Google Website Translator Gadget

czwartek, 23 stycznia 2014

Jezus Chrystus na 100%

100% to nie jest 99% bądź 51%. To jest całość, której Bóg od nas oczekuje: Synu, daj mi swe serce, dróg moich niech strzegą twe oczy (Przyp.Sal. 23:26). Często nie myślimy o tym tak. Pełnimy służbę chrześcijańską na swój sposób. Mamy swoją wizję służby Bożej i ją spełniamy. Nie poddajemy jej audytom, no bo po co – skoro wszystko jest tak jak być powinno. Przecież chodzimy na nabożeństwo. Tam się modlimy, śpiewamy, słuchamy, czasem czymś się podzielimy… Przecież w tygodniu znajdziemy chwilę na lekturę Pisma, codziennie odprawiamy swój rytuał modlitwy porannej i wieczornej. Nawet Mannę (werset na każdy dzień) czytamy. Czasem wyślemy parę złotych na dobry cel, może damy biednemu coś z lodówki, gdy do nas przyjdzie. Chrześcijaństwo, że aż się błyszczy.
Te dobre uczynki, które chcemy traktować jak mocne dowody naszego chrześcijaństwa, akty, które mają nas utwierdzić w przekonaniu, że jesteśmy dobrzy i zasługujemy na zbawienie, to zaledwie pojedyncze przejawy naszej pobożności. Zrobiliśmy dobry uczynek, znaczy kierunek jest słuszny? Bzdura. Nie można zrobić dobrego uczynku i siedmiu złych. Pojedynczy przejaw miłosierdzia niewiele znaczy w oczach Bożych, jeśli bezrefleksyjnie brniemy w dół.
Czynił on to, co jest złe w oczach Pańskich, jednakże nie tak bardzo, jak jego ojciec i jego matka, ponieważ usunął stelę Baala, którą sporządził jego ojciec – 2 Król. 3:2. Jehoram był złym królem izraelskim, jednak usunął posąg Baala. To znaczy, że był zły, ale nie do końca? Zrobił dobry uczynek i nic? Otóż nic, ponieważ mimo swego dobrego uczynku nie zaskarbił sobie przychylności Boga: Elizeusz zaś rzekł do króla izraelskiego: Cóż ja mam do ciebie, a ty do mnie? Idź do proroków ojca twego i do proroków twojej matki! Odpowiedział mu król Izraela: Nie! Czy Pan zwołał tych trzech królów, aby ich wydać w ręce Moabu? Elizeusz odrzekł: Na życie Pana Zastępów, przed którego obliczem stoję! Gdybym nie miał względu na Jozafata, króla judzkiego – to ani bym na ciebie nie zważał, ani bym na ciebie nie spojrzał – 2 Król. 3:13.
Skąd taka postawa względem Jehorama? Wynika ona często z naszego niezrozumienia tego co możemy dla Boga zrobić, a co musimy. To co musimy, to nasz bezwzględnie podstawowy obowiązek. Zatem usunięcie posągu pogańskiego, to nic szczególnego, to bezwzględna podstawa do jakichkolwiek rozmów z Bogiem. To tak, jakby oczekiwać od Boga błogosławieństw tylko dlatego, że chodzimy do kościoła, albo się modlimy, bądź czytamy Biblię. Czy to jest nasza służba czy może obowiązek, który jest naturalną konsekwencją społeczności z Bogiem?
Nie mylmy średniej chrześcijańskiej z tym, czego Bóg od nas oczekuje. Bądźmy ponadprzeciętni i nie czyńmy tego co wszyscy, ale więcej, lepiej, z sercem. Pewnego dnia Elizeusz przechodził przez Szunem. Była tam kobieta bogata, która zawsze nakłaniała go do spożycia posiłku. Ilekroć więc przechodził, udawał się tam, by spożyć posiłek.Powiedziała ona do swego męża: Oto jestem przekonana, że świętym mężem Bożym jest ten, który ciągle do nas przychodzi. Przygotujmy mały pokój górny, obmurowany, i wstawmy tam dla niego łóżko, stół, krzesło i lampę. Kiedy przyjdzie do nas, to tam się uda – 2 Król. 4:8-10. Dobrym uczynkiem było już zaproszenie proroka na posiłek. Później każdy idzie w swoją stronę i dobry uczynek zaliczony. Jednak ta kobieta nie spełniła „średniej chrześcijańskiej” i nie poprzestała na dobrym uczynku. Zapraszała go zawsze, gdy przechodził, a mogła raz i mieć spokój. Mało tego, po tych licznych posiłkach wybudowała dla niego pokój i go urządziła, aby w tych stronach miał swój prywatny kąt. Musiała? Nie, ona chciała. Nie zrobiła tego, co należy zrobić (ugościć), ale znacznie, znacznie więcej. Efekt? Bóg nie pozostał obojętny na ten przejaw ponadnormatywnej wiary. I powiedział: O tej porze za rok będziesz pieściła syna. Odpowiedziała: Ach, mężu Boży, panie mój! Nie oszukuj służebnicy twojej! – 2 Król. 4:16. Elizeusz nie powiedział, że postara się coś załatwić, że będzie prosił i może coś z tego będzie… Elizeusz oznajmił wolę Boga: będziesz mieć syna (i kropka). Odpowiedź tej kobiety sugeruje, że brak dzieci, był czymś co ją uwierało w duszy. Źle jej było samej z mężem. Od lat oczekiwała potomka i nic. Aż wreszcie Bóg się zlitował – dlatego że mu się odmieniło? Czy może dlatego, że kobieta wyszła przed szereg.
Ciężko nam będzie jeśli to, co w rzeczywistości jest standardem będziemy stawiać w randze najwyższego poświęcenia z naszej strony. Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać– Łuk. 17:9-10.

niedziela, 12 stycznia 2014

Autorytety

Kiedy mówi się o konflikcie pokoleń – to temat zawsze aktualny – często słyszymy wypowiedzi ekspertów, którzy prezentują niejednokrotnie skrajne podejście. Ciekawe jest, że o konflikcie tym wypowiada się tylko jedna strona – ci starsi. Młodych nikt nie pyta i może dlatego jeszcze nie słyszałem, aby z całej tej dyskusji o konflikcie pokoleń wynikało, że winni są właśnie starsi. To młodzi zawsze są winni, to oni powodują te spięcia i zgrzyty. A dowody, argumenty dla takiej tezy? Jednym z, a może podstawowym argumentem jest to, że starsi są… starsi. I już…
To jest słaby argument. Siwa głowa to powód do szacunku, a nie ślepego poddania. Niejednokrotnie przedstawiciele różnego rodzaju władzy (tej kościelnej także) oczekują nie tylko szacunku, ale i posłuszeństwa. A przecież wykonywanie poleceń i uznawanie ich za słuszne tylko dlatego, że autorem dyrektywy jest właściciel „siwych włosów”, bez jakiejkolwiek dyskusji merytorycznej, jest po prostu absurdalne. Bunt wobec takiej postawy wydaje się uzasadniony, ponieważ fundamentowany jest chęcią dyskusji merytorycznej a nie zawiścią, czy czymś podobnie negatywnym… No i kto jest takiemu zgrzytowi winny: młody czy stary?
Jestem uczestnikiem tej gry i jako „młody buntownik”. Mimo swojego wieku też czasami mogę mieć rację. Przede wszystkim utwierdza mnie w tym apostoł Paweł, który nie dopuszczał czyjejś krytyki tylko ze względu na wiek: Niechaj nikt nie lekceważy twego młodego wieku, lecz wzorem bądź dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze, w czystości! (1 Tym.4:12).
A jednak trzeba być sprawiedliwym i powiedzieć sobie, że młodzi są głupsi (czyt. niedoświadczeni). Pewnego rodzaju mądrości nie można wyczytać z książek i usłyszeć od ludzi. Nabywa się ją przez przeżycie, odczucie, wręcz dotknięcie pewnych sytuacji. Doświadczenia zostawiają ślady na całe życie, a przecież nie czynią one z nas wszystkowiedzących, mających zawsze rację, nigdy nie mylących się, pokornych sług Pańskich. Przykładem takiego konfliktu pokoleń, gdzie to właśnie ten mądrzejszy popełnia błąd jest konflikt między Dawidem a Absalomem.
Oto co się potem wydarzyło: Absalom, syn Dawida, miał piękną siostrę, której było na imię Tamar. W niej zakochał się Amnon, [również] syn Dawida.(…) Amnon rzekł do Tamar: Przynieś posiłek do sypialni, abym przyjął go z twojej ręki. Tamar wzięła placki, które przygotowała, i zaniosła bratu swojemu, Amnonowi, do sypialni.Gdy je przed nim położyła, aby jadł, schwycił ją i rzekł: Chodź, połóż się ze mną, siostro moja! Odpowiedziała mu: Nie, mój bracie! Nie gwałć mię, bo tak się w Izraelu nie postępuje. Zaniechaj tego bezeceństwa! (…) On jednak nie posłuchał jej głosu, lecz zadał jej gwałt, zbezcześcił i obcował z nią. (…) Król Dawid posłyszawszy o tym wydarzeniu wpadł w wielki gniew. Nie chciał on jednak uczynić Amnonowi, swemu synowi, nic złego, gdyż go miłował. Był to przecież jego pierworodny. Absalom natomiast nie mówił do Amnona nic dobrego ani złego, bo go znienawidził za to, że zgwałcił jego siostrę, Tamar. W dwa lata później, gdy Absalom urządził strzyżę owiec w Baal-Chasor w bliskiej odległości od Efraima, zaprosił wszystkich synów królewskich. (…) Dał zaś Absalom swoim sługom takie polecenie: Uważajcie! Gdy Amnon rozweseli serce winem, a ja powiem wam: "Uderzcie na Amnona!", wtedy zabijecie go. Nie bójcie się, gdyż ja wam to rozkazuję. Bądźcie mężni i sprawcie się dzielnie! – 2 Sam 13:1, 10-12, 14, 21-23, 28
Ta historia jest kontrowersyjna. Zazwyczaj patrzymy na nią przez pryzmat złego syna Absaloma, który zabił swego brata w akcie zemsty, zbuntował się przeciw ojcu i (słusznie) zginął. Pomijając sposób w jaki Absalom szukał sprawiedliwości, co zrobił i co miał w sercu (patrząc z perspektywy całej jego historii), to zauważmy, że jego działania nie były przyczyną, ale raczej skutkiem braku jakichkolwiek działań ze strony autorytetu – Dawida. Dawid jak ojciec miłował syna, który zgwałcił swoją siostrę. Ale czy niezauważenie sprawy i udawanie, że „właściwie to nic się nie stało” było słuszne? W takim świetle patrząc na Absaloma, stwierdzam, że nie wiem jak bym postąpił, gdyby to chodziło o moją siostrę. Może gdyby Dawid zareagował, Absalom nie dopuściłby się tej całej zbrodni i nie byłoby buntu.
Czy Absalomowi mógł runąć szacunek i autorytet ojcowski a zarazem królewski, jeśli uważał, że w tak elementarnym przypadku Dawid zawiódł? Tak, to naturalna konsekwencja. Fakt, pewne sprawy poszły za daleko, ale analizując przyczyny i skutki, trudno mi przyznać, że Absalomowi młodość uderzyła do głowy, że bez powodu chciał być królem…
Wszyscy popełniamy błędy, ale nie wszyscy o tym pamiętamy. Łatwo nam atakować autorytety gdy nimi nie jesteśmy. Łatwo też atakować ludzi bez autorytetu, gdy mamy pewien autorytet. Błędne koło. A tak naprawdę… Bez względu na nasz wiek, pozycję, funkcję, status, to my – chrześcijanie powinniśmy być autorytetami w oczach świata, mimo, że świat się do tego nie przyzna.
Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła(…) Postępowanie wasze wśród pogan niech będzie dobre, aby przyglądając się dobrym uczynkom wychwalali Boga w dniu nawiedzeniaza to, czym oczerniają was jako złoczyńców 1 Piotra 2:9,12.
Rolą kapłanów nie było służenie tylko sobie samym, ale przede wszystkim służenie w świątyni – jakby pośredniczenie między Panem Bogiem a ludźmi. To kapłani mieli autorytet, Ducha Świętego i ich słowa wielokrotnie były niczym wyrocznia Pana. Byli tam, by służyć człowiekowi, który przyszedł przed oblicze Boga z ofiarą, prośbą czy bólem duszy. To oni wskazywali drogę, to oni kształtowali słabych w wierze, to oni wstawiali się za ludem przed Bogiem. Ci, którzy nie mieli poznania, a szukali go, podążali krok w krok za kapłanem, który przywodził ich dusze do zbawienia. Pomijając dosłowne znaczenie – rytuał składania ofiar i uniform, czy coś się zmieniło? Pismo Święte zwalnia nas z takiej funkcji? A może to nie jest nasza rola, tylko ot tak apostoł Piotr napisał?
Jeżeli widzimy jak autorytety tracą na znaczeniu przez swoje postępowanie, to wiedzmy, że my wcale nie bywamy lepsi, a wręcz przeciwnie: Z waszej to bowiem przyczyny – zgodnie z tym, jest napisane – poganie bluźnią imieniu Boga – Rzym. 2:24. To my możemy okazać się winni tego, że ktoś zamiast przyjść do Boga, od Niego odszedł.

wtorek, 7 stycznia 2014

Bo każdy Abraham ma swojego Izaaka

Laickość współczesnych chrześcijan cały czas obniża próg minimalnych wymagań, jaki naśladowcy Chrystusa powinni spełnić, chcąc tytułować się w ten sposób. Nasze tłumaczenia idą w kierunku coraz większego zrozumienia ludzkich słabości, tolerancji czy określania Boga jako tego, który tylko coraz więcej daje człowiekowi (zbawienie, błogosławieństwo, wysłuchanie modlitw itp.), a coraz mniej od człowieka wymaga. Oprócz zniekształcania wizerunku Boga – świadomego mniej lub bardziej – wypaczamy pewne reguły teologiczne, który mają realne przełożenie na nasze chrześcijańskie życie.
Nie chcę w żadnym wypadku mówić, że Bóg nie jest miłosierny, ale przestańmy udawać, że wersety (stanowcze w swej wymowie), które odnoszą się do naszej przynależności względem Boga, nie są obecne! Wychodząc tylko z jednej Bożej cechy jaką jest zazdrość, możemy zauważyć, że Bóg stawia tu sprawę niemal na ostrzu noża i żaden kompromis, żadne lokowanie uczuć gdzie indziej poza Nim nie może mieć miejsca: Bo Pan, Bóg wasz, jest ogniem trawiącym. On jest Bogiem zazdrosnym – Pwt. 4:24. Wersety, które mówią o Bożej zazdrości, są zazwyczaj w kontekście oddania się Bogu, służby Jemu i nie stwarzają szansy interpretacji dającej furtkę dla kompromisu. Czy zatem oddanie się Bogu może być uwarunkowane jakimikolwiek przypadkami, które mogą nas zwolnić z zaangażowania i pełnego oddania?
Właśnie… Zaangażowanie, pełne oddanie, do tego dopisać można czas, pieniądze, życie oraz inne wielkie i dumne słowa, które w zasadzie nic nie wnoszą. Bo jak można w naszym życiu zmierzyć bądź zważyć zaangażowanie, a czym jest w naszym życiu to „pełne oddanie” (dla spraw Pańskich). A kiedy mówimy o pieniądzach, to ile mamy na myśli? Oddać czas dla Pana, to ile to godzin? Kiedy żonglujemy słowami, które nie niosą z sobą konkretnych liczb, sił czy decyzji, to wszystko jest takie lekkie, miłe i przyjemne, Bóg jest cudowny, my jesteśmy szczęśliwi, a – co wydaje się najważniejsze – nasze sumienie nawet nie drgnie. Ta iluzja „cukierkowatego” szczęścia znika w mgnieniu oka, kiedy przestajemy mówić ogólnikami, a używamy konkretów.
Oddaję Panu czas – ile to jest: godzina dziennie, tygodniowo, miesięcznie? Pieniądze – tak samo: 10 zł, 100 zł czy 10%? A zaangażowanie czy oddanie – czym ono jest dla mnie i jak się objawia? Kiedy chcemy wyartykułować nasze ‘przymioty’, które poświęcamy Panu, zaczynamy się zastanawiać nie jakie one są, ale czy są w ogóle.
Taki układ jest dość dobrze pokazany w Bożym nakazie ofiarowania Izaaka. Bóg chciał, aby to co jest najcenniejsze w życiu Abrahama, nie było już na pierwszym miejscu ale co najwyżej na drugim. Izaak zajmował taki status. Bóg nie poprosił o jakąś najważniejszą rzecz, ale o to co było dla Abrahama szczególnie ważna. Każdy z nas ma coś takiego: praca, ambicja, pozycja, samochód, dom, wakacje, status finansowy, rodzina… Absolutnie nie mam nic przeciwko czemukolwiek z tej mini listy. Pytanie brzmi: czy jestem w stanie poświęcić Boga dla choćby jedną z tych rzeczy? O ile myśląc o ambicji lub wakacjach łatwo nam zająć stanowisko, to w przypadku naszej rodziny (konkretnych ukochanych osób) już tak łatwo nie jest. Wyobrażając sobie poświęcenie dla Boga – jakkolwiek miało by ono wyglądać – naszych najbliższych, mamy namiastkę tego, co musiał czuć Abraham, gdy usłyszał: I rzekł: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę – Rdz. 22:2. Wiemy, że Bóg nie miał w żadnej chwili na myśli dosłownej realizacji ofiary z Izaaka, i zupełnym nonsensem byłoby sądzić, że aby udowodnić Bogu naszą miłość musimy zabić, bądź nie mieć już starania o swoją rodzinę (poświęcić dla spraw Pańskich – 1 Tym. 5:8). Abraham jednak w tamtym momencie nie miał takiego komfortu, nie miał takiej świadomości jak my patrzący z perspektywy kilku tysięcy lat działania Boga z człowiekiem. Po prostu dla Abrahama najcenniejszą rzeczą był fakt posiadania upragnionego przez całe życie potomka. Z pewnością kochał go całym sercem, a miłość do swego ukochanego i obiecanego syna wypełniała każdą komórkę jego organizmu. A teraz miał go oddać na ofiarę… Może z ludzkiego punktu widzenia jest to nie humanitarne, ale czy nam się podoba czy też nie, Bóg musi być ponad to co kochamy i pragniemy. Nie ma zgody na jakiekolwiek kompromisy.
Warto zrobić sobie rachunek swoich wartości i priorytetów. To, że Bóg dziś o wiele rzeczy się nie upomina (Rzym. 2:4) wcale nie oznacza, że się nie upomni. Po podliczeniu swojego rachunku, należałoby sobie postawić pytanie: Czy słowa apostoła Pawła mają realne zastosowanie w naszym życiu: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie – Gal. 2:20. Jeśli będąc szczerymi przed samym sobą odpowiadamy nie, to zastanówmy się czy chcemy to zmienić. Tak, czy „chcemy” coś z tym zrobić – bo to, że „możemy” (choć nie jest to łatwe) jest oczywiste.

piątek, 3 stycznia 2014

Nie zwątpić w Boże miłosierdzie. Nigdy.

Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, 
ta, która kocha syna swego łona? 
A nawet, gdyby ona zapomniała, 
Ja nie zapomnę o tobie
Iz 49:15


Kiedyś zjawisko porzucenia dziecka przez matkę, widocznie było niespotykane, skoro w taki sposób Izajasz określa Bożą miłość do człowieka. Dziś to zjawisko coraz częstsze, niestety. A może tylko częściej otrzymujemy o tym informacje. Chociaż podmiotem w cytowanym wersecie jest słowo „niewiasta”, to jednak nie mówi on o matkach, ale o dzieciach.
Czasami czujemy się jak takie dzieci: porzuceni, zapomniani, zupełnie bezbronni. Izajasz przekonuje nas, że nie ma najmniejszej podstawy, by tak o sobie sądzić, bo jest rzeczą niemożliwą, by Bóg zawiódł i nas w jakiejkolwiek sytuacji porzucił czy zapomniał. A jednak czasami się tak czujemy. Powodów może być wiele, ale ja chciałbym skupić się tylko na jednym przypadku.
Najczęściej kiedy popełnimy grzech, błąd lub w jakikolwiek inny sposób zachowamy się źle, przychodzi refleksja nad naszym postępowaniem. Z perspektywy czasu, kiedy opadną emocje i na chłodno analizujemy nasze czyny i słowa, widzimy jak wielki błąd popełniliśmy i bez cienia wątpliwości możemy dostrzec, że wina jest ewidentnie po naszej stronie. Czujemy się wtedy źle. Czujemy się gorsi. Zdzieramy kolana przed Bogiem i szukamy w Nim pocieszenia i odkupienia. Pokutujemy w naszych sercach z nieprzeciętnym zaangażowaniem: więcej się modlimy, czytamy, rozmawiamy z innymi… Nie zmienia to faktu, że mimo przychodzenia do Boga i modlenia się, sprawa nie jest „załatwiana” ad hoc, mija jakiś czas, a my odczuwamy niepokój i strach. W końcu zastanawiamy się: czy Bóg nas jeszcze kocha? Czy nadal wysłuchuje naszych modlitw i czy nadal mamy szansę na zbawienie? Czy ciągle jeszcze możemy nazywać się chrześcijanami? A co jeśli to już koniec wszelkich nadziei? A co jeśli, zgrzeszyliśmy przeciw Duchowi Świętemu i Bóg nas odrzucił? Czyż takie myśli nie są uzasadnione, skoro modlimy się i… nic?
Po pierwsze, na starcie jesteśmy w błędzie, ponieważ z natury jesteśmy niecierpliwi i chcemy „tu i teraz”. Bóg taki nie jest i na próżno próbować Go ‘pogonić’: A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? – Łuk. 18:7. Po drugie, Biblia nie pozwala nam nikogo sądzić. Zwykle odnosimy to do innych, a trzeba to odnieść także do samego siebie. Zrozumiałe jest to, że czując iż źle postąpiliśmy, jakby sami chcemy się ukarać, dokonać zadośćuczynienie za nasz grzech. Niestety, kara nie zawsze jest adekwatna do winy i wkładamy na nasze barki więcej niż powinniśmy. Stąd też myśli, że Bóg nas odrzucił. Zdecydowanie odrzucam fakt, że Bóg dziś nie stosuje „kary” doczesnej jako formy wychowawczej dla swoich sług: Bo kogo miłuje Pan, tego karze,chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje – Hebr. 12:6. Nie dopuszczam jednak myśli, że formą Bożej kary jest odrzucenie od Boga
Skąd zatem myśli o zerwaniu społeczności z Bogiem? Od szatana. On podsyca w nas poczucie winy, niedowartościowanie, poczucie beznadziejności, nawet podaje nam wersety, które świadczą, że za nasz konkretny grzech jest śmierć. Wszystko się układa w całość. Nadużyciem jest jednak brak kompleksowego spojrzenia na problem. Szatan zawsze jest przy nas z gotowym potwierdzeniem tego, jak bardzo jesteśmy grzeszni i niegodni, aby Bóg nas wysłuchał i że jesteśmy zbyt plugawi, aby sięgnąć do Biblii. I jest jedna przyczyna, dla której dajemy posłuch podpowiedziom szatańskim: to stan, kiedy zwątpimy w swym sercu w Boże miłosierdzie. A Bóg kocha nas mocniej, niż nam się wydaje.
Weźmy przykład Kaina. Kiedy dotarło do niego, że jego grzech jest nieodwracalny i nie można mu zadość uczynić w jakikolwiek sposób, powiedział wprost (parafrazuję): Boże, nie możesz mi tego wybaczyć, gdyż to co zrobiłem przechodzi ludzkie pojęcie! Taka postawa nie jest nam obca. Czujemy się źle i grzesznie i nie widzimy dla siebie nawet Bożej łaski. Jakże błędne podejście!Rzekł Bóg: Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi! (…) Kain rzekł do Pana: Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść.(…) Ale Pan mu powiedział: O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie! Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka. Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu – Rodz. 4:10,13,15-16. Te kilka wersetów mówi nam praktycznie wszystko o Bożym miłosierdziu. Kain ze względu na poczucie winy nawet nie śmiał Boga prosić o wybaczenie. Nie mieściło mu się w głowie to, że Bóg mógłby odpuścić grzech zabicia rodzonego brata. Jego rozpacz nie wynikała tylko z czystej pokuty, ale z poczucia przegrania życia i wiecznego potępienia. W swoim sercu wydał na siebie wyrok. Na jego – i nasze – szczęście, Boże miłosierdzie sięga dalej, niż nasz rozum. Nawet za tak wielki występek jakim jest bratobójstwo, Bóg nie tylko nie podniósł ręki na Kaina, ale zaznaczył, że nikt tego nie może zrobić. Sam Bóg zdeklarował się, że jeśli ktoś Kaina zabije, to On sam, sam Bóg zainterweniuje i odda zabójcy siedem razy gorszą rzecz. Czy jesteśmy w stanie to pojąć? Dlaczego zatem pozwalamy, aby myśli, które nas upodlają i oddalają od Boga, wzięły górę nad Bożym miłosierdziem? Jeśli tylko otrzeźwiejemy i postawimy sprawę jasno, Bóg z największą przyjemnością zastosuje wszelkie środki zapobiegawcze, aby tylko człowiek uratował swoją duszę. Bóg kocha nas mocniej, niż my kochamy samych siebie.
Za nasze grzechy spotykają nas konsekwencje. To nie jest tak, że „nic się nie stało” i Kain mógł żyć spokojnie udając, że sytuacja nie miała miejsca. Konsekwencją zabójstwa, było jego odejście z przed oblicza Pana do ziemi Nod. Trudno jakoś drobiazgowo to analizować, ale widać, że konsekwencje są – to oczywiste. Tylko, czy te konsekwencje sięgają wiecznego potępienia, na które Kain był gotów się skazać? To jego zwątpienie w Boże miłosierdzie mogło mieć daleko większe złe skutki, niż zabicie swego brata.
Podobnie z Judaszem. Do dziś dnia trwa dyskusja, czy Judasz będzie zbawiony, czy Bóg go ukarze, czy spotkało go przeznaczenie, czy był winny czy niewinny. Zastanawiam się, co jest było głównym problemem? Wydał Syna Człowieczego na śmierć. Niewinnego człowieka sprzedał – pomińmy jego intencje i zamiary w tamtym czasie. Kiedy zobaczył obrót sprawy, oddał pieniądze i chciał się wycofać. Nie dlatego, że bał się ludzi, bo przecież mało kto o tym wiedział, ale dlatego, że zrozumiał, co zrobił. Chciał odkręcić tę spiralę niczym nie uzasadnionej nienawiści, którą rozpoczął. Kiedy zrozumiał co zrobił, kiedy dotarło do niego to jak wielkiej zbrodni w białych rękawiczkach się dopuścił, nie wytrzymał psychicznie. Nie mieściło mu się w głowie, by można było odpokutować za śmierć Jezusa, jakieś zadośćuczynienie dostarczyć – przecież to był Syn Boży! Nie czekając długo, wykonał – w swoim mniemaniu – słuszny wyrok i powiesił się. Czy zrobił słusznie? Czy kara była adekwatna do winy? Czy Bóg spisał Judasza na straty już długo wcześniej? Czy Bóg miał może jakiś „plan ratunkowy” dla Judasza? Czy Judasz szczerze żałował? Czy Judasz postąpił zgodnie z wolą Bożą? Takich pytań, jest jeszcze wiele i na żadne z nich nie mamy jednoznacznej odpowiedzi.
Jednak jednego jestem pewien. Judasz nie powinien targnąć się na swoje życie. Jego samobójstwo to skutek zupełnego zwątpienia nie znalazł nawet cienia szansy, nie dostrzegł miłosierdzia dla swojego przypadku. Zgoda, postępek straszny, ale mimo wszystko to Bóg ma prawo zadecydować o winie i karze.
Czasami czujemy się jak Kain bądź Judasz – i choć może mówimy tu o czynach znacznie mniejszego kalibru, to poczucie konsekwencji jest takie samo, a może i większe… Jasne, że jest czas kiedy czujemy się źle i nie dostrzegamy Bożej odsieczy, ale to naprawdę nie jest powód, by powiedzieć: „to już koniec”. Jesteśmy ludźmi, którzy z natury widzą i rozumieją mniej: Ale ja wypatrywać będę Pana,wyczekiwać na Boga zbawienia mojego:Bóg mój mnie wysłucha.Nie wesel się nade mną, nieprzyjaciółkomoja; choć upadłem, powstanę, choć siedzę w ciemnościach,Pan jest światłością moją.Gniew Pański muszę znieść,bom zgrzeszył przeciw Niemu, aż rozsądzi moją sprawęi przywróci mi prawo;wywiedzie mnie na światło,będę oglądał zbawcze Jego dzieła Mich. 7:7-9.
Odzwyczaj się od popadania w stan nadmiernego smutku i poczucia winy. Pokutuj, módl się, walcz, ale pozwól, żeby Bóg osobiście zainterweniował i podniósł Cię z ziemi, otrzepał z brudu, opatrzył rany i pozwolił iść dalej. To nie jest Bóg nienawiści, ale miłości. Wszystko co robi – choć nam może wydać się irracjonalne – robi po to, abyśmy wygrali. Jeśli nie rozumiesz, to OK, ale nie wpadaj w panikę, tylko ufaj. Bieg wydarzeń, może być kompletnie niezrozumiały, ale przecież wiadomo, że Bóg to koordynuje, więc finał na pewno będzie dobry. Bóg nie jest obojętny na żadne słowo skierowane do Niego. Pewne rzeczy trzeba przeczekać, pewne rzeczy musisz przyjąć na klatę. Tylko cokolwiek by się działo, jakkolwiek byś się czuł, przenigdy nie poddawaj w wątpliwość Bożej miłości. Nie udawaj, że nic się nie stało i nie bagatelizuj swojego postępowania. Wyciągnij wnioski. Na chłodno. Bez względu na wnioski nie bierz sprawy swojej winy we własne ręce. Zostaw to Bogu. I módlmy się, razem. Ciągle. Cały czas. Zawsze. Co chwilę.
Będzie dobrze.

czwartek, 19 grudnia 2013

Nieprzyjaźń ze światem (2)

Jakub nazywa braci, do których pisze, wiarołomnymi (BT: cudzołożnikami). Nie bez przyczyny użył akurat takiego określenia. Jeśli bowiem zaprzedajemy wartości, w których Bóg ma upodobanie, choć wcześniej przyjęliśmy je w sercu, a wszystko po to, aby mieć dobre układy z ludźmi, np. z szefem w firmie, to jest to nic innego jak zdrada samego Boga.
Apostoł Jan próbuje zwrócić naszą uwagę na metody, jakimi posługuje się świat: Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie! Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca.Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciałapożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata.Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki (1 J 2:15-17). Te trzy narzędzia są w użyciu od czasów Adama i aż po dzień dzisiejszy zbierają obfity plon ludzkich serc.
Kiedy mówimy o pożądliwości ciała, mamy na myśli nasze pragnienia, schowane być może głęboko przed innymi, ale skutecznie wpływające na naszą codzienność. Bez wątpienia chodzi tutaj o seksualność, ale też o niepohamowaną żądzę jedzenia bądź picia, choć rzadziej się o tym wspomina. Niezbyt często mówimy o obżarstwie jako o grzechu, a przecież ono też ma źródło w naszym wnętrzu i co gorsza poddajemy mu się. Apostoł Piotr tymczasem wyraźnie przestrzega, aby nie postępować według zachcianek serca, ale według upodobania Bożego: [Bądźcie] jak posłuszne dzieci. Nie stosujcie się do waszych dawniejszych żądz, gdy byliście nieświadomi, ale w całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty (1 Pt 1:14-15). Nieważne, czy zniewoliły nas niezwykle zgrabne nogi jakiejś dziewczyny, wciągająca gra komputerowa czy objadanie się bez opamiętania. Pragnienie, z pozoru niegroźne, które nami włada, może okazać się zabójcze dla naszej duchowości – niekoniecznie dziś, lecz nawet za 20 lat, kiedy przyjdzie próba, a my polegniemy tylko dlatego, że właśnie teraz zaniedbaliśmy „niewinne błahostki”.
Kiedy mówimy o pożądliwości oczu, myślimy o sferze życia, która nie ma swego źródła w naszym wnętrzu, lecz w zewnętrznym „opakowaniu”: w tym, co ładnie wygląda i dobrze się prezentuje. Wpisuje się w to np. nadmierne bogactwo i chwała u ludzi. Właśnie tym narzędziem próbował Szatan skusić Pana Jezusa: Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon (Mt 4:8-9). Władza, chęć dominacji, narzucania swej woli innym – to są te zewnętrze cechy, które mają pokazać innym, jacy jesteśmy wspaniali i wielcy. Jezus wiedział, że ta propozycja dałaby Mu praktycznie nieograniczone możliwości, dzięki czemu mógłby zrobić wszystko, co tylko by zaplanował, ale ponieważ był ugruntowany, potrafił przewidzieć nie tylko profity, ale też konsekwencje bycia „bogiem tego świata”. Kiedy kupimy sobie drogi samochód, z pewnością będzie się czym pochwalić – zdobędziemy argument, by móc podkreślić, że jesteśmy lepsi. Jednak warto wtedy zadać sobie pytanie, ile nas to kosztowało: zdrowia, pracy, czasu, duchowego życia… A przecież ten  supersamochód za 10-15 lat okaże się bezużytecznym złomem. Jako partnera życiowego chcemy widzieć kogoś z odpowiednią figurą, kto posiada szczególne walory fizyczne, a ponadto odpowiednią pozycję bądź nazwisko, bo to podnosi naszą własną wartość w oczach innych. Tylko jaką wartość ma rzeczywiście taki związek, jeśli nasza druga połówka reprezentuje mierne przymioty duchowe, a Bóg jest dla niej jedynie elementem życia, a nie priorytetem?
Pycha życia to wyniosłość, ambicja, pokładanie nadziei w ciele: Teraz zaś chełpicie się w swej wyniosłości. Każda taka chełpliwość jest przewrotna (Jk 4:16). Słowa te padają w jasnym kontekście w odniesieniu do tych, którzy uważają, że wszystko od nich zależy, że to oni nad wszystkim panują, przez co nie uznają i nie potrzebują zwierzchnictwa Bożego. Kiedy połączymy w całość omówione wyżej sposoby działania świata, dostrzeżemy człowieka autonomicznego, niezależnego, kreującego swoją rzeczywistość, wolnościowego i tolerancyjnego. W rzeczywistości jednak to człowiek słaby, ulegający chwilowym modom, wpływom ludzi wykreowanych przez media, człowiek wyznający antropocentryzm, który przekłada się na samolubstwo i egoizm. To wszystko jest bombką choinkową, która na zewnątrz może być dziełem sztuki, ale drobny nacisk obraca ją w pył. Człowiek, który wyznaje powyższe zasady i daje się im uwieść (w całości lub nawet tylko w części), na ostrzejszym zakręcie życiowym może stracić wszystko: to, co doczesne i co duchowe.

Bóg kontra Szatan

Należy podkreślić, że oddzielenie sług Bożych od światato nie kwestia odrzucenia kilku grzesznych uczynków. To kwestia wyboru, komu chcemy służyć: Bogu czy Szatanowi? A jeśli nawet Ewangelia nasza jest ukryta, to tylko dla tych, którzy idą na zatracenie,dla niewiernych, których umysły zaślepił bóg tego świata, aby nie olśnił ich blask Ewangelii chwały Chrystusa, który jest obrazem Boga (2 Kor 4:3-4). Ewangelia jest ukryta dla tych, którzy wybrali pewien rodzaj życia i tym samym znaleźli się w sferze oddziaływań diabelskich. Dopóki nie zechcą zmiany, nie zbuntują się przeciw swej naturze i nie odrzucą wartości, którymi się kierowali, Szatan skutecznie będzie na nich wpływał w taki sposób, by Ewangelia wydawała im się zwykłą bajką. Paweł, mówiąc o walce ze światem, nie ma na myśli grzechu, gdyż grzech to „zaledwie” skutek – przyczyną, a zarazem naszym wrogiem, jest władca tego świata: Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich (Ef 6:11-12). Bez wątpienia działalność boga tego świata jest skuteczna na tyle, że dla wielu ludzi Bóg jest obcy: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi; i rzeczywiście nimi jesteśmy.Świat zaś dlatego nas nie zna,że nie poznał Jego (1 J 3:1).
Wielu odczuwa tę „duchową niewygodę”, to poczucie pustki, kiedy pożądliwość oczu okaże się wydmuszką, a pycha życia nic niewartym słowem uznania. Dochodzą do tego sami, pod wpływem życiowego wstrząsu zmienia im się perspektywa i widzą więcej niż dotychczas. Ci, którzy zauważają marność tego, co oferuje Szatan, rozumieją, co tak naprawdę ma wartość, i szukają standardów, które ustanowił sam Bóg. Oni są ze świata,dlatego mówią tak, jak [mówi] świat,świat ich słucha. My jesteśmy z Boga.Ten, który zna Boga, słucha nasKto nie jest z Boga, nas nie słucha.W ten sposób poznajemyducha prawdy i ducha fałszu(1 J 4:5-6).

Wnioski

Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe (Rz 12:2). Czytając ten znany fragment, akcentujemy zazwyczaj: „nie bierzcie wzoru ze świata” i „poznajcie, jaka jest wola Boża…”. Ale kluczem jest tu odnowienie umysłu. To jest właściwe nawrócenie, zerwanie ze światem. Możemy pewne rzeczy robić albo ich nie robić, ale to niewiele zmieni, jeśli nasze serce będzie zgniłe. Jeśli zaakceptujemy fakt, że to nie my mamy rację, ale ma ją Bóg, jeśli pogodzimy się z tym, że ludzie nas będą nienawidzić i stracimy przyjaciół, za to zbliżymy się do Boga, jeśli odpowiednio przeskalujemy takie pojęcia jak „ja”, „moje”, „miłość” czy „służba”, to śmiało będziemy mogli powiedzieć, że prowadzimy nasze życie w zupełnie innych standardach niż świat. Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi (J 15:18-19), [20-21].

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Nieprzyjaźń ze światem (1)

Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga. (Jak. 4:4)
Ile głów, tyle definicji „świata”, a to powoduje pewien chaos. „Świat” jest tak szerokim pojęciem, tak rozległym, dotykającym tak wielu sfer życia, że często mówimy, iż „świat” to wszystko, co nas otacza. To mogłoby prowadzić do wniosku, że wszystko, co nas otacza, jest złe. W żadnym wypadku jednak nie można stosować takiego uproszczenia. Powód jest prozaiczny: kiedy mówimy „wszystko” i „wszyscy”, to tak naprawdę mamy na myśli „nic” i „nikt”.
Tytuł tych rozważań brzmi: Nieprzyjaźń ze światem. Jeśli chcielibyśmy mówić konkretnie, to należałoby w punktach wymienić elementy, które świadczą o tej przyjaźni, i po prostu tego nie robić. Ale tak się nie da. Jeśli wymienimy określoną liczbę tych punktów, za chwilę znajdziemy coś więcej, bo zawsze może pojawić się indywidualny przypadek. Zastanówmy się na przykład, czy słuchanie muzyki rozrywkowej na YouTube to jest przyjaźń ze światem. A pójście do opery, muzeum, czytanie literatury, np. kryminalnej? Nie chodzi o to, byśmy wymieniali, co można, a czego nie można robić. Sęk w tym, byśmy zrozumieli mechanizm, zasadę. Mimo że już napisano o tym setki artykułów i powiedziano mnóstwo wykładów, podejmijmy próbę, by jeszcze raz, na podstawie Biblii, a nie osobistych wyobrażeń, zdefiniować ów „świat”, a później określić odpowiednie relacje z nim.

Co to jest świat?

Apostoł Piotr, podsumowując w pewnym stopniu czasy Noego, powiedział, że Bóg staremu światu nie odpuścił, ale jako ósmegoNoego, który ogłaszał sprawiedliwość, ustrzegł, gdy zesłał potop na świat bezbożnych (2 Pt 2:5). Co miał na myśli, mówiąc „staremu światu”? Z pewnością bezpośrednio nawiązywał do słów samego Boga: Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił sięWreszcie Pan rzekł: Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem. [Tylko] Noego Pan darzył życzliwością (Rdz 6:5-8). To prowadzi nas do prostego wniosku: Bóg zniszczył starożytny świat, bo jego uczynki (postępowanie ludzi) były złe. Tylko Noe postępował według sprawiedliwości Bożej. Kierując się tym kluczem, zauważamy, że to, co my dziś nazywamy światem, jest alegorycznym wypełnieniem obrazu świata z czasów Noego, ponieważ i ten świat ma zostać zniszczony:i przez nią [wodę] ówczesny świat zaginął wodą zatopiony.A to samo słowo zabezpieczyło obecnie niebo i ziemię jako zachowane dla ogniana dzień sądu i zguby bezbożnych ludzi (2 Pt 3:6-7). Taki przewód myślowy ma swoje niejedno uzasadnienie. Paweł o Noem napisał, że przez wiarę Noe został pouczony cudownie o tym, czego jeszcze nie można było ujrzeć, i pełen bojaźni zbudował arkę, aby zbawić swą rodzinę.Przez wiarę też potępił świat i stał się dziedzicem sprawiedliwości, którą otrzymuje się przez wiarę (Hbr 11:7). Jak praktycznie wyglądało to potępienie? Noe uwierzył Bogu, powierzył mu swój los, postępował zgodnie z Jego wolą. Tym samym, jakby automatycznie, wyróżnił się na tle ówcześnie mu żyjących i swoim życiem pokazał, że służba Bogu niesie wybawienie. Otoczenie Noego pokładało swoje nadzieje w sile, wojsku, myśli inżynieryjnej (choć z naszego punktu widzenia prymitywnej), pieniądzu i w ludzkich układach. Ten szeroki wachlarz zabezpieczeń nie uchronił ich jednak przed śmiercią. W tym samym kontekście możemy spojrzeć na Pana Jezusa. Stawia On siebie w opozycji do świata nie z innego powodu, jak właśnie z powodu uczynków:Was świat nie może nienawidzić, ale Mnie nienawidzi, bo Ja o nim świadczę, że złe są jego uczynki (J 7:7). Kiedy natomiast popatrzymy na to zagadnienie globalnie, to możemy zauważyć, że Bóg odłączył naród izraelski od pozostałych narodów: Ty bowiem jesteś narodem poświęconym Panu, Bogu twojemu. Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, byś spośród wszystkich narodów, które są na powierzchni ziemi, był ludem będącym Jego szczególną własnością (Pwt 7:6). Na czym to odłączenie dokładnie polegało? Nie na odseparowaniu się od innych narodów murem, ale na uczynkach, które miały zaprowadzić Izrael do chwały Bożej: I tak wywiodłem ich z ziemi egipskiej, i zaprowadziłem na pustynię.Dałem im moje prawa i obwieściłem moje nakazy, które gdy człowiek zachowa, żyć będzie.Dałem im także szabaty, aby były znakiem między Mną a nimi, aby poznano, że Ja jestem Pan, który ich uświęca.Ale dom Izraela zbuntował się przeciwko Mnie na pustyni. Nie postępowali według moich praw, moje nakazy odrzucili, które gdy człowiek zachowa, dzięki nim żyje. Również i szabaty moje bezcześcili. Przeto zapowiedziałem, że gniew mój wyleję na nich na pustyni, aby ich wyniszczyć (Ez 20:10-13). W dalszej części tego rozdziału jest mowa praktycznie o tym samym: uczynki Izraela były złe.
Bez względu na to, czy patrzymy na jednostkę (Noe, Jezus), czy też na cały naród izraelski, jest ewidentne, że zasada odcięcia się od pewnego typu postępowania została zachowana i cały czas jest podtrzymywana.

Nieprzyjaźń ze światem

W swojej arcykapłańskiej modlitwie Jezus zwrócił się do Ojca: Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego (J 17:15). Zastanawiające, dlaczego Jezus nie chciał, aby Jego naśladowcy nie mieli styczności ze światem i zostali zabrani? Odpowiedź jest oczywista – jedyną możliwością zabrania nas ze świata jest nasza śmierć. Św. Paweł stwierdza: Napisałem wam w liście, żebyście nie obcowali z rozpustnikami. Nie chodzi o rozpustników tego świata w ogóle ani o chciwców i zdzierców lub bałwochwalców; musielibyście bowiem całkowicie opuścić ten świat (1 Kr 5:9-10). Zatem pozbądźmy się złudzeń, jakoby nasze życie nie było życiem w świecie. Obracamy się na co dzień wśród ludzi światowych i nasza codzienność jest bardzo przesączona światowością. Nie wmawiajmy sobie, że jesteśmy w pełni oddzieleni od świata. Jednak chociaż jesteśmy w świecie – to znaczy: żyjemy wśród ludzi popełniających wszelaki grzech – wcale to nie musi oznaczać, że jesteśmy światowi. Oczywiście, istnieje realne niebezpieczeństwo, by tak się stało, ale ciąży na nas odpowiedzialność względem Pana Boga.
Światowość to nie tylko bałwochwalstwo i cudzołóstwo, ale też pokładanie ufności w doczesnych rozwiązaniach, podążanie za idolami i wygłaszanymi przez nich ideami. Jednak, w oparciu o starotestamentowe przykłady (Noe), możemy stwierdzić, że będąc w świecie, nadal można polegać na Bogu:Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6:21). Wezwanie do tego, aby zaufać Panu Bogu, niesie z sobą realne przełożenie na naszą codzienność. Jeśli będziemy dosłownie przesiąknięci, przepełnieni Słowem Bożym, będziemy dzięki temu wiedzieli, jak zachować się w konkretnej sytuacji, kiedy świat zaproponuje nam piwo, parapetówkę, wieczór kawalerski itp. Jeżeli natomiast nasze serce nie będzie przy Bogu, wtedy zabraknie duchowego hamulca i pójdziemy drogą tych, którzy idą na zatracenie, niosąc na ustach hasła, które tylko pozornie mogą być zgodne z Bożą wolą.
Jakub napomina: Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga (Jk 4:4). Zatem postawmy sobie pytanie: czym jest przyjaźń ze światem z naszego punktu widzenia? Otóż jest ona kompromisem między tym, co ludzkie, a tym, co Boskie. Najczęściej polega ona na ustąpieniu w kierunku człowieka, kosztem Pana Boga, tym samym w centrum znajduje się wówczas cielesny, grzeszny człowiek ze swoimi ziemskimi ideałami, a nie Bóg.
Żyjemy w czasach zbudowanych na fundamencie poprawności politycznej. Świat jest pełen tolerancji, wzajemnego szacunku i zrozumienia dla wszelakiej odmienności – religijnej, kulturowej, seksualnej. Moda na tolerancję już dawno wkradła się w szeregi wierzących i skutecznie wypiera kategoryczną postawę Pisma Świętego względem grzechu. Nie piętnuje się homoseksualizmu, „bo to nic złego – ludzie się po prostu kochają, a miłość jest najważniejsza”. Nie piętnuje się powtórnego małżeństwa, „bo życie nie jest takie proste, jak by się mogło wydawać”. To samo możemy powiedzieć o nadmiernym bogaceniu się, budowaniu kariery i pozycji. Nie określa się jednoznacznie swojego własnego stanowiska, lecz szuka się sformułowań, które odpowiadają wszystkim, aby nie czynić sobie wrogów, aby nikomu się nie narazić – lawiruje się między dwoma stronami, tak by układy międzyludzkie, niezależnie od poglądu czy frakcji, odpowiadały wszystkim.Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ichczynili fałszywym prorokom (Łk 6:26). Oczywiście, pokój z ludźmi w żadnym wypadku nie jest zły, ale jest rzeczą niemożliwą, aby mieć pokój ze wszystkimi, a przy tym zachować swoje sumienie czystym, bez naginania zasad Bożych. Nie chodzi o to, by od razu iść na wojnę i traktować wszystkich jak wrogów, bo chcemy być „jednoznaczni”. Absurd! Jednak nie bójmy się dystansu, który się wytworzy, kiedy zacytujemy werset, który będzie nie w smak dla wielu, może nawet dla braci, lecz jednoznacznie wyda świadectwo Prawdzie.
cdn.

piątek, 13 grudnia 2013

Cejrowski vs. Empik

Kilka tygodni temu Wojciech Cejrowski w związku z podjętymi działaniami marketingowymi grupy Empik wydał następujące oświadczenie:
Celowo wracam teraz do świąt, gdyż bacznie śledziłem to co się dzieje wokół sprawy i chciałem spróbować spojrzeć z dystansu. Ale od początku…
Empik do kampanii gwiazdkowej zaprosił Marię Czubaszek i Nergala. W mediach oboje występują, delikatnie mówiąc, w opozycji tak do Kościoła powszechnego jak i do samego chrześcijaństwa (nie wdając się w szczegóły). Wojciech Cejrowski wyraził dezaprobatę dla takiego posunięcia i wystąpił jako katolik w tej sprawie, wzywając do bojkotu sklepów Empik, ale… bojkot miał polegać, na tym, aby nie kupować jego książek właśnie w tych sklepach. I właśnie to wezwanie mnie zaciekawiło najbardziej.
Normalnym można by uznać wezwanie do protestów, bojkotu całkowitego, ale podkreślenie buntu przy pomocy tylko swoich książek wydaje się dość niezwykłym posunięciem. Różnie się na to patrzy. Jedni są w nim zakochani, inni mówią, że wykorzystuje okazję, by się wypromować. Cejrowski ma na tyle ugruntowaną pozycję w mediach, iż dodatkowego lansu nie potrzebuje, a ktoś kto śledzi jego wystąpienia zauważy, że on mówi cały czas tak samo. Nie zmienia zdania „pod publikę”.
Jako protestant jestem w opozycji do wielu tez i nauk Kościoła Rzymsko-Katolickiego, a które często są na ustach pana Wojciecha, jednak postawa, którą przyjął troszkę mnie zawstydziła. W tak jasny i zdecydowany sposób, świadomie strzela sobie w kolano – z punktu widzenia ekonomicznego – jednak czyni to, co prawdziwy wierzący powinien uczynić: opowiada się po stronie wiary.
Wiem, że przykład nie jest łatwy bo medialny, a z definicji podchodzimy ostrożnie do tego, co media nam mówią. Jednak, jeśli odstawimy „reżyserkę” na bok, to jawi nam się obraz człowieka, który konsekwentnie i jasno ogłasza swoją przynależność do Boga. Jak to się ma z, tak powszechnie spotykanym tematem tabu, jakim jest chrześcijaństwo i osobista relacja z Bogiem? Nie lubimy o tym, mówić, odsłaniać się, ale to nie strach przed prześladowaniami nas paraliżuje, przynajmniej nie w naszym kraju. Może chodzi o wykluczenie nas przez nasze otoczenie? A może chodzi o naszą autentyczność? Może nasze „tygodniowe życie”, jest zaprzeczeniem naszego „niedzielnego życia”?
A może wcale nie jesteśmy fałszywi, tylko po prostu nie zaangażowani? Nie w ogonie peletonu, nie na jego czele, ale w centrum, gdzie nam wygodnie, mamy swoje miejsce i nie mamy wewnętrznej potrzeby być bliżej Boga niż obecnie. Jasne, że mamy do tego prawo, ale czy trzeba z niego korzystać?

wtorek, 10 grudnia 2013

Cena Zbawienia

Historie biblijne postrzegamy głównie przez pryzmat postaci, jakie w nich występują. Imponują nam one często i lubimy do nich wracać myślami. Któż nie chciałby być pokorny jak Mojżesz, mieć wiarę jak Abraham, gorliwość jak apostoł Paweł czy tak silnie przylgnąć sercem do Boga jak Dawid! A takich przykładów jest dużo więcej. Na opisane w Biblii wydarzenia patrzymy zawsze z perspektywy czytelnika, analizując je kompleksowo, według klucza „przyczyna – skutek – lekcje dla nas”.
Niestety, takie spojrzenie na bohaterów Biblii niesie z sobą pewne ograniczenia, bo oceniamy ich częściej w superlatywach, niż obiektywnie. Dlaczego w superlatywach? Bo Biblia wystawia im pozytywną ocenę i właśnie tą końcową oceną zazwyczaj się sugerujemy. Trudność jest niemała, tym bardziej że w zapisach biblijnych nie znajdziemy wszystkich szczegółów, a dopowiadanie sobie tego, czego możemy się tylko domyślać, może nas wprowadzić w błąd. Spróbujmy jednak zastanowić się nad tym, co Biblia nam mówi.
Jako przykład przeanalizujmy postać Mojżesza. Patrzymy na niego jak na zakonodawcę i wodza narodu, a równocześnie człowieka niezwykle pokornego, uległego, który mógł rozmawiać z Bogiem niemal twarzą w twarz. Biblia wystawia mu świadectwo, że był najpokorniejszy z ludzi: „Mojżesz zaś był człowiekiem bardzo skromnym, najskromniejszym ze wszystkich ludzi, jacy żyli na ziemi” (4 Mojż. 12:3). Także i inne fragmenty Pisma ukazują go jako człowieka w pełni oddanego i zaangażowanego w służbę Bożą. Opis życia, jakie wiódł Mojżesz, zanim powołał go Bóg, nie robi na nas większego wrażenia: czterdzieści lat spędzonych na dworze faraona i drugie czterdzieści pasterskiego bytowania na pustyni. Wszystko opowiedziane w dużym skrócie, a to przecież musiał być znaczący etap jego rozwoju. To właśnie na pustyni Mojżesz uczył się pokory, w codziennym znoju i trudzie smakując chleb zmieszany z pustynnym piachem. I choć mieszkał z kochającą go rodziną, pamiętał, że jest banitą, że wcześniej przebywał na dworze faraona. Co musiał czuć? Ile razy zastanawiał się, czy warto było stawać w obronie bitego Hebrajczyka? A może w ogóle się nad tym nie zastanawiał, tylko z uśmiechem na ustach witał każdy dzień, przemierzał kilometry ze stadami swego teścia i śpiewał głośne „hosanna”?... To na pewno nie był dla Mojżesza łatwy okres w życiu, ale był to czas zaplanowany przez Boga. Czas, który uczynił go na tyle silnym, by mógł potem wyprowadzić z Egiptu swój liczący już wówczas prawdopodobnie parę milionów lud i mieć go na swych barkach przez czterdzieści lat. Zatem bez tych osiemdziesięciu lat trudnych i cierpkich przygotowań (o których tak niewiele Biblia nam mówi) Mojżesz nie byłby w stanie podołać roli wielkiego przywódcy narodu, jaką powierzył mu w końcu Bóg.
Kolejny przykład: Dawid, który napisał tak wiele pięknych psalmów na cześć Boga. Jego historię czytamy trochę jak powieści sensacyjne. Patrzymy na niego jak na człowieka, który otrzymał Boże zapewnienie utwierdzenia swego królewskiego tronu na wieki, ale jednocześnie jak na osobę grzeszną – często przywodzimy na pamięć historię z Batszebą i Uriaszem Chetejczykiem (1 Król. 15:5). Spójrzmy jednak na niego jak na osobę, która się boi, bo król, któremu zaufał i pragnął służyć, chce go zabić. Zauważmy w nim człowieka, który obwinia się o śmierć ludzi zabitych przez Saula dlatego, że pomogli Dawidowi w ucieczce. Popatrzmy na niego jako na ojca, który ucieka przed swym zbuntowanym synem, bo wie, że gdy dojdzie do konfrontacji, jego dziecko zginie. Co mógł myśleć Dawid uciekając z Jerozolimy: „Bóg mnie słusznie karze”, „Byłem złym ojcem”, „Jestem nieodpowiednim królem”? Przecież te „piękne Psalmy” nie wzięły się tylko z talentu artystycznego Dawida. To wszystko, o czym pisał i śpiewał, autentycznie przeżył, warto więc zastanowić się nad tym, ile w jego życiu było bólu, cierpienia, ile błędów, nieprzespanych nocy, niepewności i strachu...
Nie piszę tego po to, aby formować przykład dla chrześcijanina – kogoś, kto zawsze cierpi, płacze i narzeka. Nie w tym rzecz. Coraz częściej chodzimy do naszych kościołów, by sobie humor poprawić, by mieć lepszy nastrój, pocieszyć się w smutkach, których jest niemało. Efekt jest taki, że chcemy słuchać kazań, które mówią, jaki Bóg jest dobry, jak cudowne będzie życie wieczne, ile to łask i błogosławieństw otrzymamy. Chcemy zapewnień, że wszystko się ułoży, i zachęt, by nie trapić się problemami, bo Bóg nas kocha… To wszystko jest prawdą, ale jest i druga strona medalu, którą zaniedbujemy: to między innymi świadomość Bożego przesłania, znajomość proroctw czy próba (słowo klucz) interpretacji Apokalipsy. Jednym słowem – potrzebna jest też praca nad zrozumieniem sensu przesłania Biblii w pełnej mierze, a nie tylko przepełniona słodyczą społeczność (oby nie była jedynie towarzystwem wzajemnej adoracji). Każda z tych dwóch stron medalu jest dobra i potrzebna i nie należy stawać w opozycji do żadnej z nich, ale jedno należy wykonywać, a drugiego nie zaniedbywać (Mat. 23:23).
Musimy także pamiętać, że przyjście do zboru po pocieszenie i ulgę w zmartwieniach tygodnia nie tylko nie jest grzechem, ale jest najwłaściwszą rzeczą, jaką możemy uczynić. W czym zatem problem? A w tym, że tych naszych kłopotów i zmartwień nie analizujemy z perspektywy Bożej, lecz jedynie z ludzkiej. Dostrzegamy tylko to, co tu i teraz, ewentualnie jeszcze tyle, ile sięgamy pamięcią wstecz – nie potrafimy spojrzeć na konsekwencje, które pojawią się w przyszłości. Bóg natomiast patrzy na całość naszego życia, ze wszystkimi jego szczegółami. I tak jak wypasanie owiec przez Mojżesza na pustyni mogłoby się wydawać mało zbożnym zadaniem, tak dziś konflikt z przełożonym w pracy  z ludzkiego punktu widzenia może nie mieć żadnego związku z naszym życiem duchowym. Z Bożej perspektywy natomiast jest to ćwiczenie naszego charakteru, mające duże znaczenie w kwestii naszego zbawienia. Takich przykładów znajdziemy wiele: może to być choroba albo trudności w nauce, może to być niezamożność lub ciągłe porażki zawodowe. Wszystko dotyka nas w jakimś celu, tylko my musimy w końcu pojąć, że wielu rzeczy nie jesteśmy w stanie zrozumieć od razu. Musimy jednak iść dalej, modlić się, pytać, szukać odpowiedzi – one pojawią się wówczas, gdy będziemy na nie gotowi! „Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa” (1 Piotr 1:6-7)
Nie popełniajmy grzechów Izraela, który chciał słuchać jedynie takich proroków, którzy mówili miłe dla ucha rzeczy, nawet jeśli były to kłamstwa.  Nie pomijajmy trudnych rozdziałów czy nawet całych ksiąg Biblii, bo wydaje się nam, że potrzebujemy tylko wersetów o miłości i nadziei… Te trudne rzeczy znalazły się tam po to, by pomóc nam w osiągnięciu naszego zbawienia, ale też po to, byśmy mieli dziś wskazówkę, jak podejmować odpowiednie decyzje, wychowywać właściwie dzieci i iść przez życie godnie. „Tak mówi Pan, twój Odkupiciel, Święty Izraela: Jam jest Pan, twój Bóg, pouczający cię o tym, co pożyteczne, kierujący tobą na drodze, którą kroczysz. O gdybyś zważał na me przykazania, stałby się twój pokój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jak morskie fale” (Iz. 48:17-18)
Spróbujmy uświadomić sobie, że służba Bogu to nie przejściowa moda ani tak zwany lifestyle, lecz żmudna praca nad własnymi słabościami. To prawda, że zbawienie jest z łaski, ale ta łaska nie upoważnia nas jedynie do odpoczywania, radowania się i życia w błogim nastroju, który wynika z czerpania profitów ze śmierci Jezusa. Jeżeli bohaterowie wiary (Hebr. 11) do swych misji i powołań przygotowywani byli całymi latami, to musimy być świadomi, że nasze życie dane nam jest po to, byśmy mogli przygotować się do zadań, jakie nas czekają w Królestwie Bożym. Nie zmarnujmy tego czasu na „wakacje”…
„A Bóg wszelkiej łaski, Ten, który was powołał do wiecznej swojej chwały w Chrystusie, gdy trochę pocierpicie, sam was udoskonali, utwierdzi, umocni i ugruntuje. Jemu chwała i moc na wieki wieków! Amen”
(1 Piotr 5:10-11)

sobota, 7 grudnia 2013

Zaufanie ponad wszystko

Rzadko analizujemy nasze życie z szerszej perspektywy, a jeśli już nam się to zdarzy, wówczas i tak – mimo że jesteśmy chrześcijanami – dominuje w tej analizie perspektywa cielesna. Widzimy jedynie to, co „tu i teraz”, czasem wybiegamy kilka lat w przód. Nie potrafimy przewidzieć skutków naszego postępowania ani konsekwencji w przypadku, jeśli czegoś nie zrobimy. Mamy też problem z analizą naszych życiowych zakrętów. Rozpatrujemy je w kategorii tragedii, uważamy, że to, co na nas przyszło, jest niesłuszne i niesprawiedliwe, nie widzimy sensu tego cierpienia i nie potrafimy znaleźć uzasadnienia dla wyzwań i problemów dnia codziennego. A przecież wszystko dzieje się w naszym życiu w jakimś celu…
Kiedy Izrael pod wodzą Mojżesza wyszedł z Egiptu i zmierzał do Ziemi Obiecanej, napotykał różne przeszkody i trudności: był ścigany przez Egipcjan, toczył walki z Amalekitami, Sychonem z Cheszbonu czy Ogiem z Baszanu, znosił ciężkie warunki bytowania na pustyni i mnóstwo innych niedogodności – takich, o których Biblia mówi, i z pewnością wiele innych, których możemy się domyślać. Powstaje pytanie „dlaczego?”. Po co było to wszystko? Czy Bóg nie mógł im utorować drogi, by stała się bezproblemowa, łatwa i przyjemna? Mógł i właściwie to robił. Przecież żadne wyzwanie, które podczas tej wędrówki pojawiło się przed Izraelem, nie było nie do pokonania. Bóg zawsze dawał rozwiązanie: zapewniał wielokrotnie, że to On będzie walczył za swój lud, spragnionym i głodnym dawał wodę i mannę, otaczał opieką na pustkowiu, dotrzymując każdego danego słowa. W zamian oczekiwał jedynie zaufania i postępowania zgodnie ze wskazówkami, jakie im przez Mojżesza przekazywał.
Niestety, z zaufaniem w Boże obietnice Izraelici byli często na bakier. Wielokrotnie podważali słowa wypowiadane przez Mojżesza, nie analizowali działań Bożych, a każdy napotkany problem był dla nich powodem do narzekania na Boga i Mojżesza za to, że wyprowadzili lud z Egiptu. Tęsknili za niewolą egipską, ponieważ nie potrafili stawić czoła przeszkodom, jakie pojawiały się w czasie ich pustynnej wędrówki, lecz z miejsca się poddawali. Każdy taki przypadek zwątpienia był odbierany przez Boga jako jawny akt nieposłuszeństwa, jednak czara goryczy przelała się w chwili, kiedy byli praktycznie u celu swej podróży:„Odezwał się znowu Pan do Mojżesza tymi słowami: Poślij ludzi, aby zbadali kraj Kanaan, który chcę dać synom Izraela. Wyślecie po jednym z każdego pokolenia ich przodków, tych wszystkich, którzy są w nich książętami. […] Po czterdziestu dniach wrócili z rozpoznania kraju. Przyszli na pustynię Paran do Kadesz i stanęli przed Mojżeszem i Aaronem oraz przed całą społecznością Izraelitów, złożyli przed nimi sprawozdanie oraz pokazali owoce kraju. i tak im opowiedzieli: Udaliśmy się do kraju, do którego nas posłałeś. Jest to kraj rzeczywiście opływający w mleko i miód, a oto jego owoce.Jednakże lud, który w nim mieszka, jest silny, a miasta są obwarowane i bardzo wielkie. Widzieliśmy tam również Anakitów. Amalekici zajmują okolice Negebu; w górach mieszkają Chetyci, Jebusyci i Amoryci, Kananejczycy wreszcie mieszkają nad morzem i nad brzegami Jordanu” (Liczb. 13:1-225-29).
Słowa wywiadowców były zgodne z prawdą, a zagrożenie i potęga mieszkających tam ludów kananejskich tak ogromne, że prawdopodobnie żaden współczesny im naród nie byłby w stanie ich pokonać – tym bardziej Izrael, gdyby nie fakt, że Bóg był z nim. Jednak Izraelici zapomnieli, z ilu opresji wyrwał ich Bóg, ile razy już udowodnił im swoją miłość i praktyczną opiekę. Dowodów tej opatrzności mogliby znaleźć wiele w ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy – nie wspominając o wypełnieniu przez Boga obietnicy danej Abrahamowi przed laty. Strach okazany w tamtej chwili był w oczach Bożych ciężkim grzechem, bo po raz kolejny nie dali wiary Bożemu słowu, po raz kolejny podali w wątpliwość Boga, Jego intencje i cel podróży, do jakiego ich prowadził. To była finalna próba, którą mieli przejść. Nie zaufali jednak Bogu i postanowili się wycofać. „Wtedy całe zgromadzenie zaczęło wołać podnosząc głos. i płakał lud owej nocy. Izraelici szemrali przeciwko Mojżeszowi i Aaronowi. Całe zgromadzenie mówiło do nich: Obyśmy byli pomarli w Egipcie albo tu na pustyni! Czemu nas Pan przywiódł do tego kraju, jeśli paść mamy od miecza, a nasze żony i dzieci mają się stać łupem nieprzyjaciół? Czyż nie lepiej nam będzie wrócić do Egiptu? Mówili więc jeden do drugiego: Wybierzmy sobie wodza i wracajmy z powrotem do Egiptu.” (Liczb. 14:1-4).
Historia pierwszej próby wejścia Izraela do Kanaanu jest nauką dla nas w naszej podróży do duchowego Kanaanu. Podczas naszego życia jako chrześcijanie napotykamy mnóstwo problemów. Nie zawsze patrzymy na nie jak na cierpienia człowieka wierzącego. Ot, zwykłe problemy zwykłych ludzi. Jednak tak nie jest. Jeśli bowiem powierzyliśmy nasze życie Bogu, wówczas to, co nas spotyka, nie dzieje się z przypadku. Bóg na swój sposób interweniuje. Na jedne doświadczenia pozwala, a przed innymi nas chroni. I wcale nie muszą one wiązać się ściśle z wiarą: to może być choroba, utrata pracy, kłótnia z przyjacielem, trudności w szkole czy problemy wychowawcze z dziećmi. W ogóle nie myślimy w ich kontekście o religii, a mimo to mieszczą się w sferze religijnej. Bo na przykład cóż było szczególnego w tym, że Izrael nie miał wody w Meriba? Albo czy fakt, że buty Izraelitów podczas wędrówki po pustyni nie niszczyły się, musiał być koniecznie dowodem opieki Bożej? A jednak wydarzenia te były objawem Bożego błogosławieństwa lub jego braku, w odpowiedzi na postawę całego ludu wobec Boga.
Zachowanie Izraela podczas próby wejścia do Kanaanu ukazuje nam sedno kwestii zaufania względem Boga. Z nami jest tak samo. Nieustannie zmagamy się w życiu z jakimiś drobnymi kłopotami, ale od czasu do czasu dotyka nas naprawdę duży problem. Tak jak Izraelitów przed wejściem do Ziemi Obiecanej. Z jednej strony mamy wówczas mnóstwo świetnie uargumentowanych powodów, aby wycofać się i uciec, a z drugiej – tylko jeden powód, by zostać i stawić czoło: zaufanie do Boga i Jego słowa. Możemy uciec. Możemy się poddać. Możemy się wycofać. Nie musimy ufać Bogu. Jednak to niesie z sobą konsekwencje. Dla Izraela było to krążenie w miejscu przez czterdzieści lat. Czterdzieści długich lat tułaczki tylko dlatego, że zwątpili. Efekt? I tak pokonali Kananejczyków. I tak weszli do Kanaanu.
Jaki stąd wniosek?
Pewnych rzeczy musimy w życiu doświadczyć. Pewne rzeczy musimy pokonać. Pewne próby musimy przeżyć. To nic, że się boimy, że boli, że panikujemy. Te próby są po to, abyśmy zupełnie i bez reszty oparli się tylko i wyłącznie na Bogu. Abyśmy zaufali tylko Jemu i w Nim położyli CAŁĄ naszą nadzieję. Jeśli się wycofamy, odsuniemy jedynie w czasie to, co nieuniknione. Bo nie uciekniemy od tego, co waży na naszym zbawieniu. Bóg dozwala na te doświadczenia tylko po to, aby złamać naszą cielesność i pozwolić rosnąć naszemu duchowi. Jeśli wystraszymy się problemów i prób, jeśli zwątpimy, to zamiast iść dalej w rozwoju i cieszyć się z Bożych błogosławieństw w naszym życiu, będziemy stali w miejscu. Aż odpokutujemy to podważanie Bożych obietnic i podejmiemy kolejną próbę wyparcia „Kanaanejczyków” z naszego dziedzictwa.
„Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa” (1 Piotr 1:6-7)

wtorek, 3 grudnia 2013

Jaką mam wiarę?

Oto dlaczego będę zawsze wam przypominał o tym, choć tego świadomi jesteście i umocnieni w obecnej [wśród was] prawdzie. Uważam zaś za słuszne pobudzić waszą pamięć, dopóki jestem w tym namiocie(2 Piotr 1:12-13)
Są takie tematy, co do których ma się wrażenie, że powiedziano już wszystko, a każde następne rozważanie, to wałkowanie tego samego. Być może tak jest i w tym przypadku. Być może powiedziano już wszystko i ten artykuł nie wniesie nic nowego do Twojego życia.
Zastanawiam się tylko dlaczego, jeśli większość tematów etyczno-moralnych jest już omówiona, mamy tak wielkie problemy z wprowadzaniem ich w życie? Nie chcemy? Nie wiemy jak, a próby zmiany kończą się fiaskiem? Powracanie do pewnych zagadnień nie ma na celu ponownego ich definiowani, ale raczej nakreślenie żywych realiów tego, co uważamy często za abstrakcję. Tak można powiedzieć o naszej wierze. Temat szeroko omawiany i doskonale znany, a mimo to nadal wielu z nas ma tu problem.
Powiedzmy szczerze, że sami sobie troszkę jesteśmy winni. Może uważamy, że jest to temat błahy i nie wart zbyt szczegółowej analizy, albo zbyt „ulotny”, „osobisty” i takiej analizie się nie poddający. Sam św. Paweł ustanawia wiarę podstawą zagadnień teologicznych: Dlatego pominąwszy podstawowe nauki o Chrystusie przenieśmy się do tego, co doskonałe, nie zakładając ponownie fundamentu, jaki stanowią: pokuta za uczynki martwei [wyznanie] wiary w Boga,nauka o chrztachi nakładaniu rąk, o powstaniu z martwych i sądzie wiecznym (Hebr. 6:1-2). Można by pomyśleć, że skoro są to podstawy, które omawiało się na spotkaniach młodzieżowych, to teraz już nie musimy wracać do tego, jeśli znamy na pamięć tak dużo wersetów, a do zboru chodzimy już tak wiele lat… Niestety zapominamy, że to jakość naszej wiary jest punktem wyjścia do wszystkiego: do tego jak czytamy i co czytamy, jak się modlimy i jak często, co zapamiętujemy z zebrań, jak realizujemy naszą ofiarę poświęcenia. Jaki śnieg pada w górach, taką wodę piją liście drzew rosnących nad potokami w podgórskich dolinach. Zapominamy o subtelnych połączeniach między różnymi elementami naszego chrześcijańskiego życia. Te połączenia może są wielkości neuronów i ewentualnie można się bez nich obejść, ale z punktu widzenia całości to już nie będzie to samo. Jaki fundament, taki efekt końcowy, na Sądzie.

Czym jest wiara?

Znamy doskonale słowa Pawła: Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy (Hebr. 11:1). A zatem wiara utrzymuje nas w przeświadczeniu o prawdziwości przyszłych obietnic, a także utwierdza nas w przekonaniu co do rzeczy, których nie widzimy. Jednak czym ona jest tak naprawdę. Okazuje się, że wiara to nie jest samoistny podmiot, który niezależnie działa w naszym życiu. Sięgając do genezy słowa wiara widzimy takie elementy jak zaufanie, przekonanie, pewność, świadectwo, czy dowód. Wiara jest wypadkową tych wszystkich pojęć. Nie patrzmy na to jak na synonimy, ale jak na części większej całości.
Wiara wymaga dowodu, potwierdzenia – to nie jest zaufanie w ciemno. Wierzymy Bogu na podstawie licznych świadectw. Czemu tylko my? Czy tylko my to widzimy? Nie. Widzą wszyscy, ale nie wszyscy chcą to zaakceptować: Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy (Rzym. 1:20). Całe stworzenie świadczy o Bogu. Dlaczego mimo to niektórym trudno przyznać, że Bóg jest autorem tego wszystkiego? Bo jeśli uznamy Boga, to stracimy suwerenność? Okaże się, że człowiek jest zależny, straci tą świadomość, że ujarzmił przyrodę i panuje nad wszystkim? Zaakceptowanie Boga niesie z sobą różne konsekwencje.
A więc to co widzimy dookoła nas, utwierdza nas w przekonaniu, że Bóg istnieje – to buduje naszą wiarę. I taka jest prawda, że potrzebujemy dowodów, aby tą wiarę budować. Kiedy Mojżesz przyszedł do Izraela z Bożym poselstwem wybawienia z Egiptu, to dla zbudowania ich wiary laska zamieniła się w węża, a ręka pokryła się trądem. Dla zbudowania wiary Gedeon prosił, aby pozostawione przez niego runo zwierzęce było albo mokre, albo suche. Dla uwiarygodnienia się Jezus czynił cuda, a po nim apostołowie: Dowody [mojego] apostolstwa okazały się pośród was przez wielką cierpliwość, a także przez znaki i cuda, i przejawy mocy(2 Kor. 12:12). Więc wiara nie jest ślepym przyjmowaniem wszystkiego, co nam się mówi,ale gruntownym analizowaniem i – jeśli ma potwierdzenie – akceptowaniem tego.

Jaką mam wiarę?

Wiara to nie tylko poprzestawanie na wiedzy o czymś lub o kimś, ale to zmiana życia i postępowanie według pewnych norm. Bo ci, którzy są w Biblii opisani, którzy mieli wiarę, czynili naprawdę różne rzeczy, często wielkie rzeczy: budowali arki, wyruszali w nieznane, pomagali innym, ufali, współczuli, pokutowali i… jeszcze wiele innych, bo popychała ich do tego ich wiara – świadomość, że Bóg istnieje, że jest i że ze wszystkiego zdadzą sprawę, że otrzymają nagrodę za swój trud. Moja/Twoja wiara to nie jest oderwana od rzeczywistości abstrakcja, ale wypadkowa naszego duchowego życia, która ma przełożenie na to jakim jestem/jesteś człowiekiem w domu, w pracy czy w zborze.
Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? On zaś im rzekł: Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam!", a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was(Mat. 17:19-20). Odwieczny dylemat: jak wytłumaczyć ten werset, żeby tylko nie czytać go dosłownie, bo przecież to nie możliwe, abyśmy takie rzeczy robili… Pewnie nie, bo nie ma takiej potrzeby (choć jest to zapewne możliwe, bo Mojżesz rozdzielił wody morza). Jednak ten werset nie mówi w pierwszej kolejności o jakiś spektakularnych cudach, ale o wątpliwościach apostołów, które przekładały się na ich małą wiarę. Przez te wątpliwości wielokrotnie nie rozumieli słów Jezusa, co czasami go irytowało, że nawet oni tego, co mówił, jeszcze nie umieli pojąć.
Spójrzmy na swoje życie. Zobaczmy jakie przynosimy owoce? Czym się karmimy i jak żyjemy? Ile razy w kryzysowych sytuacjach polegamy na Bogu, a ile na sobie? Czy jesteśmy zadowoleni z obecnego stanu? Czy wszystko jest tak, jakbyśmy sobie życzyli i nic nie musimy zmieniać? A teraz z drugiej strony: jak bardzo kochamy Boga, jak bardzo jesteśmy zaangażowani, jak mocno się staramy…? Czy nie powinniśmy rozpatrywać tego w kategoriach przyczyna – skutek?

Kiedy wiara jest duża lub mała?

Patrząc na nasze życie możemy dostrzec sfery, które są gorsze. Odczuwamy pewną dysharmonię między tym co chcemy robić, a tym co robimy. Nie chcę powiedzieć, że duża wiara czyni nasz świat bezproblemowym, ale z pewnością znacząco się do tego przyczynia. Jak zatem w miarę obiektywnie określić czy jesteśmy ludźmi wielkiej wiary, czy wprost przeciwnie? Z tym problemem mierzyli się już apostołowie:Apostołowie prosili Pana: Przymnóż nam wiary! Pan rzekł: Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!”, a byłaby wam posłuszna (Łuk. 17:5-6). Uzasadnienie pytania podałem wcześniej: byli pełni wątpliwości. Wątpliwość rodzi małowierność. A kiedy apostołowie prosili o wiarę, to co mogli mieć na myśli konkretnie? Z jednej strony słuchali słów Mistrza o zaufaniu i Bożej opiece, z drugiej strony widzieli wściekłość faryzeuszy. Czysto ludzkim odruchem był strach. Apostołowie wierzyli znakom Jezusa i nigdy nie zwątpili w niego jako Mesjasza, ale nie przychodziło im łatwo przyjmować jego słowa, gdy widzieli realne zagrożenie. Prosili o więcej. Więcej zrozumienia, więcej pewności, zaufania, utwierdzenia w tym, w co wierzą.
Powagę tej prośby do Jezusa możemy dostrzec w dość cielesnym podejściu apostołów do wielu spraw. Gdy wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Nagle zerwała się gwałtowna burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: Panie, ratuj, giniemy! A On im rzekł: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza(Mat. 8:23-26); Jezus rzekł do nich: Uważajcie i strzeżcie się kwasu faryzeuszów i saduceuszów! Oni zaś rozprawiali między sobą i mówili: Nie wzięliśmy chleba. Jezus, poznawszy to, rzekł: Ludzie małej wiary czemu zastanawiacie się nad tym, że nie wzięliście chleba? Czy jeszcze nie rozumiecie i nie pamiętacie owych pięciu chlebów na pięć tysięcy, i ile zebraliście koszów? Ani owych siedmiu chlebów na cztery tysiące, i ileście koszów zebrali? Jak to, nie rozumiecie, że nie o chlebie mówiłem wam, lecz: strzeżcie się kwasu faryzeuszów i saduceuszów? Wówczas zrozumieli, że mówił o wystrzeganiu się nie kwasu chlebowego, lecz nauki faryzeuszów i saduceuszów (Mat. 16:6-12). Apostołowie nie robili tego celowo. Oni po prostu nie rozumieli. To co widzieli (cielesne, materialne) wywierało na nich silniejszy wpływ niż to co słyszeli (duchowe). I nawet dokonywane przez Jezusa cuda, których byli świadkami, nie rozwiewały pewnych ich wątpliwości. Przede wszystkim, warto zauważyć, że czas odgrywa niezwykle ważną rolę. Apostołowie utwierdzali się w swym przekonaniu kilka lat, gdyż władze poznawcze przychodzą z czasem: Przeciwnie, stały pokarm jest właściwy dla dorosłych, którzy przez ćwiczenie mają władze umysłu udoskonalone do rozróżniania dobra i zła (Hebr. 5:14). Jednak czas nie rozwiązuje wszystkiego. Zauważmy, że apostołowie zwrócili się do Pana o pomnożenie wiary. Widać zatem, że pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie sami przeskoczyć. Dodatkowo, apostołowie otrzymali Ducha Świętego, który znacząco wpłynął na ich wiarę. Mamy więc 3 elementy i tylko jeden w naszej mocy. Nie mniej kluczowe jest właściwe rozeznanie – oceniając owoce naszego życia i trzeźwo patrząc na nie, jesteśmy w stanie ocenić jak sprawa naszej wiary wygląda i z jednej strony pracować nad swoim poznaniem i ugruntowaniem, z drugiej natomiast prosić Boga i o pogłębianie tego co wypracowujemy, i o większą miarę Ducha Świętego. Jeżeli nie wykażemy się zaangażowaniem, Bóg nie pobłogosławi nam, ponieważ nie będzie miał czego błogosławić…

Kiedy wiara jest żywa a kiedy martwa?

Rozmyślając o aspekcie wielkości wiary, możemy zauważyć, że jest ona bardzo niestabilna. Dziś może jest duża, ale jeśli ją zaniedbamy to za kilka chwil może drastycznie zmaleć. Niestety czas to nie jedyny czynnik jaki wpływa na jej chwiejność. Apostoł Jakub przestrzega: Chcesz zaś zrozumieć, nierozumny człowieku, że wiara bez uczynków jest bezowocna? Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz, że wiara współdziałała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała. I tak wypełniło się Pismo, które mówi: Uwierzył przeto Abraham Bogu i poczytano mu to za sprawiedliwość, i został nazwany przyjacielem Boga. Widzicie, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary. Podobnie też nierządnica Rachab, która przyjęła wysłanników i inną drogą odprawiła ich, czy nie dostąpiła usprawiedliwienia za swoje uczynki? Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków (Jak. 2:20-26). Tak jak Bóg świadczy w czynie o swoich słowach miłości i opieki względem człowieka, tak człowiek musi w czynie pokazywać to, o czym mówi i w co wierzy. Często ograniczamy pielęgnację swej wiary tylko do teorii: gromadzimy wiedzę analizując Boży Plan i poznając kolejne niuanse Bożego charakteru. W żadnym wypadku nie wolno tego podważyć! Jest to jednak niewystarczające, ponieważ teoria musi mieć przełożenie na praktykę. Kiedy Abraham ofiarowywał Izaaka, to wierzył, iż mimo bólu jaki będzie mu towarzyszył już do końca życia, chce uczynić to, bo Bóg w swojej sprawiedliwości tego oczekuje. I dopiero kiedy sztylet był już w powietrzu Abraham pokazał jaką ma wiarę: Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna(Rodz. 22:12).
Nie miejsce i pora, abyśmy teraz przytaczali dzisiątki znanych nam wersetów, które uczą jak żyć, jakie świadectwo wydawać innym, jak zachowywać się, w jaki sposób Bogu służyć. My to wszystko wiemy i nie ma chyba możliwości, abyśmy nagle znaleźli jakiś ukryty zapis. Zastanawiająca jest ta blokada w nas. Zauważmy, że możemy mieć wiarę, może być ona nawet duża i nadal będziemy stać w miejscu. Tu musi zaistnieć nasza wola uczynienia kroku w przód, przejścia na wyższy poziom. Nie da się tego osiągnąć bez wyzbycia się kolejnej cząstki cielesności, ale to już nasz wybór. Abraham, Noe, Mojżesz czy Dawid byli takimi samymi ludźmi jak my: zostali powołani, dostali (może bardziej spektakularne) dowody Bożej opieki przez co wierzyli w Boga. Jeśli na tym by poprzestali, to żaden z nich nie miałby się czym chlubić. Bóg objawił się w ich życiu i wierzyli w Niego, ale to już oni sami zdobyli się na swoistą ofiarę i swoją wielką wiarę przekuwali na uczynki, mimo że tak samo jak my: wielokrotnie wątpili, bali się, popełniali błędy, byli cieleśni.
Co z tego, że będziemy mieć wielką wiarę, którą, jak talent, zakopiemy. Będzie ona bezużyteczna dla naszego duchowego rozwoju, ponieważ ograniczy się tylko do wewnętrznego przekonania i osobistej świadomości. Albowiem w Chrystusie Jezusie ani obrzezanie, ani jego brak nie mają żadnego znaczenia, tylko wiara, która działa przez miłość (Gal. 5:6). Dlatego można zaryzykować dość śmiałą tezę: Jeżeli nasze życie nie jest świadectwem, nie przynosi odpowiednich owoców, to tak naprawdę nie uwierzyliśmy w Jezusa jak należy uwierzyć. Wiele wersetów utwierdza nas w tym przekonaniu. Paweł oświadcza, że Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili (Efez. 2:10), ponadto możemy przypomnieć, że Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a otostało się nowe (2 Kor. 5:17). Żywa, wielka i autentyczna wiara jest wielką siłą napędową, powodującą że mamy nie tylko chcenie ale i wykonanie.
Trzeba też być konsekwentnym i pamiętać, że nadal możemy prosić o pomnożenie wiary i Ducha Świętego. Tylko na tym jednak nie możemy opierać całego swojego duchowego rozwoju. Musimy wykazać się inicjatywą. Pozorna subtelność granicy naszej odpowiedzialności a Bożego błogosławieństwa może sprawiać, że będziemy czuć się zagubieni i w chaosie. Ale wystarczy z uwagą przeczytać historie wielkich mężów wiary i zobaczyć, że to co może się wydawać irracjonalne, ma w gruncie rzeczy uzasadnienie właśnie w wierze. Musimy tylko zrozumieć, że wszystko jest z sobą powiązane i jedne rzeczy wpływają na drugie. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa.Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa (Mat. 9:20-22). Nie litość, nie przypadek, nie wypracowane zasługi, ale tylko i wyłącznie wiara owej kobiety w Mesjasza spowodowała jej uzdrowienie. Oczywiście uzdrowienie było poprzez Jezusa i z pewnością nie było to poza jego kontrolą, ale jej uzdrowienie było naturalną konsekwencją jej wiary. Mamy wiele świadectw tego, jak Jezus uzasadnia uzdrowienie: tylko i wyłącznie przez wiarę chorujących w Jezusa Mesjasza. Cuda, które czynił były po części konsekwencją wiary w niego: I niewiele zdziałał tam cudów, z powodu ich niedowiarstwa (Mat. 13:58).

Moja wiara

Dochodzimy do momentu, w którym należy odpowiedzieć sobie na pytanie „w jaki sposób…?” Jak zmienić stan obecnego letargu, jak z małej wiary zrobić wielką, a z martwej – żywą, bądź jak w ogóle tą wiarę zbudować. Tutaj też żadnych rewolucji nie będzie:
  1. Słuchanie: Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa(Rzym. 10:17)
  2. Samodzielne szukanie: Ci byli szlachetniejsi od Tesaloniczan, przyjęli naukę z całą gorliwością i codziennie badali Pisma, czy istotnie tak jest (Dz.Ap. 17:11)
  3. Ugruntowywanie się: Jak więc przejęliście naukę o Chrystusie Jezusie jako Panu, tak w Nim postępujcie:zapuśćcie w Niego korzenie i na Nim dalej się budujcie, i umacniajcie się w wierze, jak was nauczono, pełni wdzięczności. Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem, opartą na ludzkiej tylko tradycji, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie (Kol. 2:6-8)
  4. Uzewnętrznianie Słowa: Słowo Chrystusa niech w was przebywa z [całym swym] bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach (Kol. 3:16)
Powyższe punkty mają jeden wspólny mianownik: zaangażowanie i własna praca. Możecie się z nimi nie zgadzać, mieć swoje sposoby, może coś byście do tego dodali, a może odjęli. Nie ma problemu, niech każdy wypracuje swoją drogę, ale bez osobistego wkładu, nasze coniedzielne nabożeństwa będą może piękne, bogate w formę ale bez grama Ducha Świętego! Według Bożej sprawiedliwości musi być w naszym sercu odpowiedni zaczyn: W Listrze mieszkał pewien człowiek o bezwładnych nogach, kaleka od urodzenia, który nigdy nie chodził. Słuchał on przemówienia Pawła; ten spojrzał na niego uważnie i widząc, że ma wiarę potrzebną do uzdrowienia,zawołał głośno: Stań prosto na nogach! A on zerwał się i zaczął chodzić(Dz.Ap. 14:8-10).
Na chłodno spróbujmy ocenić gdzie jesteśmy i czy po tylu latach, nie powinniśmy być gdzieś indziej – zdecydowanie dalej, lepiej rozwinięci, bardziej zaangażowani. Z racji wypełniających się proroctw dotyczących czasów końca, warto porzucić cielesność i na kolanach zbliżyć się do tronu Bożego. Pytanie tylko, czy jesteśmy gotowi skonfrontować się z Prawdą.