Wzgardziłem warg twoich rzewnych, za to na pewno
Do świtu muszę tu czuwać w głuszy ścian akropolu.
Jak nienawidzę odoru butwiejącego drewna!
Mężowie achajscy po ciemku ciosają już konia
I piły zębate w tarcice wdzierają się gwałtem.
A krwi tumult suchy nie cichnie i tłucze się w skroniach
I nie ma dla ciebie imienia, ni dźwięku, ni kształtu.
Jak mogłem pomyśleć, że wrócisz, jak mogłem, jak śmiałem,
Dlaczego wyrzekłem się ciebie niewcześnie, niebacznie?
Ciemności nie pierzchły, koguty wciąż jeszcze piały
I topór gorący dopiero w pień wbijać zacznie.
Żywicy łzą przezroczystą spłynęły bierwiona
I czuje gród swoje żebra, a wszystkie są z drewna,
Lecz krew już naciera, już rwie się do drabin, czerwona
I mężom trzykrotnie już mara zwidziała się zwiewna.
Gdzie Troja najmilsza, gdzie alkierz panieński królewny?
Ty runiesz w pożodze, Pryjamów ptaszarnio wyniosła!
Strzały drewniane padają suchym deszczem ulewnym
I w odwet ziemia strzałami niby leszczyną porosła.
Już gwiazdy ostatniej ukłucie bez bólu zagasło,
Poranek o szyby zatłucze się szarą jaskółką,
I dzień opieszały, jak wół przebudzony przy jasłach,
Już wstaje ze ściółki zmierzonych po nocy zaułków.
1920
Osip Mandelsztam,
Z tomiku "Kontrabanda"
Jerzego Pomianowskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz