Laickość współczesnych chrześcijan cały czas obniża próg minimalnych wymagań, jaki naśladowcy Chrystusa powinni spełnić, chcąc tytułować się w ten sposób. Nasze tłumaczenia idą w kierunku coraz większego zrozumienia ludzkich słabości, tolerancji czy określania Boga jako tego, który tylko coraz więcej daje człowiekowi (zbawienie, błogosławieństwo, wysłuchanie modlitw itp.), a coraz mniej od człowieka wymaga. Oprócz zniekształcania wizerunku Boga – świadomego mniej lub bardziej – wypaczamy pewne reguły teologiczne, który mają realne przełożenie na nasze chrześcijańskie życie.
Nie chcę w żadnym wypadku mówić, że Bóg nie jest miłosierny, ale przestańmy udawać, że wersety (stanowcze w swej wymowie), które odnoszą się do naszej przynależności względem Boga, nie są obecne! Wychodząc tylko z jednej Bożej cechy jaką jest zazdrość, możemy zauważyć, że Bóg stawia tu sprawę niemal na ostrzu noża i żaden kompromis, żadne lokowanie uczuć gdzie indziej poza Nim nie może mieć miejsca: Bo Pan, Bóg wasz, jest ogniem trawiącym. On jest Bogiem zazdrosnym – Pwt. 4:24. Wersety, które mówią o Bożej zazdrości, są zazwyczaj w kontekście oddania się Bogu, służby Jemu i nie stwarzają szansy interpretacji dającej furtkę dla kompromisu. Czy zatem oddanie się Bogu może być uwarunkowane jakimikolwiek przypadkami, które mogą nas zwolnić z zaangażowania i pełnego oddania?
Właśnie… Zaangażowanie, pełne oddanie, do tego dopisać można czas, pieniądze, życie oraz inne wielkie i dumne słowa, które w zasadzie nic nie wnoszą. Bo jak można w naszym życiu zmierzyć bądź zważyć zaangażowanie, a czym jest w naszym życiu to „pełne oddanie” (dla spraw Pańskich). A kiedy mówimy o pieniądzach, to ile mamy na myśli? Oddać czas dla Pana, to ile to godzin? Kiedy żonglujemy słowami, które nie niosą z sobą konkretnych liczb, sił czy decyzji, to wszystko jest takie lekkie, miłe i przyjemne, Bóg jest cudowny, my jesteśmy szczęśliwi, a – co wydaje się najważniejsze – nasze sumienie nawet nie drgnie. Ta iluzja „cukierkowatego” szczęścia znika w mgnieniu oka, kiedy przestajemy mówić ogólnikami, a używamy konkretów.
Oddaję Panu czas – ile to jest: godzina dziennie, tygodniowo, miesięcznie? Pieniądze – tak samo: 10 zł, 100 zł czy 10%? A zaangażowanie czy oddanie – czym ono jest dla mnie i jak się objawia? Kiedy chcemy wyartykułować nasze ‘przymioty’, które poświęcamy Panu, zaczynamy się zastanawiać nie jakie one są, ale czy są w ogóle.
Taki układ jest dość dobrze pokazany w Bożym nakazie ofiarowania Izaaka. Bóg chciał, aby to co jest najcenniejsze w życiu Abrahama, nie było już na pierwszym miejscu ale co najwyżej na drugim. Izaak zajmował taki status. Bóg nie poprosił o jakąś najważniejszą rzecz, ale o to co było dla Abrahama szczególnie ważna. Każdy z nas ma coś takiego: praca, ambicja, pozycja, samochód, dom, wakacje, status finansowy, rodzina… Absolutnie nie mam nic przeciwko czemukolwiek z tej mini listy. Pytanie brzmi: czy jestem w stanie poświęcić Boga dla choćby jedną z tych rzeczy? O ile myśląc o ambicji lub wakacjach łatwo nam zająć stanowisko, to w przypadku naszej rodziny (konkretnych ukochanych osób) już tak łatwo nie jest. Wyobrażając sobie poświęcenie dla Boga – jakkolwiek miało by ono wyglądać – naszych najbliższych, mamy namiastkę tego, co musiał czuć Abraham, gdy usłyszał: I rzekł: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę – Rdz. 22:2. Wiemy, że Bóg nie miał w żadnej chwili na myśli dosłownej realizacji ofiary z Izaaka, i zupełnym nonsensem byłoby sądzić, że aby udowodnić Bogu naszą miłość musimy zabić, bądź nie mieć już starania o swoją rodzinę (poświęcić dla spraw Pańskich – 1 Tym. 5:8). Abraham jednak w tamtym momencie nie miał takiego komfortu, nie miał takiej świadomości jak my patrzący z perspektywy kilku tysięcy lat działania Boga z człowiekiem. Po prostu dla Abrahama najcenniejszą rzeczą był fakt posiadania upragnionego przez całe życie potomka. Z pewnością kochał go całym sercem, a miłość do swego ukochanego i obiecanego syna wypełniała każdą komórkę jego organizmu. A teraz miał go oddać na ofiarę… Może z ludzkiego punktu widzenia jest to nie humanitarne, ale czy nam się podoba czy też nie, Bóg musi być ponad to co kochamy i pragniemy. Nie ma zgody na jakiekolwiek kompromisy.
Warto zrobić sobie rachunek swoich wartości i priorytetów. To, że Bóg dziś o wiele rzeczy się nie upomina (Rzym. 2:4) wcale nie oznacza, że się nie upomni. Po podliczeniu swojego rachunku, należałoby sobie postawić pytanie: Czy słowa apostoła Pawła mają realne zastosowanie w naszym życiu: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie – Gal. 2:20. Jeśli będąc szczerymi przed samym sobą odpowiadamy nie, to zastanówmy się czy chcemy to zmienić. Tak, czy „chcemy” coś z tym zrobić – bo to, że „możemy” (choć nie jest to łatwe) jest oczywiste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz