Pamiętacie tą wręcz kultową
trylogię naszych czasów. Człowiek, nic nie znaczący, element wielkiego systemu,
sterowany, myśląc, że jest wolnym człowiekiem, wyzwolony, lecz niezadowolony.
Pionek, hodowany do konkretnego celu. Rzecz, którą trzeba karmić, aby owe
filmowe maszyny mogły żyć. Tylko nie liczni – w Syjonie – zdołali się uwolnić z
systemu. Trafić tam mogą wszyscy Ci, którzy czują, że coś jest nie tak, że
rzeczywistość ich otaczająca jest jakby fikcją. Czegoś szukają, coś potrzebują,
sami nie wiedzą czego. Nie wiedzą gdzie to jest, jak to nazwać. Mają w sercu
pewną pustkę, którą chcą koniecznie zapełnić, ale nie wiedzą jaki puzzel
pasuje do tej układanki. Szukają różnych rzeczy: sexu, pieniędzy, kariery,
pasji, przyjaźni, rodziny, sukcesu... Cokolwiek, wszystko byle by ich nie dręczyło to parszywe uczucie pustki. Czasami są zaniepokojeni,
czasami zdesperowani. Oni nie chcą czegoś szukać, oni muszą to „coś” znaleźć.
Filmowa fikcja? Tylko w pewnym
momencie. Za to lubie amerykańskie filmy: mają w sobie wielowątkowość
symbolizmu. Bracia Wachowscy stworzyli bajkę, która zarobiła miliardy dolarów,
ale ich sukces nie polegał na innowacyjności algorytmu fabuły, tylko na
zastosowaniu znanej ludzkości prawdy o czowieku, choć przyznaję, podanej w
niewiarygoddnie ciekawy i oryginalny sposób.
W taki sposób jak opisałem
rodzą się chrześcijanie (choć, oczywiście to żadna reguła). Żyją w systemie
rzeczy, są częścią wielkiego – globalnego – świata, a także mają swoją
ugruntowaną pozycję w lokalnej społeczności (szkole, pracy, znajomych, ect.),
mają rodziny, prace, pieniądzę, piękną żonę/męża, więc i spełnienie erotyczne
też jest (nie wmawiajcie mi, że o tym nie myślicie i że ‘to’ nie jest dla Was
ważne...). Mają wszystko co potrzeba, a jeśli czegoś im brak, to zabiegają o
to, biorąc udział w wyścigu szczurów. Inwestują swój czas, energię, zapał i
poświęcenie w gonitwie za czymś – nie koniecznie pieniądzem, poświęcają się dla
zaspokojenia swojej pustki, poświęcają nawet swoje rodziny, aby poczuć
wewnętrzny pokój. Aż wreszcie dochodzą do tego co to jest: problemem nie jest
ciało, ale dusza. A to już inna sfera.
Wyrywają się z amoku i
rozumieją, że to co ich otacza jest fajne, w jakimś stopniu wartościowe i ma to
sens, ale to nie jest priorytet, to nie jest kluczowe. Kluczowe jest to, co się
dzieje po śmierci. A to sfera, której ani nie kupimy, ani nie załatwimy, od
tak. Na to trzeba zasłużyć. Filmowy Syjon (naprawdę wierzycie, że ta nazwa była
przypadkowa???) to miejsce, gdzie ludzie wyzwoleni, nie mieli tak łatwego życia
jak ludzie nieświadomie zniewoleni. Oni walczyli o przetrwanie, dlatego, że
wyrwali się z systemu, a system upomina się o swoje, jeśli mu się odmawia, chce
Cię zniszczyć. Wyzwoleni ludzie – chrześcijanie – walczą z systemem, upokarzeni
dla imienia Jezus, w ciągłej walce z własnym charakterem, próbujący pokonać swe
słabości. Zero wytchnienia, to nie ta sielanka ludzi, którzy żyją daleko od
Boga. Warto zatem? Warto. Bo i tak wszyscy pójdziemy na to samo miejsce, i tak
każdy z nas zostanie pozytywnie/negatywnie (Bóg oceni) zweryfikowany. Więc?
Więc warto być w tym Syonie –
Kościele Chrystusowym – i walczyć, i starać się, i próbować, bo tylko tych
‘zmęczonych’ spotka nagroda. Życie to nie „Big Brother” – nie ma kolejnych
edycji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz