Google Website Translator Gadget

niedziela, 25 września 2011

Żuczek i Chęć Pomocy

Byłem ostatnio na długim, całodziennym spacerze w mojej ukochanej "Dolinie Bobru". Idąc leśną ścieżką zauważyłem żuczka, który był obrócony do góry nogami i w żadnym razie nie mógł się obrócić. Żadnego wsparcia w otaczającej go przestrzeni, niemalże płasko na przestrzeni kilkudziesięciu centymetrów. W dodatku był to sam środek ścieżki, gdzie było wielu spacerowiczów, rowerzystów i - co mi osobiście przeszkadza w lesie i to bardzo - quad'owców. Co zrobiłem? Wziąłem kawałek patyczka i pomogłem mu obrócić się na nogi. Każdy z nas poszedł w swoją stronę, a mnie nasunęła się refleksja.

Czasami jest tak, a w dzisiejszych czasach może i częściej, że idąc przez nasze życie mijamy wielu ludzi, na których w ogóle nie zwracamy uwagi. Nie interesuje nas ich życie, zainteresowania, marzenia, plany i problemy. W tym momencie ja nie mówię, o ludziach nam obcych czy słabo znanych, ale o tych, którzy są częścią nas samych: naszej rodziny duchowej. Nie jest to zgodne z nauką Pisma Świętego:
"Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe" (Ga 6:2)
"by nie było rozdwojenia w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem" (1 Kor 12:25)
Nie mniej czasami jest tak, że kryjemy się z naszymi problemami i nie chcemy/nie potrafimy poprosić o pomoc. Wiemy doskonale, że nie udźwigniemy tego ciężaru, czujemy że on nas przerasta i chcielibyśmy dostać pomoc, lecz wewnętrzna "blokada" uniemożliwia ten krok. Wtedy "Duchowa Rodzina" powinna poczynić krok samoistnie, sama z siebie. Powinno dostrzec się symptomy zmiany nastroju czy zachowania i bez pytania czy specjalnej zachęty podejść i porozmawiać. Psychologowie mówią, że pewne oznaki odrzucenia innych, separowania się od dawnego otoczenia to nic innego jak wołanie o pomoc. Mówię wprost: czasami trzeba "nachalnie", wbrew logice wejść w czyjeś sprawy z butami i pomóc naszemu bratu/siostrze/przyjacielowi poukładać jego życie.

Taka też jest idea społeczności chrześcijańskiej. Wzajemne budowanie się, wspólne modlitwy, wspólne śpiewanie, rozważanie Słowa - to wszystko jest bardzo nas duchowo ubogacające, ale w pojedynkę, to nie przynosi praktycznie żadnych efektów. Czy jest możliwość znalezienie chociażby jednego wersetu, w którym to apostołowanie sugerują postawę "chrześcijanina-singla"? Nie istnieje taka nauka. Dlatego ważne jest, abyśmy w tym trudnym okresie Laodycejskim (Ap. 3:14-22) wzajemnie się nie tylko budowali, ale i (a może przede wszystkim) wspierali.
"wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa" (1 Ptr 2:5)
Ten żuczek nie prosił się o pomoc, ale mu pomogłem, gdyż stojąc z boku byłem pewien, że czeka go śmierć. Pomogłem - nie usłyszałem słowa 'dziękuje', po prostu poszedł dalej. My pomagając innym również powinniśmy się liczyć z tym, że służąc innym wcale a wcale nie powinniśmy oczekiwać najmniejszego wyrazu wdzięczności. Służba, w duchu miłości Chrystusowej to co więcej jak ludzkie dziękuje, to nagroda życia wiecznego dana od samego Wiekuistego Boga.

środa, 7 września 2011

* * *

O, jeszcze mi daleko do patriarchy;
Jeszcze się w pół-czcigodnym wieku liczę;
Jeszcze pomstują na mnie za plecami
W narzeczu zwad i kłótni tramwajowych;
"Taki, owaki..." cóż, przepraszam, ale
Ja w głębi duszy nie zmieniam się wcale.

Kiedy pomyślisz, co cię wiąże z światem,
To się samemu nie chce wierzyć: fraszka;
śródnocny klucz do cudzych drzwi i drobna
Monetka srebrna w kieszeni i jeszcze
Kliszy kawałem z filmu kowbojskiego.
- Do telefonu zrywam się jak szczeniak,
Przy każdym jego dzwonku histerycznym.
W nim jest coś z polskich słów: "Dziękuję pani",
Jakiś łagodny, nietutejszy wyrzut,
Czy też nie dotrzymana obietnica...

Wciąż głowię się: - co tu z sobą począć?
W trzasku szmermeli, w sztucznych ogni błysku
Wyszumisz się - i zanim się spostrzeżesz
Został ci bezczyn bezmyślny i bezwład;
Może spróbujesz przyjrzeć im się z bliska?
Uśmiecham się, nadrabiam wątle miną,
Chodzę na spacer z laską jasnogłową,
W zaułkach podsłuchuję serenady,
Przed każdym kramem oblizuję wargi,
Wertują książki w głębokich podsieniach...
Cóż, to nie życie. A to życie właśnie.

Osip Mandelsztam


Z tomiku "Kontrabanda" Jerzego Pomianowskiego,
Wyd. Austeria, Kraków - Budapeszt 2010

wtorek, 6 września 2011

Film "Luther"





Luter na cenzurowanym
Renata Karolewska, „Znaki Czasu” – luty 2006

     
  Jaka szkoda, że wyprodukowany zaledwie trzy lata temu film „Luter” nie trafił ani na polskie ekrany, ani do wypożyczalni, choć zebrał nie tylko dobre recenzje, ale i nagrody. Wygląda na to, że katolicka Polska nie życzy sobie filmu o pierwszym niemieckim protestancie. A szkoda, bo w 460. rocznicę śmierci Marcina Lutra warto byłoby przypomnieć sobie za sprawą tego filmu jego dzieło. Niedostępny drogą legalną „Luter” krąży obecnie w drugim obiegu. Jak duże jest nim zainteresowanie, niech świadczy fakt, że doczekał się nawet amatorskich napisów w języku polskim.
       Kto z nas nie zna historii przybicia 95 tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze przez skromnego niemieckiego augustianina, Marcina Lutra? Jednak ilu z nas zastanowiło się, co tak naprawdę przeżywał ojciec reformacji, jak wyglądało jego codzienne życie w okresie silnej dominacji Kościoła rzymskiego i jaką walkę musiał stoczyć z samym sobą, by nie ugiąć się pod naporem władz świeckich i kościelnych?
       Przyznam, że mnie do takiej refleksji pobudził film „Luter”. Choć od obejrzenia go minęło już trochę czasu, wciąż się zastanawiam, jak ja zachowałabym się na miejscu Lutra, czy wystarczyłoby mi wiary i determinacji, by nie wypowiedzieć revoco (odwołuję) w sytuacji, w której on się znalazł?
       Film opowiada historię skromnego, wrażliwego zakonnika (w tej roli Joseph Fiennes), który dzięki mecenatowi potężnego saksońskiego księcia Fryderyka zostaje doktorem teologii na uniwersytecie w Wittenberdze. Punktem zwrotnym w życiu Lutra staje się jego wizyta w Rzymie, mieście przypominającym siedlisko rozpusty, gdzie za pieniądze można było kupić wszystko: od seksu, przez drzazgi z krzyża Chrystusa, po zbawienie swoje i przodków. Szczególnie zapada w pamięci scena, w której spragnieni przebaczenia, rozmodleni wierni, zaopatrzeni wcześniej w dokument potwierdzający odpust, wspinają się na kolanach po schodach Scala Santa. U stóp schodów – niczym w manufakturze – beznamiętni duchowni sprzedają „paszporty do raju” każdemu, kto odpowiednio zapłaci. Ten kontrast sprawia, że w przyszłym ojcu reformacji rodzi się sprzeciw. Luter uzmysławia sobie, że w tym, na co patrzy, nie ma za grosz miejsca na Boże miłosierdzie. Liczy jednak na to, że gdy tylko papież dowie się o nadużyciach, będzie dążył do zmian. Niestety, Leon XII jest bardziej zainteresowany zbieraniem funduszy na bazylikę św. Piotra niż zastanawianiem się nad tym, czyim kosztem zostanie ona zbudowana. Dlatego zamiast poparcia, Luter trafia na głęboki opór. Nawet jego przyjaciel zakonny i opiekun duchowy, Johann von Staupitz (Bruno Ganz), wystraszony nagłą, wzmożoną aktywnością dominikanina Johanna Tetzla oraz reakcjami wysłanników papieskich, namawia go do odwołania swoich nauk. Tymczasem w całych Niemczech rośnie ruch zwolenników Lutra.
       Te doświadczenia pobudzają uczciwego mnicha do głębszych studiów i prowadzą do przekonania, że wierni powinni samodzielnie czytać Biblię i że do zbawienia nie są im potrzebne modlitwy odmawiane na akord. Film pokazuje emocje człowieka, który kocha swój Kościół i ma nadzieję na reformę kościelnej machiny chciwości i obojętności wobec cierpienia ludzi mamionych nadzieją na życie wieczne w zamian za napełnienie papieskiej kasy. Ta postawa spowodowała, że Lutrowi zagrożono klątwą i stosem, bo przecież w ten sposób podważył nie tylko naukę, ale też organizację Kościoła rzymskiego. Cesarz Karol V osobiście rozkazał mu wyrzec się swoich przekonań. Z historii wiadomo, że wystąpienie Marcina Lutra dało początek wojnom religijnym i kolejnym podziałom Kościoła. W jednej ze scen padają z jego ust znamienne słowa, że podzielił świat na pół. Luter szczerze bolał nad fanatyzmem ludzi, którzy w imieniu Chrystusa szybko popadli w skrajność i zaczęli atakować duchowieństwo oraz niszczyć znienawidzone kościoły.
       Film pokazuje walkę reformatora o biblijną prawdę w sposób przekonujący i – można rzec – duchowy. Opowieść wciąga, bo oto widzimy człowieka z krwi i kości, z jednej strony doświadczającego duchowych cierpień, z drugiej zaś ogarniętego pasją odkrycia przed ludźmi prawdziwego oblicza miłosiernego Boga, który nie żąda zapłaty za przebaczenie. Pokazuje człowieka, który chce, by ludzie zrozumieli, że żadna instytucja na świecie nie może dać człowiekowi zbawienia, że możemy je mieć wyłącznie dzięki łasce przez wiarę w Jezusa Chrystusa.
       Warto podkreślić świetną grę aktorską Brytyjczyka, Josepha Fiennesa (znany z tytułowej roli w „Zakochanym Szekspirze”). Uwagę zwracają też kapitalne kreacje Alfreda Moliny, odtwarzającego rolę demonicznego dominikanina Johanna Tetzla, i Petera Ustinova, grającego mądrego i dobrodusznego saksońskiego księcia Fryderyka, dzięki któremu Luter nie tylko przetłumaczył Biblię na język niemiecki, ale też nie skończył na stosie.
       Film, sądząc po recenzjach, spotkał się z życzliwym przyjęciem krytyków. Także nieliczni polscy widzowie, którzy mieli okazję obejrzeć obraz Erica Tilla na jednym z płatnych kanałów telewizyjnych, wypowiadają się o filmie pochlebnie – ich opinie można znaleźć na forach internetowych. W sieci można trafić też na krytykę turyńskiego historyka Luigiego Firpa, która została opublikowana w dzienniku „I1 Sole-24 Ore”. Zdaniem Firpa, podany przez twórców filmu wizerunek Lutra niewiele się różni od św. Franciszka czy ojca Pio. Ze szkodą – jak dodaje – dla prawdziwej wielkości postaci. Wydaje się jednak, że nie zawsze najważniejsza jest aptekarska dokładność.

poniedziałek, 5 września 2011

Asaf i Nadzieja Bezbożnych

O Asafie wiemy z Biblii nie wiele. Nie ma swojej historii, ma tylko swoje teksty w Księdze Psalmów. Asaf był śpiewakiem świątynnym z rodu Lewitów:
"Wszyscy lewici śpiewający: Asaf, Heman, Jedutun, ich synowie i bracia, ubrani w bisior, stali na wschód od ołtarza [grając] na cymbałach, harfach i cytrach, a z nimi stu dwudziestu kapłanów, grających na trąbach" (2 Krn 5:12)
Moją uwagę przykuł jeden z psalmów Asafa, Psalm 73. Nie chcę analizować go całego (werset po wersie), ale warto zastanowić się przekazem tych rozważań. Otóż Asaf dochodzi do pewnego wniosku, mianowicie, że bezbożni są ludźmi szczęśliwymi, że dobrze im się powodzi. Niejednokrotnie prowadzi to do zazdrości tych, którzy są wiernymi Bożymi, którzy takiego szczęścia nie mają:
"Zazdrościłem bowiem niegodziwym widząc pomyślność grzeszników. Bo dla nich nie ma żadnych cierpień, ich ciało jest zdrowe, tłuste. Nie doznają ludzkich utrapień ani z innymi ludźmi nie cierpią. Toteż ich naszyjnikiem jest pycha, a przemoc szatą, co ich odziewa" (Ps 73:3-6)
Do podobnych wniosków można dojść w innych fragmentach Pisma Świętego. Chyba jednym z najbardziej znanych, jest wywód Joba, który też z wielkim żalem boleje nad swym losem, mimo że uważa się za bogobojnego:
"Czemuż to żyją grzesznicy? Wiekowi są i potężni. Trwałe jest u nich potomstwo i dano oglądać im wnuki. Ich domy są bezpieczne, bez strachu, gdyż nie sięga ich Boża rózga. Ich buhaj jest zawsze płodny, krowa im rodzi, nie roni. Swych chłopców puszczają jak owce: niech dzieci biegają radośnie, chwytają za miecz i harfę i tańczą do wtóru piszczałki. Pędzą swe dni w dobrobycie, w spokoju zstępują do Szeolu" (Joba 21:7-13)
Przekaz jest bardzo wymowny: bezbożni są szczęśliwsi niż bogobojni. Powodzi im się lepiej, nie mają tylu trosk ani problemów. Wiodą życie w szczęściu i dostatku. Faktycznie tak jest. Nie mniej, zanim Asaf (podobnie jak Job) zauważa tą zależność, poprzedza swoje spostrzeżenia tak:
"A moje stopy nieomal się nie potknęły, omal się nie zachwiały moje kroki. Zazdrościłem bowiem niegodziwym widząc pomyślność grzeszników" (Ps 73:2-3)
Patrząc na tą sprawę i analizując ją staniemy w końcu na rozdrożu, gdzie będziemy musieli odpowiedzieć sobie na pytanie: iść z Bogiem czy też nie iść z Nim? Asaf postawił sobie pytanie to, ale nie patrzył na tą sprawę w tak płytki sposób: być bogatym czy biednym, mieć przyjaciół czy też nie. To wszystko są ważne rzeczy z punktu widzenia czysto ludzkiego, ale Asaf spojrzał na sprawę głębiej, szuka odpowiedzi w istocie problemu i nie patrzył tylko na to doczesne życie, ale brał pod uwagę także konsekwencje tej postawy w przyszłości, tj. po śmierci.
"Rozmyślałem zatem, aby to zrozumieć, lecz to wydało mi się uciążliwe, póki nie wniknąłem w święte sprawy Boże, nie przyjrzałem się końcowi tamtych" (Ps 73:16-17)
Cała potęga bezbożnych, cała potęga ludzi, których nie obchodzi Bóg, tych którzy skupiają się na sobie, swoim 'ja', swoich planach, karierze, popularności, osiągnięciach społecznych czy materialnych, cały ten fundament jest piękny i wspaniały i na pewno każdego by zadowolił, ale ma on jedną zasadnicza wadę: jego sens kończy się z chwilą śmierci. Otaczająca nas rzeczywistość ma dwa wymiary, duchowy i cielesny. Ludzie wierzący całą swoją nadzieję, pokładają w wymiarze duchowym, licząc, że dopiero tam spotka ich zasłużona nagroda, wszelkie przywileje świata doczesnego, są dla każdego miłe - nie czarujmy się - ale nie stanowią swoistej nadziei dla wierzących.
"Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne" (Ga 6:8)
Jeśli odwracamy się od Boga i żyjemy na wzór ludzi bezbożnych, czyli kierujemy się priorytetami ludzi sukcesu (tych nie moralnych oczywiście), jestem przekonany, że ten sukces uda się osiągnąć i cele przez nas postawione z pewnością zostaną osiągnięte. Tylko co potem? Jeśli uważamy się za ludzi wierzących, to z pewnością zdajemy sobie sprawę z tego, że po śmierci "coś" jest, a tym "czymś" jest sąd. I co? Żaden samochód, dom, bogate osiągnięcia w CV, popularność u ludzi nie jest jakimkolwiek argumentem na sądzie Bożym. Chociaż nie, jest argumentem, ale za tym, aby udowodnić, że szukaliśmy tego co na ziemi, a nie tego co w niebie. Popularność to fajna rzecz, ale żeby ją osiągnąć trzeba być modnym, a wartości chrześcijańskie modne nie są: wstrzemięźliwość seksualna do ślubu, która celebrytka bądź celebryta mówi o takich rzeczach? Przecież wszystkie gazety by takie osoby obsmarowały i "bye bye" chwało i sławo. Bóg wskazuje na coś innego. I nie powinniśmy spodziewać się nagrody za nasze postępowanie i przestrzeganie odpowiednich zasad i norm w tym doczesnym życiu. Nasza nagroda nie jest w życiu tym, lecz przyszłym i tam powinniśmy dążyć naszymi myślami.

Kiedy Asaf patrzył na bezbożnych i ich sukces, a później zrozumiał, że ich nadzieja jest praktycznie nicością tak powiedział o sobie samym:
"Gdy się trapiło moje serce, a w nerkach odczuwałem ból dotkliwy, byłem nierozumny i nie pojmowałem: byłem przed Tobą jak juczne zwierzę" (Ps 73:21-22)
Często bywa tak, że doczesność przysłoni nam wieczność. To normalne, gdyż będąc cielesnymi ludźmi, grzesznikami, myślimy cieleśnie, i czasami możemy zbłądzić. Jest to standard, jednakże w żadnym wypadku nie powinniśmy na to przyzwalać. Powinniśmy się wystrzegać zbłądzenia. Bogactwo nie jest złe, ale jeśli jest sensem życia, to jest wtedy naszym wrogiem numer 1. Nie zazdrośćmy  innym ich sukcesów cielesnych. Zazdrośćmy innym ich sukcesy duchowe i te naśladujmy!

Jezus stojąc przed Piłatem powiedział, że Jego królestwo nie jest z tego świata. Tym samym dał wyraz temu, że mimo iż umrze za chwilę, ma nadzieję w innym świecie (duchowym). Jego naśladowcy mają tak samo, mają nadzieję, nie w tym wieku, ale w wieku przyszłym. Czy warto zatem naśladować tych, których grunt jest śliski?
"Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa, który przekształci nasze ciało poniżone, na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować" (Flp 3:20-21)

niedziela, 4 września 2011

"Open Doors": Indeks Prześladowań Chrześcijan 2011

Jakiś czas temu pisałem o prześladowaniach i byłem wtedy przerażony. Teraz jestem zrozpaczony! Żyję sobie w spokojnym kraju i mówiąc szczerze nie doceniam tego. Znalazłem w Internecie międzynarodową organizację zajmującą się prześladowaniami w sferze ogólnoświatowej "Open Doors", która w świetny sposób ilustruje obecną sytuację światową.

  

Zachęcam do obejrzenia ich strony internetowej http://www.opendoors.pl/
"Pamiętajcie o uwięzionych, jakbyście byli sami uwięzieni, i o tych, co cierpią, bo i sami jesteście w ciele" (Hbr 13:3)

sobota, 3 września 2011

Lewitujący Hindus na Rynku w Krakowie

Chyba każdy już widział Lewitującego Hindusa w Krakowie, dla tych, którym temat jest obcy (w co nie wierze), poniżej prezentacja "magii" :)


Wygląda to naprawdę świetnie, ja osobiście oniemiałem jak to zauważyłem pierwszy raz. Efekt jest powalający. Liczne spekulacje w Internecie odpowiadają jak to jest zrobione, a że wszystkie mówią o tym samym, to spekulacjami one już raczej nie są. Z odpowiedzią przychodzi nam BBC:


Ot i magia prysła :-D OK, śmiech, śmiechem, ale widząc tą sztuczkę nasunęła mi się pewna myśl. Iluż to ludzi jest dziś, a w przeszłości to ze zdwojoną siłą było zwodzonych przez horoskopy, wróżki, astrologów i inne medium? Hindus w Krakowie to żart, ale zrozpaczeni ludzie, którzy nie wiedzą co mają w życiu począć i idą do wróżki, która ewidentnie naciąga tylko na kasę, już żartem nie jest. Ci ludzie (bardzo często wierzący) zamiast iść do Chrystusa idą do człowieka. Ten kto widzi nadzieję w człowieku naraża się na przekleństwo:
"To mówi Pan: Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście; wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną" (Jr 17:5-6)
Zjawiska paranormalne (pomijając naszego krakowskiego hindusa ;p) zawsze były, są i będą. Powiedzmy sobie szczerze, że szatan moc ma, i czynić rzeczy dziwne może. Pewnych zjawisk nie da się wyjaśnić, nie mniej można nim ulegać. Niektórzy, zrozpaczeni ludzie to robią, bardzo często pod wpływem (ciemnego) impulsu. Biblijnym przykładem jest tutaj Król Saul (2 Samuela 28), który zamiast do Boga, poszedł do wróżki w miejscowości En-Dor, aby tam poradzić się zmarłego już jakiś czas temu proroka Samuela. Oczywiście żadnej rozmowy nie było z Samuelem w rzeczywistości, ale Saul co chciał to usłyszał. Dziś jest podobnie, idziemy i płacimy, a skoro "klient nasz pan" to słyszymy to co chcemy.

Ludzie, którzy zajmują się tego typu działalnością i dają innym fałszywą nadzieję narażają się Bogu. Konsekwentnie ci, którzy do takich osób chodzą również:
"Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie i czary; nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni. Z powodu tych obrzydliwości wypędza ich Pan, Bóg twój, sprzed twego oblicza" (Pwt 18:10-12)
"Jeżeli jaki mężczyzna albo jaka kobieta będą wywoływać duchy albo wróżyć, będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie ich. Sami ściągnęli śmierć na siebie" (Kpł 20:27)
"Także przeciwko każdemu, kto się zwróci do wywołujących duchy albo do wróżbitów, aby uprawiać z nimi nierząd, zwrócę oblicze i wyłączę go spośród jego ludu" (Kpł 20:6)
To wszystko, to nie jest jakaś moja nagonka, to konsekwencja czytania Biblii. To prawda, że mówię o poważnych rzeczach, ale są też i te "błache": pechawa '13', czarny kot, klucze na stole, rozsypana sól. Nie jest to przyrównane do wywoływania duchów, ale jest to także obrazą Boga. Dziwne? Wcale nie. Każdy przesąd ma swoją historię, swoje źródło. Takie przesądy mają swoje źródło w religiach pogańskich, bądź wywodzą się z pogańskich praktyk. Dla przykładu: czy podaje się rękę przez próg? Nie! A dlaczego?
"Tymczasem Filistyni zabrawszy Arkę Bożą zanieśli ją z Eben-Haezer do Aszdodu. Wzięli następnie Filistyni Arkę Bożą i wnieśli do świątyni Dagona i ustawili przed Dagonem. Gdy wczesnym rankiem mieszkańcy Aszdodu wstali oto Dagon leżał twarzą do ziemi przed Arką Pańską. Podniósłszy Dagona znów ustawili go na jego miejscu. Ale gdy następnego dnia wstali wczesnym rankiem, zauważyli, że Dagon znów leży twarzą do ziemi przed Arką Pańską, a głowa Dagona i dwie dłonie rąk są odcięte na progu, na swoim miejscu pozostał jedynie tułów Dagona. Dlatego właśnie kapłani Dagona i wszyscy wstępujący do domu Dagona nie depczą progu Dagona w Aszdodzie do dnia dzisiejszego" (1 Sm 5:1-5)
Tak, oczywiście - żadnego związku nie ma...

Jako chrześcijanie musimy z całą stanowczością odrzucić wszelkie pogańskie praktyki, gdyż dla tego typu uczynków w Królestwie Bożym miejsca nie ma...
"Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą" (Ga 5:19-21)

piątek, 2 września 2011

Ezechiasz (Hiskiasz)

Coś mnie tak wzięło na te 'wzory' czerpane z Biblii. Biblia jest drogowskazem, który ma człowieka zaprowadzić do Boga i robi to na różne sposoby. Jednym z tych dróg jest analiza czyjegoś życia i jego postępowania. Ciekawy przykładem jest Ezechiasz - król Izraelski. Analiza tej postaci jest o tyle ciekawa, że Ezechiasz został tak oceniony przez Biblię:
"W Panu, Bogu Izraela, pokładał nadzieję. I po nim nie było podobnego do niego między wszystkim królami Judy, jak i między tymi, co żyli przed nim. Przylgnął do Pana - nie zerwał z Nim i przestrzegał Jego przykazań, które Pan zlecił Mojżeszowi" (2 Krl 18:5-6)
Jego ojciec - Achaz - został podsumowany następująco:
"W chwili objęcia rządów Achaz miał dwadzieścia lat, a szesnaście lat panował w Jerozolimie. Nie czynił on tego, co jest słuszne w oczach Pana, Boga jego, tak jak jego praojciec, Dawid, lecz kroczył drogą królów izraelskich. A nawet syna swego przeprowadził przez ogień - na modłę ohydnych grzechów pogan, których Pan wypędził przed Izraelitami. Składał ofiary krwawe i kadzielne na wyżynach i pagórkach, i pod każdym drzewem zielonym" (2 Krl 16:2-4)
Fascynujące w tym wszystkim jest to, że Ezechiasz (w innych tłumaczeniach Biblii nazywany Hiskiaszem) wychowywał się w domu grzesznym, gdzie Bóg nie był należycie czczony. Achaz, był poganinem, który czynił praktycznie wszystko to, co Bogu się nie podobało. Hiskiasz wychowywał się wśród tego środowiska, wśród pogańskich kapłanów, gdzie można przypuszczać Bóg był może nawet i wyśmiewany. Nie mniej, kiedy objął władze królewską po swoim ojcu w wieku 25 lat (czyli miał wtedy tyle lat ile ja teraz), jego rządy były jak najbardziej oddane Bogu i tylko według Jego woli postępował. Nie dał się zbałamucić, widział to co czyni jego ojciec i patrzył na to, bo musiał, ale się z tym nie zgadzał. Efekt? Kiedy tylko objął władze, przywrócił należytą cześć Bogu w Jeruzalem.

Hiskiasz jest odbiciem tych osób, które chcą należeć do Boga i chcą Jemu służyć, ale wychowują się w domu, gdzie te wartości - mówiąc delikatnie - nie są na odpowiednim poziomie celebrowane. Sytuacja, kiedy dziecko w przeciwieństwie do rodziców, jest czcicielem Boga jest konfliktowa niemalże w 100%. Proroczo ma to swoje poparcie, więc młody człowieku, nie wpadał w panikę, czy inną złość, ale czytaj Słowo Boże z rozwagą! Zapowiedź wszelakich rodzinnych konfliktów w Biblii ma swoje miejsce:
"Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien" (Mt 10:34-37)
Prześladowania ze względu na Krzyż Chrystusowy to rzecz, któa jest nierozerwalna z chrześcijaństwem. Nie ważne czy to najbliższa rodzina czy osoba całkiem daleka i obca. Prześladowanie jest prześladowaniem, które należy znosić:
"I wszystkich, którzy chcą żyć zbożnie w Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania" (2 Tm 3:12)
Tak więc konflikt (rodzinny) na tle religijnym jest rzeczą nad którą (szczególnie) młodzi chrześcijanie nie powinni się specjalnie dziwić. Nie sensu załamywać sobie ręce, dołować się czy zastanawiać. Trzeba działać. Pierwszym krokiem jest modlitwa do Boga o siłę i wytrwałość. O to, aby w tych ciężkich chwilach nie dać się sprowokować, nie powiedzieć za dużo, nawet o to by Bóg strzegł myśli naszych, abyśmy przypadkiem pilnując języka folgowali swemu sercu. Także modlitwa jest tu kluczowa, bo sami nic nie jesteśmy wstanie zrobić - jesteśmy tylko ludźmi.

Przez 25 lat Hiskiasz w pokorze znosić cierpienia i prześladowania ze strony bliskich. Z pewnością się buntował przeciwko swemu ojcu i jego praktykom, nie mnie nigdy nie zgrzeszył. Gdyby to robił, nie wiadomo, czy jego duchowy rozwój byłby taki jak być powinien. Oczywiście jest tu pewna sfera gdybania, ale powiedzmy sobie szczerze, że czymś musiał zasłużyć sobie u Boga przez te lata młodości, by później tak silnie pozytywnie zostać zweryfikowanych przez natchnione Słowo Boże. To co miał w dzieciństwie, było  niczym innym jak właśnie próbą. Próbą, o jakich wiele czytamy w Nowy Testamencie. Próbą na które każdy chrześcijanin czeka, spodziewając się fizycznego opluwania, mordowania, bicia, okaleczenia (jak to się dzieje szczególnie w krajach islamskich). A tak naprawdę, tą próbą może być to, że najbliższa osoba w życiu, jaką jest rodzic, po prostu zabrania Ci w należyty sposób uwielbić Boga, zabraniając Ci udziału w niedzielnych zebraniach czy innych szeroko pojętych 'pielgrzymkach'. Nie łatwo dostrzec w tych konfliktach próbę zesłaną od Boga. Nie łatwo, bo zazwyczaj w naszym duchowy rozwoju są braki, które nie pozwalają nam patrzeć na wszystko dookoła nas z należytą trzeźwością. A jak to się zrobi - znaczy dostrzeże się ten fakt, no to należy rozpocząć całą "procedurę" cierpienia chrześcijanina. Gorzej jak się tego nie dostrzeże zawczasu, albo bardzo późno w swoim życiu, wtedy co? Wtedy - i nie tylko wtedy, to przydała by się mądrość:
"Nabywaj mądrości, nabywaj rozwagi, nie zapominaj słów moich ust! Nie gardź nią, bo ciebie ocali, ukochaj ją, będzie cię strzegła. Podstawą mądrości: zdobywaj mądrość, za wszystko, co masz, mądrości nabywaj! Ceń ją, a czcią cię otoczy, okryje cię sławą, gdy ją posiądziesz; włoży ci wieniec wdzięczny na głowę, obdarzy zaszczytną koroną. Posłuchaj, synu, przyjmij moje słowa, a życie się twoje przedłuży. Poprowadzę cię drogą mądrości, ścieżkami prawości powiodę. Gdy pójdziesz nią - kroki twe będą swobodne, i choćbyś biegł, nie potkniesz się. Słuchaj nauki i nie gardź nią, strzeż jej, gdyż ona twym życiem" (Prz 4:5-13)

czwartek, 1 września 2011

Józef

Historia Józefa, to historia nadająca się do Hollywood'u. Zmarła mu mama (przy porodzie jego brata), kochany przez ojca, znienawidzony przez braci, namaszczony przez Boga, sprzedany do niewoli, niesłusznie oskarżony, wielce wywyższony w obcym kraju, geniusz administracji publicznej, zmarły w szczęściu i dostatku. Tak oto wygląda kilkanaście ostatnich rozdziałów Księgo Rodzaju. Nie że coś komuś sugeruje, ale gdybyście nie mieli pomysłu na scenariusz z morałem....

Ok, poważnie teraz.
Józef zawsze kojarzy się nam z młodością i jego dzieje, zawsze znajdują odzwierciedlenie w życiu szczególnie młodych czytelników Biblii. Kiedy analizuje się tą historię, można dostrzec pasmo niepowodzeń i porażek. Z braćmi się nie dogadywał, ale nie z jego winy, po prostu Ojciec darzył go szczególną sympatią. Został sprzedany do Egiptu, a tam niesłusznie oskarżony o gwałt, dwa lata przesiedział w więzieniu za niewinność. Czytając tą historię, nie możemy doczytać się słowa o tym, jakoby Józef narzekał. Nie ma najmniejszej wzmianki o tym, że odwrócił się od Boga, że Go odrzucił, lub miał pretensje do najwyższego za to, co go spotyka.

Nie dostrzegam dziś takiej postawy.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie dostrzegam tej postawy w lustrze przed którym często staje...

Narzekanie, to chleb powszedni, siłą rzeczy nie docenianie tego co posiadam, również jest standardem. Jakże często zdarza mi się 'jęczeć' lub po prostu grymasić, bo to czy tamto nie ułożyło się, lub nie układa tak jak bym chciał... Jakże rzadko zdarza mi się doceniać to, że jestem zdrowy i nigdy nie chodzę głodny. Dobrze, że żyję w tych łatwych czasach. Nie wiem, czy dochowałbym Bogu wierności w czasach intensywnych prześladowań chrześcijan. Może bym wytrzymał, może być się Boga zaparł. Dobrze, że jest mi łatwiej w demokratycznej Europie służyć Bogu, aniżeli być Pakistańczykiem wiary chrześcijańskiej, którzy są praktycznie mordowani i nikt nie robi z tego problemu. Nie przychodzą te prawdziwe doświadczenia, a ja z byle jakim problemem upadam. Co, kiedy przyjdą doświadczenia? Co, kiedy przyjdzie cierpienie? To w Józefie mnie fascynuje: chłopak (bo z pewnością miał nie wiele lat), dostał tak mocno w skórę od życia i nawet przez myśl mu nie przeszło, aby Boga odrzucić. Było źle i beznadziejnie, ale cały czas miał wiarę w swoim Bogu, był przekonany o tym, że Bóg go nie opuścił mimo całego tego bólu i cierpienia.

Często jest tak, że grzech napędza grzech. Jak raz wejdziemy na stronę porno, to drugie wejście przychodzi nam zdecydowanie łatwiej, później trzecie, czwarte, aż w końcu widzimy że jesteśmy na dnie, uzależnieni od tego typu treści. Nie powodzenia, często są naszym wewnętrznym przyzwoleniem na niedochowanie Bogu wierności "bo w końcu mnie opuścił". Pomijając fakt, kto tu kogo opuszcza, i w tym aspekcie Józef mnie fascynuje. Sprzedany do Egiptu, niewolnik u Potyfara, odmawia współżycia z jego żoną:
"Po tych wydarzeniach zwróciła na niego uwagę żona jego pana i rzekła do niego: Połóż się ze mną. On jednak nie zgodził się i odpowiedział żonie swego pana: Pan mój o nic się nie troszczy, odkąd jestem w jego domu, bo cały swój majątek oddał mi we władanie. On sam nie ma w swym domu większej władzy niż ja i niczego mi nie wzbrania, wyjąwszy ciebie, ponieważ jesteś jego żoną. Jakże więc mógłbym uczynić tak wielką niegodziwość i zgrzeszyć przeciwko Bogu?" (Rdz 39:7-9)
Kolejna rzecz, która mnie ujmuje. Mimo nie powodzeń, nie zapomniał o swoich wartościach: wierność, zaufanie, zasady Boże - cały czas one mu towarzyszyły. Trochę mi głupio tak pisać, bo ja aż tak nie mam przegwizdane, a te moje problemy, to często sam sobie stwarzam w głowie. Mimo tej lekkości moich problemów, nie dochowuje wierności Bogu. Im mi lżej i lepiej, tym daje sobie więcej pofolgować.

Ciężko pisać mi o Józefie w sposób analityczny, gdyż myślę, że jego życie to totalna abstrakcja do mojego i ciężko mi przeanalizować jego zachowanie i dotknąć punktów newralgicznych w historii jego życia.
"Patriarchowie sprzedali Józefa do Egiptu, przez zazdrość, ale Bóg był z nim" (Dz 7:9)
Tak żyć i tak postępować, aby mój Bóg (ten sam, który był Józefa) był i ze mną.