Google Website Translator Gadget

czwartek, 10 maja 2012

Bełżec


Korzystając z wolnego w pracy wybrałem się z przyjacielem do przyjaciela do Oleszyc (podkarpackie). W sobotę wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Bełżca, miejscowości w której znajdował się hitlerowski obóz koncentracyjny. Działał od lutego do grudnia 1942 roku i pozbawił życia około 500 000 Żydów. Byłem tam... oniemiały. Chodziłem po ziemi, która przyjęła tyle hektolitrów ludzkiej krwi. Dotykałem murów, o które opierały się uciekające matki z dziećmi. widziałem tory kolejowe po których przyjeżdżały nowe transporty. Widziałem gruz obozu, który widział to, o czym my współcześnie żyjący często gęsto traktujemy jako "straszny" epizod w historii ludzkości.

Nie byłem tam na wycieczce. Nie pojechałem tam odpocząć. To nie miał być miły wypad, aby zobaczyć coś innego, jakieś muzeum.... Pojechałem tam po refleksję. Po refleksję nad swoim życiem.

Będąc tam, uświadomiłem sobie, że to co mam jest cenne, jest darem i przejawem Bożej łaski. Mam tu na myśli, swobodny spacer po ulicy, brak napiętnowania społecznego, zero problemu z głodem i chorobami, swobodę w przemieszczaniu się, autonomie w decydowaniu o samym sobie. Banały nie? Kto dziś dziękuje Bogu za to, że mógł, bez strachu, że go zastrzelą, pójść do sklepu i kupić chleb. OK, może w Somalii lub Ugandzie. Ale w Polsce to na pewno nie jest standard. Mamy coś, co dla nas jest standardem, oczywistą oczywistością - dla ludzi, którzy znaleźli się m.in. w Bełżcu to było coś, za czym tęsknili, ale nigdy tego nie otrzymali. Przynajmniej nie te pół miliona Żydów.

Będąc tam widziałem rodzinne wycieczki. Fan, uśmiechy i radości. Sweet focie na Facebook'a. Tekst ojca do 4-letniego syna, który przeszukuje gruzy po zburzonym obozie: "jak znajdziesz jakiś złoty ząb, to bierz szybko do kieszeni, hehe". Obóz zagłady to nie jest miejsce na niedzielny weekend, jako alternatywa dla TV czy neta. To jest miejsce aby uświadomić sobie, że śmierć ze starości to dar. To miejsce, w którym uświadamiamy sobie, że życie jest darem, a nie czymś co nam należy się.

Byłem też w wielkiej komorze gazowej. Odwzorowanej, nie oryginalnej. Wielki bunkier, przerażająca ciemność i echo, od którego ma się dreszcze jak w najgorszych horrorach. Wchodzę tam i widzę setki gołych Żydów, którzy są tam zapędzani jak bydło. Drzwi się zamykają. Cały czas jest krzyk paniki i strachu. Nagle włączają się wiatraki. Słychać syczenie. Jest cisza. wszyscy słuchają tego syczenia. Czują gaz. Wiedzą, że to właśnie taką śmiercią umrą. Wielki krzyk, płacz i lament. Po kilkunastu minutach obłędna cisza. Pompy się wyłączają i włączają wentylatory. Komora znów ma tlen. Żydzi pracujący dla hitlerowców wynoszą swoich braci do spalenia. Taki obraz miałem tam w głowie.

Po takiej "wycieczce", modlitwa dziękczynna nad chlebem jest inna, a i chleb smakuje inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz