Google Website Translator Gadget

sobota, 19 lutego 2011

To, co (tylko) bym chciał

Jestem pistoletem. Nie wiele mi potrzeba, aby w tej niepozornej głowie zrodziła się niewiarygodnie duża, cudowna, wspaniała, genialna idea. W ciągu około 10 minut, mam cały plan, strategicznie mam przemyślane 3 kroki naprzód, czasami wydaje mi się, że widzę i rozumiem więcej rzeczy niż kto inny. Sentencją jest zazwyczaj stwierdzenie: zróbmy to! I nie robię. Trochę z wstydem to piszę, ale skoro mam już tego bloga i nastawiam się na zupełną szczerość, to czas odsłonić kolejną stronę tego pamiętnika.

Suma sumarum, ostatnio sobie uświadamiam dużo rzeczy. Na rozmyślania mnie wzięło... Zacząłem czytać Biblię w wieku około 16/17 lat i prawie od razu zrozumiałem, że aby być chrześcijaninem, nie należy walczyć z cały światem, ale trzeba walczyć z samym sobą. Chrześcijaństwo to ciągłe dążenie do doskonałości, na wszelkich możliwych płaszczyznach i w każdym aspekcie. Byłem z siebie w pewnym stopniu dumny, że mimo młodego wieku takie "dojrzałe" podejście reprezentowałem. Dziś sobie uświadamiam, że to były puste słowa. Chęć była, nie powiem, ale dopiero teraz widzę, że praktycznie dreptałem  miejscu. Są pewne wersety, które mnie zawstydzają, gdyż mimo najszczerszych chęci, nie spełniam ich.

Jednym słowem ja "CHCĘ". Przeważnie, to chcę dla Boga, chce być sługą, który rozmnaża swoje talenty, który przynosi duże owoce, czasami zdarzyło mi się zrobić coś niby dla Boga, a w rzeczywistości miałem w tym swój własny osobisty biznes. Bez względu na to, mogę zacząć mierzyć oba te przypadki jedną miarą: mówię ok, myślę ok, robię nie do końca ok.

Ku mojemu smutkowi, niestety patrzy się trochę na mnie z przymrużeniem oka. Nie jakobym miał pretensje do kogoś, bo tak naprawdę sam zawaliłem wiele spraw i jeżeli nie jestem traktowany poważnie to tylko dlatego, że wydałem o sobie waśnie takie świadectwo. I to jest to, co mnie naprawdę już dołuje. Bo nadszarpaną opinię zawsze można naprawić. Jest to długie i żmudne, ale się da! Ale jeśli wezmę pod uwagę to, że o tym mówi Biblia w ewidentnych słowach, a ja mimo doskonałej znajomości Bożej woli w tym temacie nadal stoję w miejscu, to...
to nawet nie wiem jakimi słowami opisać to co czuje.
"Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie." (Mat. 5:13-16)
Jeden z najbardziej znanych fragmentów Biblii, cytowany na tym blogu już nie raz. Chrześcijaństwo ma się opierać na tym, że będziemy cały czas w służbie. To nie jest etat, to jest sens życia, jego treść i inspiracja. Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu uświadamiam sobie, że Bóg mnie inspiruje do wielkich i małych rzeczy. Naprawdę jestem szczęśliwy, że pewne pomysły w głowie mam. A wiem, że one same od siebie nie przychodzą
"Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą." (Filip. 2:13)
Nie ma u mnie tego działania. Nie ma tego czynnika zamiany idei w konkretny czyn. Jest rzeczą niemożliwą, aby to Bóg uczynił wyjątek i Słowo było tylko w pewnej części prawdą. Jeśli więc to Bóg nie jest winien, to oczywistą rzeczą jest to, że wina leży po stronie człowieka. I nie chodzi tutaj o to, że to takie modne, ciągłe obwinianie się o wszystko. Chodzi tu o uczciwe postawienie sprawy, spojrzenie z obiektywnej strony na swoje życie i wyciągnięcie - najczęściej - nie przyjemnych wniosków.
"Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do świętości. A więc kto [to] odrzuca, nie człowieka odrzuca, lecz Boga, który przecież daje wam swego Ducha Świętego." (1 Tes. 4:7-8)
Odrzucenie tej łaski, to nic innego jak w dzisiejszych czasach rozpraszanie się. Poświęcanie więcej czasu dla siebie, dla swych rozrywek, a ograniczanie czasu dla Boga do niezbędnego minimum. Bóg to widzi i nie pozostaje obojętny względem takie postawy. I mam już rozwiązanie mojego problemu. Jak Bóg może pozwolić mi na to, aby przez moje ręce przechodziły projekty mające na celu przysporzenie chwały Ojcu, jeśli ja jestem tego nie godny. Kapłani w ST musieli przechodzi cały proces oczyszczenia, aby móc do służby Bożej przystąpić, a ja mam działać dla Boga z marszu; między "Dr. Hous'em" a "Lost'ami"?

Był w moim życiu przez pewien okres czas, w którym to czułem się ofiarą losu. Wiele chciałem, nie wiele robiłem. Zawsze były jakieś przeciwności, zawsze mi czegoś brakowało. Tak to samoczynnie się dołowałem, aż się ostro wkurzyłem i zacząłem szukać przyczyny swoich problemów i niepowodzeń. Jak to w życiu głupiego człowieka wygląda (czyt. ja) zwróciłem się do Boga: "Dlaczego mi to robisz?" Dopiero po czasie zrozumiałem, że to było co najmniej niestosowne. Patrzyłem na siebie, dużo kombinowałem aż zobaczyłem, że tygodniami potrafię nie otwierać Biblii, miesiącami nie słuchać kazań, inspirować się wszystkim tym co daje mi 'świat', a nie Bóg. Czy Bóg może takiemu człowiekowi pobłogosławić?

Teraz wiem, że te wszystkie projekty by się udały i Bóg był gotów mi je pobłogosławić - skoro dał mi chcenie, ale nie udały się i poległy, gdyż nie byłem gotów, aby przystąpić do Boga i mu usługiwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz