotnie dziś. Stan ich serca prowadził ich do konkretnych czynów. Jonatan okazał swą przyjaźń Dawidowi, pomagając mu uciec od swego ojca Saula, co w konsekwencji narażało go na karę: 

„Tam rzekł Jonatan do Dawida: Świadkiem niech będzie Pan, Bóg izraelski, że wybadam mojego ojca o tym czasie jutro lub pojutrze, a jeżeli dobrze stoi sprawa Dawida, to gdybym wtedy nie posłał do ciebie i nie powiadomił cię o tym” (1 Sam. 20:12). 
Dawid nie był dłużny Jonatanowi, a raczej jego potomkom, gdyż Jonatan i Saul giną w jednej z bitew: 
„Pewnego razu Dawid zapytał: Czy pozostał jeszcze ktoś z domu Saula, abym mógł mu wyświadczyć łaskę ze względu na Jonatana?” (2 Sam. 9:1).
Widzimy zatem, że mamy wiele dowodów (przytaczam tylko wybrane) na to, że uczucie miłości przyjacielskiej było szczere i prawdziwe. Dlaczego o tym mówię? Gdyż Pan Jezus wspominał o tego typu zachowaniu: 
„Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem; abyście się i wy wzajemnie miłowali. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (Jan. 13:34-35).
W społeczeństwie jak i w mniejszych społecznościach chrześcijańskich (zborach, kościołach) mówi się dużo o miłości i z góry uważa się to za warunek, który został osiągnięty przez wszystkich. To znaczy, że wszyscy duchowi bracia i siostry się wzajemnie miłują, spełniając tym samym przykazanie Pana Jezusa. Przykre to jest, ale to nie prawda! Nie ma tej miłości w takim stopniu jak tego oczekuje od nas Ewangelia. Miłujemy naszych przyjaciół, czyli tych, którzy są nam bliscy, z którymi się czujemy najlepiej. Czy o to w tym chodzi? Czy jest to szczera miłość? Pewnie i tak, ale nie możemy jej nazwać miłością chrześcijańską, taką jaką powinni się cechować uczniowie Jezusa. Niby jak wytłumaczyć, jakimi przymiotnikami określić, obmowę, plotkarstwo, zazdrość, a wręcz czasami nienawiść? Jedno słowo: obłuda, bo co gorsze, te zachowania tłumimy w sobie, albo opowiadamy je w „swoim” towarzystwie, a nie zachowujemy się tak jak powinniśmy.

A jak powinniśmy? Otóż jeśli widzimy złe zachowanie, nie powinniśmy naszą wiedzę wykorzystywać do obmowy, ale stanąć na wysokości zadania i w duchu chrześcijańskiej miłości upomnieć takiego brata czy siostrę. Nauka to nie moja, ale Pana Jezusa: 
„A jeśliby zgrzeszył brat twój, idź, upomnij go sam na sam; jeśliby cię usłuchał, pozyskałeś brata swego. Jeśliby zaś nie usłuchał, weź z sobą jeszcze jednego lub dwóch, aby na oświadczeniu dwu lub trzech świadków była oparta każda sprawa. A jeśliby ich nie usłuchał, powiedz zborowi; a jeśliby zboru nie usłuchał, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik” (Mat. 18:15-17).
Miłość jest bardzo ważna, Nowy Testament jest określany mianem „Zakonu Miłości”, gdyż Pan Jezus umierając za nas kierował się właśnie nią. Ona też ma nas wyróżniać od tego „świata”, ona ma być naszą cechą charakterystyczną! Dlaczego zatem w naszych sercach panuje złość i zazdrość na drugiego, które to prowadzą do grzechu, gdyż przypominam, ze obmowa jest grzechem. Tak być nie powinno… Za puentę naszych rozważań, a zarazem za wezwanie do zmiany naszych serc niech służą nam słowa samego Mistrza.
„Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował bliźniego swego, a będziesz miał w nienawiści nieprzyjaciela swego. A Ja wam powiadam: Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują, Abyście byli synami Ojca waszego, który jest w niebie, bo słońce jego wschodzi nad złymi i dobrymi i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Bo jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakąż macie zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią? A jeślibyście pozdrawiali tylko braci waszych, cóż osobliwego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest.” (Mat. 5:43-48)

wtorek, 11 stycznia 2011

Oczekiwanie Boże

"Gdyż miłości chcę, a nie ofiary, i poznania Boga, nie całopaleń." (Oz. 6:6)
Często lubimy wyręczać Pana Boga we wszystkim. W planowaniu naszego życia, w rozwiązywaniu naszych (i innych ludzi) problemów. Czasami jest tak, że człowiek modli się, tylko po to, aby odhaczyć jeden z wielu punktów planu dnia, gdyż tak naprawdę Boga mu nie trzeba, sam wszystkie wie lepiej.

Lub z innej strony, nie wie wszystkiego lepiej, ale do Boga zwraca się tylko wtedy gdy jest (czuje się) bezsilny, a tak to traktuje Go obojętne. W starotestamentowym Izraelu było tak nie raz. Zakon nadany przez Mojżesza, zawierał 613 przykazań i przepisów. Dziś te nie mówiące o moralności nazwalibyśmy obrzędami. Te obrzędy były bardzo ważne, tak dla Boga jak i dla ludzi - przynajmniej być powinne, niestety tak nie było. O wielu przepisach zapomniano.
"Wtedy arcykapłan Chilkiasz rzekł do sekretarza Szafana: Znalazłem w świątyni Pana księgę zakonu. I wręczył Chilkiasz księgę Szafanowi, który ją przeczytał. Następnie sekretarz Szafan udał się do króla i zdał sprawę królowi, powiadając: Słudzy twoi wysypali pieniądze, jakie się znajdowały w świątyni, i wręczyli je kierownikom robót mającym nadzór nad świątynią. Po czym sekretarz Szafan doniósł królowi następującą rzecz: Kapłan Chilkiasz wręczył mi księgę. I Szafan odczytał ją przed królem. Gdy tedy król usłyszał treść tej księgi, rozdarł swoje szaty I dał taki rozkaz kapłanowi Chilkiaszowi, Achikamowi, synowi Szafana, Akborowi, synowi Michajasza, sekretarzowi Szafanowi oraz dworzaninowi królewskiemu Asajaszowi: Idźcie zapytać się o wyrocznię Pana co do mnie, co do ludu i co do całej Judy w związku z treścią tej księgi, która została znaleziona, gdyż wielki jest gniew Pana, który rozgorzał przeciwko nam dlatego, że nasi ojcowie nie słuchali słów tej księgi, aby pełnić wszystko, co tam dla nas napisane. Poszli więc kapłan Chilkiasz i Achikam, i Akbor, i Szafan, i Asajasz do prorokini Chuldy, żony Szalluma, syna Tikwy, syna Charchasa, przełożonego szatni. Mieszkała ona w Jeruzalemie w drugiej dzielnicy. A gdy z nią porozmawiali, Ona rzekła do nich: Tak mówi Pan, Bóg Izraela. Powiedzcie mężowi, który posłał was do mnie: Tak mówi Pan: Oto Ja sprowadzę nieszczęście na to miejsce i na jego mieszkańców, zgodnie ze wszystkimi słowami tej księgi, którą przeczytał król judzki, Za to, że mnie opuścili i spalali kadzidła innym bogom, drażniąc mnie wszystkim, co czynią ich ręce; toteż rozgorzał mój gniew na to miejsce i nie ochłonie." (2 Król. 22:8-17)
Dziwne, ale prawdziwe. Księga "nie jawna", a może po prostu zapomniana? Bez względu na to co byśmy powiedzieli to i tak pamiętajmy, że do tego momentu, odstępstwo nie było poważnie brane do serc...
"I znaleźli przepis w Zakonie, jaki Pan nadał przez Mojżesza, że w czasie święta w siódmym miesiącu synowie izraelscy mają mieszkać w szałasach I że należy ogłosić i obwołać po wszystkich ich miastach i w Jeruzalemie: Wyjdźcie w góry i przynieście gałązki oliwne, gałązki sosnowe, gałązki mirtowe, gałązki palmowe oraz gałązki z drzew liściastych, aby pobudować szałasy, jak jest napisane. Wyszedł więc lud i przyniósł, i pobudowali sobie wszyscy szałasy czy to na dachu, czy na swoich podwórzach, a także na dziedzińcach domu Bożego i na placu przy Bramie Wodnej, i na placu przy Bramie Efraimskiej. Całe tedy zgromadzenie, wszyscy, którzy powrócili z niewoli, pobudowali sobie szałasy i mieszkali w szałasach, czego synowie izraelscy nie zrobili od czasów Jozuego, syna Nuna, aż do tego dnia; toteż zapanowała bardzo wielka radość." (Nehem. 8:14-17)
Zapomniano o Bogu, możemy to śmiało powiedzieć. A tego Bóg nie oczekiwał i nie oczekuje. Już nie mówię o tych obrzędach - to przeszłość, straszna dla nas jest teraźniejszość i nasza przyszłość. Nie do pomyślenia, że chodzimy do kościoła tylko 2 razy w roku "odbębniając" swoje i w ogóle nie przeżywając tego duchowego aspektu. Zachowujemy się tak, jak przez wieki zachowywał się Izrael (ten Biblijny). Bóg nie chce, abyśmy jak roboty się modlili, chodzili do kościoła, spełniali (ludzkie) obrzędy, wynikające z "tradycji".

Chce, abyśmy w sercu nosili Jego Słowo, kochali Go, poznawali Go. Nie jest to trudne, tylko trzeba chcieć, a niestety mało kto chce. Niechaj polecenie dane Jozuemu, będzie podsumowaniem tych myśli: 
"Niechaj nie oddala się księga tego zakonu od twoich ust, ale rozmyślaj o niej we dnie i w nocy, aby ściśle czynić wszystko, co w niej jest napisane, bo wtedy poszczęści się twojej drodze i wtedy będzie ci się powodziło." (Joz. 1:8)

niedziela, 9 stycznia 2011

Człowiecze, POKORY !!!

Pokora... Samo to słowo jest dla wielu ludzi obrzydzeniem w samym brzmieniu, a co dopiero stosowanie go w swoim życiu. Niestety, czy się to komuś podoba czy też nie, przyzwoitym jest stosowanie jej w swoim życiu. Pokora, inaczej nie-wyniosłość, czy też skromność powinna cechować wszystkich ludzi, a przede wszystkim tych, którzy mienią się chrześcijanami (czytaj: "naśladowcami Chrystusa"). Czy tak jest? Pytanie retoryczne, odpowiedź jest "oczywiście oczywistością", że nie. W mediach lansują się osoby, które znają swoją wartość i wiedzą na co je stać. Które uważają się za najlepsze w tym co robią, lub po prostu uważają że są tak wspaniałe, że należy je uważać za autorytety. Piosenkarz, sportowiec, polityk, raper, dziennikarz lub jakiś średniej klasy showman mają być autorytetami? Cóż, co kraj to obyczaj, więc może nie rozwódźmy się nad tym światem, a skupmy się na czymś ważnym, nad tym zagadnieniem co prawda, ale w kontekście chrześcijaństwa.

Kiedy popatrzymy na ten problem ogólnie, to bez problemu możemy powiedzieć, że Izrael pokornym narodem nie był. Bóg wyprowadził ich z Egiptu - jak z resztą powiedział - dał im wspaniałą Ziemię, ale oni i tak robili swoje i posłuszni Jemu nie byli. Kiedy czytamy (a wierze, że to robimy) Biblię, a ściślej Księgę Ezechiela, to możemy zauważyć, iż Bóg bardzo często używa takiego oto zwrotu: 
"Mów do domu przekory, do domu izraelskiego: Tak mówi Wszechmocny Pan: Dosyć wszystkich waszych obrzydliwości, domu izraelski!" (Ezech. 44:6).
Izrael "domem przekory"... Nie dziwi takie stwierdzenie, praktycznie poprzez wszystkie wieki, Izrealczycy się buntowali przeciwko Bogu i "cudzołożyli z innymi bogami". Pokory w nich nie było. Nawet po powrocie z niewoli Babilońskiej, po kilku latach pobytu w swojej Ziemi, zgrzeszyli wobec Boga biorąc sobie za żony kobiety obcoplemienne - dla nie w tajemniczonych: Prawo Zakonu zabraniało brać sobie żonę lub męża z poza narodu Izraela. Także myślę, że możemy powiedzieć, że ten brak pokory to mieli chyba we krwii. Ale jaki naród, taki człowiek, i kiedy patrzymy na to zagadnienie z perspektywy pojedyńczego człowieka to wcale lepiej nie jest.

Apostoł Paweł (wcześniejszy Saul) w swoim "Liście do Rzymian" napisał m.in tak: 
"A zatem, powiesz mi: Czemu jeszcze obwinia? Bo któż może przeciwstawić się jego woli? O człowiecze! Kimże ty jesteś, że wdajesz się w spór z Bogiem? Czy powie twór do twórcy: Czemuś mnie takim uczynił? Albo czy garncarz nie ma władzy nad gliną, żeby z tej samej bryły ulepić jedno naczynie kosztowne, a drugie pospolite?" (Rzym. 9:19-21).
Paweł, apostoł Jezusa Chrystusa uczy nas w tym fragmencie pokory. Człowiek nie ma najmniejszego prawa pytać Boga: "dlaczego?", "czemu?", "po co?". Dzieje się tak dlatego, że gdy pierwsi ludzie zgrzeszyli, Bóg nie był zobowiązany ich ratować, poprzez Jezusa. Jego miłosierdze jest tak wielkie, że nie przeszedł obok nędznego człowieka obojętnie. Tak naprawdę, wszystko co nas spotyka, nie jest wynikiem kaprysu Bożego, ale konsekwencją skażenia grzechem, jakie towarzyszy ludzkości od Adama i Ewy. Nadzieja w Chrystusie jest taka, że te skażenie kiedyś zniknie, a my będziemy cieszyć się obfitością błogosławieństw jakie czekają "wiernych Pańskich, a o któych to błogosławieństwach mówili prorocy od wieków, czego dowody mamy na kartach Pisma Świętego.

Natura ludzka jest krnąbrna i nasza "cielesność", zawsze będzie jakoś się buntować. Zawsze będziemy się czemuś dziwić, lub - co gorsza - wymagać od Boga wyjaśnień jego postępowania, bo to czy tamto nam się nie podoba. Chrześcijanie to tacy ludzie, którzy się poświęcili Bogu. Uczynili to nie symbolicznie, ale praktycznie. Te poświęcenie nie polega tylko na mówieniu, że jesteśmy poświęceni, ale na faktycnym postępowaniu. Na zadawaniu sobie pytania w każdech sytuacji życiowej: czy Jezus by - tak uczynił/tam poszedł/to zrobił/to powiedział/... ? To jest poświęcenie i godzi się tak czynić. Całkowita uległość, jest tu "pojęciem kluczem". Nie mówię tu o zniewoleniu czy też o jakimś sekcarstwie!!! Ale o zaufaniu w Boskie obietnice, mówię o wierze w Boga, o poddanie się mu, na tym polega poświęcenie. Zatem pytam się, gdzie jest tu miejsce na wyniosłość? Czy to wszystko nie jest ściśle powiązane z pokorą?

Cóż zatem nam pozostaje? Modlitwa, a brzmi ona tak:

"(...) Ojcze nasz, któryś jest w niebie, Święć się imię twoje,
Przyjdź Królestwo twoje, Bądź wola twoja, jak w niebie, tak i na ziemi. (...)"
Mat. 6:9-10

Jak się modlimy, tak też postępujmy.

piątek, 7 stycznia 2011

"Chłopiec w pasiastej piżamie"

Dziś obejrzałem ten film. Motyw II Wojny Światowej i kwestia obozów koncentracyjnych postrzegana oczami pewnego ośmiolatka. Nie mam pojęcia czy to fikcja czy autentyk, to bez znaczenia dla mnie. Film świetnie zrobiony, naprawdę gorąco go polecam.
Daje do myślenia...
(Wszystkie części dostępne na YT. Tutaj wrzucam tylko pierwszą część.)




środa, 5 stycznia 2011

Niepokorny Saul

"Lecz Saul i jego lud oszczędzili Agaga i to, co było najlepsze wśród owiec i bydła, najtłustsze okazy i jagnięta, i wszystkiego, co było wartościowe nie chcieli przeznaczyć na zniszczenie, zniszczyli natomiast dobytek lichy i marny" (1 Sam. 15:9)
Bóg dał polecenie Saulowi - pierwszemu królowi Izraela - aby ten doszczętnie wytępił Amalekitów wraz z bydłem. Werset powyżej świadczy o czymś innym. Polecenie Boże nie zostało wykonane. Saul czuł się potężny i silny, uznał, że Bóg się pomylił, aby takie dorodne zwierze zabić, więc je wziął - jak tłumaczył Samuelowi - aby je ofiarować Bogu.

Tak to z nami jest, że od czasu do czasu duch zdrowego rozsądku nas opuszcza, i bierzemy sprawy w swoje ręce. Próbujemy uszczęśliwiać siebie i innych na siłę, nie wiedząc jak sprawy na siłę wyglądają i czy to co nam się wydaje dobre faktycznie takie jest. Saul wziął sprawy w swoje ręce i zapłacił za to wysoką karę. Jeśli poświęciliśmy się Bogu, to jak sama nazwa wskazuje - poświęcenie - nasze życie zostało oddane Bogu. To w nim należy szukać nadziei, to On jest naszym "grodem warownym". Bóg chce, abyśmy mu zaufali, więc ufajmy.

Saul, nie do końca ufał Bogu, a może po prostu popadł w pychę? Kiedy Saul oszczędził Agaga - króla amalekickiego - i bydło, Bóg tak powiedział: 
"Żałuje, że Saula posadziłem na królestwie, gdyż odwrócił się ode mnie i słowa mojego nie wykonał. Samuela ogarnął gniew i wołał do Pana przez całą noc" (1 Sam. 15:11).
Czy chcielibyśmy, aby Bóg tak i o nas powiedział? Kiedy czujemy się silni i potężni nie bierzmy spraw w swoje ręce i nie wchodźmy w kompetencję Pana Boga, ale w cichości i pokorze Panu służmy.
"Samuel odpowiedział: Czy takie ma Pan upodobanie w całopaleniach i w rzeźnych ofiarach, co w posłuszeństwie dla głosu Pana? Oto: Posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara, a uważne słuchanie lepsze niż tłuszcz barani. Gdyż nieposłuszeństwo jest takim samym grzechem, jak czary, a krnąbrność, jak bałwochwalstwo i oddawanie czci obrazom. Ponieważ wzgardziłeś rozkazem Pana, więc i On wzgardził tobą i nie będziesz królem" (1 Sam. 15:22-23)

sobota, 1 stycznia 2011