Google Website Translator Gadget

środa, 27 marca 2013

Biblijne Spotkania: Nowy sezon 2013/2014

Na rozpoczęcie nowego sezonu przyszło nam trochę czekać. Związane to było z różnymi zmianami. Przede wszystkim zmieniła się lokalizacja. Od teraz spotykamy się przy ul. Brackiej 14. Zmieniło się też logo, design strony i zmienił się cykl. W tym sezonie będziemy inspirować nasze dyskusje Listami apostoła Pawła do Tymoteusza.
Tymoteusz był młodym człowiekiem a mimo to powierzono mu wielką pracę w rozwijającym się Kościele. Wyzwania, które stanęły przed nim, często, być może, go przytłaczały i przerastały, ale miał wsparcie w apostole Pawle, który wiedział jakie trudności i zadania stoją przed Tymoteuszem. Poprzez swoje listy chciał nie tylko odpowiednio go poinstruować, ale przede wszystkim pokrzepić.
Tymoteusz był zwykłym młodzieńcem, który borykał się też z problemami ówczesnych swoich rówieśników. Te młodzieńcze rozterki i czyhające niebezpieczeństwa również nie uszły uwadze Pawła. Różne jego dorady są od 2000 lat analizowane przez miliony chrześcijan.
Pierwsze spotkanie poświęcone było poniższemu fragmentowi:
Jak prosiłem cię, byś pozostał w Efezie, kiedy wybierałem się do Macedonii, [tak proszę teraz], abyś nakazał niektórym zaprzestać głoszenia niewłaściwej nauki, a także zajmowania się baśniami i genealogiami bez końca. Służą one raczej dalszym dociekaniom niż planowi Bożemu zgodnie z wiarą. Celem zaś nakazu jest miłość, płynąca z czystego serca, dobrego sumienia i wiary nieobłudnej. Zboczywszy od nich, niektórzy zwrócili się ku czczej gadaninie. Chcieli uchodzić za uczonych w Prawie nie rozumiejąc ani tego, co mówią, ani tego, co stanowczo twierdzą. Wiemy zaś, że Prawo jest dobre, jeśli je ktoś prawnie stosuje, rozumiejąc, że Prawo nie dla sprawiedliwego jest przeznaczone, ale dla postępujących bezprawnie i dla niesfornych, bezbożnych i grzeszników, dla niegodziwych i światowców, dla ojcobójców i matkobójców, dla zabójców, dla rozpustników, dla mężczyzn współżyjących z sobą, dla handlarzy niewolnikami, kłamców, krzywoprzysięzców i [dla popełniających] cokolwiek innego, co jest sprzeczne ze zdrową nauką, w duchu Ewangelii chwały błogosławionego Boga, którą mi zwierzono. (1 Tym. 1:3-11)
Powyższy fragment dotyka dwóch zagadnień: o czym warto/nie warto rozmawiać? oraz dla kogo jest nadane Prawo? W pierwszej części skupiliśmy się na aspektach mówiących o tym, że pewne dyskusje, chociaż bardzo emocjonujące, są jednak jałowe i nie prowadzą do niczego dobrego a jedynie do złego: kłótni, nerwów, wzajemnej obrazy. Spór o słowa nic nie wnosi, niesie natomiast za sobą chęć wywyższenia się, pokazania tego, że jest się lepszym. Pewnie dlatego apostoł pisze o rodowodach, które w tamtym czasie były dla niektórych dowodem ich chrześcijańskiej „arystokratyczności”. W opozycji do tego święty Paweł podaje tematy warte naszego zaangażowania: miłość i wiarę; miłość w rozumieniu oddziaływań międzyludzkich, empatii, wzajemnej pomocy i zrozumienia oraz wiarę w rozumieniu oddziaływań między Bogiem a człowiekiem: oddania, ufności, nadziei.
Pozostałe wersety mówią o tym, dla jakiego typu ludzi został nadany Zakon. Są tutaj wymienione ciężkie grzechy. Padło pytanie, dlaczego w kontekście poprzedniej wypowiedzi apostoł Paweł o tym pisał. W dyskusji zrodził się pogląd, że autor daje do zrozumienia, iż my ludzie często jesteśmy gotowi skreślić innych za pierwszy lepszy (lub ciężki też) grzech, odcinając ich od siebie a także od łaski Bożej. To postawa przeciwna do podejścia Boga, który do każdego wyciąga rękę i każdemu jest w stanie dać drugą szansę.
Ponadto łaska Boża, jest zagadnieniem bliskim apostołowi Pawłowi, ponieważ dotknęła go osobiście, o czym mówi on w dalszych wersetach.
Nasze kolejne spotkanie planujemy zorganizować 11.12.2013 w „De Revolutionibus. Books&Cafe”. Pozostaniemy przy 1 Liście do Tymoteusza, kontynuując rozważania, które zakończyły nasze ostatnie spotkanie. Święty Paweł w kolejnych fragmencie pisze o łasce Bożej, która dana jest ludziom. Kiedy charakteryzuje tych, do których jest skierowane przesłanie, przedstawia samych grzeszników: morderców, kłamców, bluźnierców…, ludzi, których my (chrześcijanie) byśmy chętnie skreślili! Niejednokrotnie patrząc na ludzi z marginesu, nie jesteśmy chętni do zwiastowania im Ewangelii, gdyż w naszych sercach oni na to nie zasługują. Na szczęście tylko w naszych…
Apostoł Paweł przedstawia siebie jako grzesznika wielkiego kalibru, z ciężką przeszłością, a mimo to, albo właśnie dlatego, wyraża wdzięczność i radość, ponieważ Boża łaska jest większa niż jego grzechy. Dziś, tak jak 2000 lat temu, łaska Boża jest wciąż dostępna. Wystarczy tylko wyciągnąć do Boga ręce. Nauka to zasługująca na wiarę i godna całkowitego uznania, że Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy. Lecz dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w Niego wierzyć będą dla życia wiecznego. A Królowi wieków nieśmiertelnemu, niewidzialnemu Bogu samemu – cześć i chwała na wieki wieków! Amen.(1 Tym. 1:16-17)
Zachęcamy do przyjścia i wspólnego zastanawiania się nad tym ciekawym zagadnieniem. Bez zobowiązań… Spotkanie będzie trwało około godziny i przy kawie/herbacie/ciastku możemy porozmawiać o kwestiach, które często (nie wiedzieć czemu) są pomijane w dyskusjach chrześcijańskich.
PS. Jeśli macie Biblię, to przynieście
(Opublikowane na ePatmos.pl)

czwartek, 21 marca 2013

Nuty pisane sercem

Czasami ciężko coś wyrazić tylko słowem pisanym. Ciężko też czasami wyrazić coś słowem mówionym, dlatego jak z kimś rozmawiamy używamy gestykulacji, mimiki twarzy, odpowiedniego tonu głosu. A i tak nie rzadko jesteśmy źle rozumiani…
Z uczuciem między dwojgiem ludzi jest niemalże identycznie. Czasami słowo ‘kocham cię’ już nie wystarcza do wyrażenia uczuć, musi iść za tym słowem gest. Wzajemny dotyk, złapanie się za ręce czy przytulenie, nie są już wyrazem tylko bliskości, ale głębi uczucia – nabierają już zupełnie innego wymiaru. Pocałunek i szeroko pojęta intymność nie są wtedy oznaką tylko pożądliwości, ale przejawem uczucia. Tego prozaicznego może w naszych czasach zwrotu ‘kocham cię’. Wtedy cielesna miłość nie jest fundamentem związku, ale jego dachem.
W relacji z Bogiem, też czasami słowo to mało. Czasami ciężko nam wyrazić to co mamy w sercu, czy to dziękczynienie, czy prośbę, czy może oddanie Mu chwały. Po prostu zbyt ubogie jest słowo ludzkie, aby należycie oddać chwałę Bogu – czy jest to w ogóle możliwie? Mimo wszystko próbujemy. A troski? Ile ich mamy, jakie są ciężkie, jak bardzo nas przygniatają? Jak ubrać w słowa ból i ciężar jaki mamy w sercu. Niejednokrotnie jest nam tak źle, że łza to nic w porównaniu z tym co chcemy Panu Bogu jeszcze powiedzieć. Z pomocą przychodzą nam nuty…
Czemu słuchamy muzyki? Głównie dla rozrywki, ale jakim kluczem się kierujemy kiedy zgrywamy nasze mp3? Potocznie mówimy o stylu muzyki, ale to tylko powierzchowne stwierdzenie. Czasami sama muzyka nas wyraża, a czasami słowa tekstów, a czasami jedno i drugie… To muzyka opisuje nasze uczucie, wyraża nasz charakter, emocje, czasami zastępuje słowa. Dlatego też są Psalmy. 150 Psalmów, to zbiór wszelkich gatunków tematycznych jakie są w Biblii: proroctwa, oddanie Bogu chwały, dziękczynienie, prośba, wydarzenie historyczne opisanie stanu emocji: złości, radości czy trwogi. Jednym słowem wszystko, co możemy znaleźć w Biblii w innym księgach. Z jednym detalem – to nie są tylko słowa. To są Słowa okraszone muzyką. Zacząłem rozumieć ideę psalmów, ale musiałem to przeżyć na własnej skórze, kiedy słowo to zaczynało być zdecydowanie za mało.
Każdy z nas ma własne problemy i kłopoty. Na swój sposób przeżywamy swoje tragedie. Siłą rzeczy nie robię wtedy nic innego jak wołam do Boga, ale te wołanie to dla mnie mało. Może to wyraz mego niedowiarstwa, a może ubogiego zasobu słów. Ale kiedy w moim sercu gości skrajny smutek lub skrajna radość – kluczowa jest tu skrajność – to wtedy lepiej mi zaśpiewać coś Bogu, posiedzieć przy dźwiękach chóru Syloe, zespołu Miasta Ucieczki czy „Pieśni Brzasku Tysiąclecia”. Te kilka minut mp3 wyraża to, czego moje usta nie potrafią.
Fundamentalnym przykładem są Psalmy odnoszące się do wydarzeń z życia Dawida. W 2 Samuela rozdz. 11-12 Dawid cudzołoży z Batszebą, a w konsekwencji zabija jej męża Uriasza. Po naganie proroka Natana za ten występek Dawid śpiewa Bogu Psalm 51. Kiedy w 2 Samuela rozdz 15 Dawid uciekał przed swym synem Absalomem, Dawid chcąc złożyć w Bogu swój stan śpiewa/tworzy Psalm 3. Kiedy uciekał przed Saulem i trafił przed oblicze króla Abimelecha ratując swoje życie (2 Sam. 12), w skrajnym rozemocjonowaniu pisze Psalm 34. Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo. Czytając te historie i w odpowiednim momencie udając się do konkretnych Psalmów zrozumiemy, co np. Dawid miał w sercu kiedy działy się te czy inne wydarzenia. Dawid nie myślał wtedy o okazji do stania się największym poetą Biblii czy o oryginalnym uwieńczeniu wydarzeń z jego życia. Doświadczenia, które go spotykały, istnie orały jego serce. ‘Zwykła’ modlitwa, określona jej formuła słów, gestów, zachowań to zdecydowanie za mało w takich przypadkach. Trzeba przejść na inny stan relacji z Bogiem – zaryzykuje i powiem: głębszy stan relacji z Panem Bogiem.
Jeśli zatem z miłości do najpiękniejszej kobiety jesteśmy wstanie napisać wiersz czy piosenkę, to nie dziwmy się, że z miłości do Boga, bądź z głębokiego wyrazu nadziei do Niego jesteśmy wstanie zrobić nagle to samo – mimo że do szeroko pojętej twórczości nam daleko…
(Opublikowane na ePatmos.pl)

sobota, 16 marca 2013

Ja, biegacz

W ciągu ostatnich 4 lat kilka razy zaczynałem regularnie biegać. Ta regularność trwała najwyżej miesiąc. Po tych wszystkich latach porażek doszedłem do wniosku, że to nie o brak kondycji chodziło, nadwagę czy brak adidasów za 500 zł. Moje problemy miały początek i koniec w mojej głowie. Brak wytrwałości, systematyczności, ‘słaba’ silna wola – mógłbym tak wymieniać długo. Jednakże i to nie definiuje problemu. Schodząc głębiej, dostrzegam problem samotności – biegałem sam. Sam musiałem się mobilizować, biec, pokonywać siebie, swoje słabości, które zaledwie po kilometrze dawały o sobie znać.
Kiedy się przeprowadziłem, znalazłem „running partnera” i mimo większej nadwagi i zdecydowanie mniejszej formy nagle jakoś zaczęło się to sklejać. Bieganiem tego jeszcze długo nie nazwę, jednakże po tych kilku tygodniach odkryłem, że tu nie chodzi o bieganie. Forma, figura, kilogramy to są sprawy drugorzędne. W bieganiu chodzi o to, czego nie dostrzegamy: wytrwałość, sumienność, stanowczość i – co w moim wypadku jest kluczowe – zaparcie się samego siebie. I uwierzcie, naprawdę nie przesadzam.
Kluczem mojego małego zwycięstwa jest to, że nie jestem solo, a w tandemie. Wzajemna mobilizacja, która wyciska dodatkowe metry, każe wstać o szóstej rano, powoduje, że się „chce”. Dziś wyjątkowo wstałem i pobiegłem sam. Dystans zdecydowanie krótszy, może i łatwiejszy, ale zdecydowanie gorszy – tylko dlatego, że samotny. Już nie było mobilizacji na dodatkowe metry.
Te same zasady dostrzegam w chrześcijańskiej wspólnocie. W samotności na pewno będzie możliwość duchowego wzrostu, ale w tandemie lub może w całym kościele mówimy o treningu w pełni profesjonalnym. Kiedy doświadczenia stają się za ciężkie, jest ktoś, kto zagrzeje do walki. Kiedy nie mamy już sił, jest ktoś kto nas podniesie. Kiedy mamy już dość, jest ktoś, kto na nas poczeka. Za wszelką cenę nie wolno wypadać z rytmu. Nie szybkością i siłą, ale systematycznością pokonamy wszelkie wewnętrzne przeszkody. Forma przyjdzie sama.
(Opublikowane na ePatmos.pl)

poniedziałek, 11 marca 2013

Czekaj!

Wielokrotnie, kiedy zanosimy nasze prośby do Boga, najtrudniej jest nam znieść to, że musimy czekać, że rzadko kiedy odpowiedź na nasze modlitwy otrzymujemy natychmiast. Ból jest tym większy, im bardziej nam na czymś zależy. Podstawowym problemem jest to, że Bóg ma Boski punkt widzenia, a my tylko ludzki. To powoduje, że już w „przedbiegach” stoimy na straconej pozycji. Wykłócanie się z Panem Bogiem o metody Jego postępowania jest bezcelowe. Trzeba uznać Jego wyższość i w modlitwie prosić o zrozumienie tego, co zdaje się nas przerastać. A Bóg ma dość bogaty wachlarz możliwości…
Gedeon był sędzią w Izraelu i został powołany przez Boga do walki z Madianitami. Biblijne określenie liczebności wrogich wojsk nie jest precyzyjne: Madianici, Amalekici i cały lud ze Wschodu leżeli w dolinie, zebrani tak licznie jak szarańcza. Wielbłądów ich było bez liczby – jak piasku nad brzegiem morskim(Sędz. 7:12). Trudno powiedzieć, czy było ich 100 tysięcy, 500 tysięcy, czy może milion. Nie jest to istotne na tyle, żeby od tej liczby zależeć miały dalsze losy bitwy. Było ich dużo, na tyle dużo, że nie dało się ich policzyć. Izraelskich żołnierzy było natomiast 32 tysiące. Liczba duża, świadcząca o potędze militarnej i nie do zbagatelizowania. Konfrontując te dwie armie, Bóg oświadcza Gedeonowi: Zbyt liczny jest lud przy tobie, abym w jego ręce wydał Madianitów, gdyż Izrael mógłby przywłaszczyć sobie chwałę z pominięciem Mnie i mówić: „Moja ręka wybawiła mnie” (Sędz. 7:2).
Liczba Izraelitów nie gwarantowała zwycięstwa, ale dawała na nie szansę. Z Bożą pomocą armia taka może być prawdziwą potęgą. Bóg jednak postępuje „nieracjonalnie” – z militarnej potęgi izraelskiej pozostawia tylko trzystu wojowników. Kilkadziesiąt tysięcy doborowych żołnierzy, żądnych krwi izraelskiej staje naprzeciw trzystu gorliwych Izraelitów. I kto wygrał? Oczywiście armia Izraela!
Jaki jest sens takiego Bożego postępowania? Werset z Sędz. 7:2 tłumaczy właściwie wszystko. Bóg interweniuje, ale gdy to robi, nie ma najmniejszych wątpliwości, że to Jego ręka dokonała danego dzieła. On – jak to sam wielokrotnie zaznaczał – jest Bogiem zazdrosnym i nie chce dzielić się należną Mu chwałą z innymi. Zwycięstwo Izraelitów z praktycznie przegranej pozycji stanowiło jasny sygnał, że nie oni sami się wybawili, lecz że to Bóg osobiście interweniował. Z naszymi problemami jest dokładnie tak samo.
Ile razy zdarzało się nam, że mimo modlitw zanoszonych do Boga było tylko gorzej. Załóżmy, że mamy problem, który nam bardzo doskwiera i całkowicie nas pochłania. Zanosimy gorące prośby do Boga, wołamy do Niego, a dzieje się tylko gorzej. Im głośniej wołamy do Wiekuistego, tym więcej dostrzegamy przeszkód i kłód pod nogami. Pokładana w Nim nadzieja często wtedy zawodzi, bo problemy zamiast maleć, narastają. Powoduje to nasze rozgoryczenie i zniechęcenie.
W takich sytuacjach często wątpimy i w rezultacie bierzemy sprawy w swoje ręce, z wiadomym skutkiem. Tylko z pozoru Bóg zachowuje się nieracjonalnie. Nie ma takiej możliwości, żebyśmy zostali przez Niego porzuceni. Nasze problemy nie są Mu obojętne. A mimo to czasami odchodzimy niemalże od zmysłów, gdy tak do Niego wołamy i wołamy, a jedyne, co słyszymy, to echo własnych słów... W pewnym momencie człowiek nie pyta już Boga „czy”, ale „kiedy w końcu” – Ty jesteś wspomożycielem moim i wybawcą; Boże mój, nie zwlekaj! (Ps. 40:18).
Bóg jednak często zwleka. Ma ku temu powód. To, że każe nam czekać, ma uzasadnienie, tylko że my nie rozumiemy Boga i niejednokrotnie nie potrafimy znaleźć żadnego wyjaśnienia takiego, a nie innego obrotu sprawy. Ale bez względu na wszystko, cokolwiek by się nie działo, jeśli Jemu powierzyliśmy nasz problem, to wiedzmy, że nie został on odłożony ‘ad acta’. On wie, rozumie i zainterweniuje. Tylko czasami trzeba – także w niezrozumieniu otaczających nas faktów – czekać. Modlić się i czekać. Modlić się, aby nasz punkt widzenia był jak najbardziej zbliżony do Boskiego, i czekać…
Jak wiadomo, czekanie przychodzi najtrudniej.
Złożyłem w Panu całą nadzieję;
On schylił się nade mną
i wysłuchał mego wołania.
Wydobył mnie z dołu zagłady
i z kałuży błota, a stopy moje postawił na skale
i umocnił moje kroki.

Psalm 40:2‑3

(Opublikowane na ePatmos.pl)

czwartek, 7 marca 2013

RMS Titanic

Armator "White Star Line" z początkiem XX wieku zbudował trzy transatlantyckie statki klasy Olympic: Olympic, Gigantic (późniejszy Britanic) oraz Titanic. Te trzy okręty miały serie niepowodzeń praktycznie od chwili opuszczenia doków. Albo tonęły w pierwszym lub jednym z pierwszych rejsów, albo nie pełniły roli do jakiej zostały zbudowane. Każdy z nich ma tragiczną historię, ale tylko Titanic żyje w umysłach tysięcy ludzi na całym świecie do dziś. Statki te cechowała podobna konstrukcja i miały być wyrazem przede wszystkim luksusu, prędkości i potęgi. Żaden z bliźniaczej trójki nie był tak celebrowany jak Titanic. Statek zachwycał urodą i był owocem technologicznego skoku w szeroko pojętym przemyśle, poprzez zastosowanie innowacyjnych rozwiązań. Człowiek w 1912 roku, patrząc na niego, bez wątpienia mógł być dumny z tego, że jest człowiekiem.
Titanic to nie tylko statek. To symbol. Symbol potęgi, nieograniczonych możliwości, przełamania kolejnych barier. Titanic to symbol walki o niepodległość i suwerenność, o kontrolę nad sobą samym, o zrzucenie jarzma wszelkiej siły zwierzchniej. To kolejna odsłona walki z Bogiem o dominację nad życiem. Ten statek nie był pierwszą próbą walki ze swymi "słabościami". Już dużo wcześniej człowiek rzucił Bogu rękawicę.
Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa.A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali.I mówili jeden do drugiego: Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu. A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej,rzekli: Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi (Księga Rodzaju 11:1-4). Historia ta nie tłumaczy bezpośredniej winy ludzi, nie pokazuje intencji. To już wyjaśnia nam archeologia. Ówczesne ludy prowadziły koczowniczy tryb życia. W pewnym momencie jednak ludzie osiedlili się w ziemi, którą dziś nazywamy Mezopotamią, i zaczęli budować miasto. Zbudowanie wieży w tamtej kulturze było tak samo oczywiste jak dziś… posiadanie telefonu komórkowego. Owa wieża nie służyła tylko i wyłącznie do celów obronnych, ale przede wszystkim była znakiem tożsamości (narodowej, społecznej) oraz symbolem religijnym. Te wieże to były schodkowe piramidy, które – im większe – tym bardziej czyniły miasto sławnym. Jednak przede wszystkim były one poświęcone jakiemuś bóstwu. Owa biblijna wieża z cegły symbolizowała ideę, sen człowieka o potędze, miała budzić postrach u innych i… była najlepszym dowodem ludzkiej pychy. Tu nie chodzi o budowlę w ogóle. Takich wież wokół Babilonu było sporo, ale tylko w przypadku budowy tej jednej Bóg zareagował, gdyż to właśnie ta jedna była wyrazem pychy sięgającej samego nieba.
Stan serca człowieka znacznie się zmienił od czasu potopu. Człowiek znów zaczął oddalać się od Boga, próbując zbudować system, który w pełni uniezależni go od jego Stworzyciela, pozwoli mu wybrać sobie własnego boga i postępować według tylko własnej woli. Bóg kładzie kres tym zamierzeniom. Nie dlatego, że boi się o swoją pozycję albo żeby ukarać człowieka. Bóg kieruje się tutaj, jak zwykle zresztą, chęcią przekazania człowiekowi lekcji, która miała mu służyć przez kolejne tysiąclecia. Przede wszystkim: pycha będzie ukarana – w przypadku potopu mówimy tu o karze śmierci, w przypadku wieży Babel 'tylko' o pomieszaniu języków. Po drugie, Bóg nie pozwoli, aby Mu urągano: owa wieża budowana była ku czci nieznanego nam, co prawda, lokalnego bożka, lecz z pewnością nie na chwałę Bożą. Po trzecie – Bóg jest Bogiem jedynym i nikt nie ma prawa piastować tego urzędu oprócz Niego. Każda próba obalenia Jego władzy kończy się Bożą interwencją (przykładem może być tu Lucyfer).
Ludzie przez wieki budowali systemy i struktury, które z założenia miały organizować ludzkość w jedną strukturę, aby tak zjednoczona mogła osiągnąć swoje cele, z których głównym był (i jest) bunt przeciw Bogu. Przykładem mogą być liczne mniejsze i większe imperia, które także zostały w Biblii opisane na długo przed ich powstaniem (Dan. 2). Każdy system upadał i nie można powiedzieć, że za każdym razem Bóg musiał interweniować. Oczywiście, brak Jego interwencji w przypadku wieży Babel mógł być katastrofalny w skutkach, naturalnie nie dla samego Boga, ale dla człowieka – mówię tu o samounicestwieniu (w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa). Zauważmy, że nawet w naszym codziennym życiu nasze przedsięwzięcia często się nie udają, projekty upadają a plany obracają się w niwecz, gdyż kierujemy się egocentryzmem, pychą, nie dostrzegamy potrzeb innych, nie pojmujemy pojęcia "wspólnego interesu" i przede wszystkim nie jesteśmy w stanie realnie ocenić skutków naszych decyzji.
Titanic, to nie wieża Babel ani Imperium Rzymskie, jednak to ta sama idea. Statek określono mianem niezatapialnego. Konstrukcja miała być tak pewna, że zmniejszono ilość szalup ratunkowych, gdyż uznano je za kompletnie zbędne. Chęć dominacji powodowała, że człowiek, zamiast zbudować statek bezpieczny, skupiał się na rozmiarach, i na tym by przełamać wszelkie istniejące do tej pory w tym względzie bariery. A z drugiej strony pośpiech, terminy, nie najlepszej jakości materiały, stal ze zbyt dużą ilością siarki i węgla, która pod wpływem niskiej temperatury stawała się krucha, zrobiły swoje…, Pewność siebie i „cała naprzód” razem spowodowały jedną z największych katastrof morskich w historii ludzkości. Ale to i tak nie zmienia faktu, że to „Bóg jest wszystkiemu winien” – jak można było wielokrotnie usłyszeć swego czasu. W końcu to On umieścił tam tę górę lodową… . Dzięki temu człowiek chcący być ślepym, nadal może ślepym pozostać…
Bóg, widząc wieżę Babel, powiedział: A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić(Księga Rodzaju 11:6). I to prawda. Wyznaczamy cel i pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy go zrealizujemy. Obecnie mówi się o kolonizacji Marsa – przewidywana data to 2020. Jedyne co może się nie udać to termin, bo cel na pewno uda się ludziom osiągnąć. Tylko, jak pokazuje historia, wyznaczane przez nas cele i droga do ich osiągnięcia mogą prowadzić nas do autodestrukcji.
Pewność siebie – pycha ludzi – została oddana w licznych 'napisach', pozostawionych na statku: "Ani sam Chrystus nie zatopi tego okrętu”, „Nie ma Boga, któryby zdołał ten okręt w odmętach morskich pogrążyć”. Gdy statek tonął, okrętowa orkiestra grała „Nearer, My God, to Thee” (Być bliżej Ciebie, Boże, chcę). Dobrze, że zwrócono się do Boga. Szkoda tylko, że wtedy kiedy statek tonął, a nie wtedy kiedy stał jeszcze w dokach.
(Opublikowane na epatmos.pl)

piątek, 1 marca 2013

Spotkajmy się

Mamy wielu znajomych i przyjaciół, którzy są z nami tak długo i na tyle blisko, że ciężko nam sobie wyobrazić życie bez nich. Spędzamy ze sobą czas, bo czujemy się dobrze we wspólnym towarzystwie. Więzi takie budujemy zarówno w naszych kościołach, jak i w gronach z życiem wspólnotowym niezwiązanych, przy czym pierwszy rodzaj więzi charakteryzuje się szczególnym spoiwem – celem naszych spotkań jest oddanie chwały Bogu. Aby jednak uczęszczanie na coniedzielne nabożeństwa było nie tylko indywidualnym przeżyciem duchowym, ale i przyjemnością dzielenia tego czasu z bliskimi, musimy się dobrze czuć w naszej wspólnocie, musi w niej panować miła atmosfera. A za to wszystko odpowiedzialni są właśnie ludzie, którzy ją współtworzą.
Zarówno Nowy, jak i Stary Testament kładzie nacisk na aspekt społeczności, wspólnego zgromadzania się w celu oddania chwały Bogu, pochylenia nad lekturą Świętych Pism czy uroczystego świętowania. Rozmowa z drugim człowiekiem dużo daje, podobnie jak wspólna modlitwa. Nie mniej w niedzielnym wspólnym zgromadzaniu się odczuwalny bywa pewien dystans. Nabożeństwa bowiem odbywają się według określonego porządku, który definiuje kanony zachowania, co ogranicza nieco naszą swobodę. Nie krytykuję tu bynajmniej ustalania organizacyjnych i obyczajowych ram nabożeństwa, albowiem sam Bóg w Torze ustanowił zalecane zasady postępowania zarówno w sprawach świętych, jak i codziennych. Nic więc dziwnego, że i ludzie formułują swoje kanony wspólnotowego funkcjonowania. Nie mniej często brakuje nam dodatkowych spotkań poświęconych rzeczom duchowym, a przy tym pozwalających nam czuć się i wypowiadać się swobodniej.
Dlatego też pomyśleliśmy o zwykłych spotkaniach w zwykłym miejscu i ze zwykłymi ludźmi, służących zwykłym rozmowom na niezwykłe tematy. Tak wiele przecież mamy refleksji nad życiem, nad samymi sobą, nad tym, co duchowe. Wielokrotnie też nie rozumiemy otaczającej nas rzeczywistości, chcemy się podzielić wątpliwościami czy osobistymi spostrzeżeniami dotyczącymi choćby bieżących zagadnień, z jakimi spotykamy się oglądając telewizję lub czytając gazety.
Postanowiliśmy więc zredukować wszystko to, co mogłoby nas onieśmielać. W tygodniu spotykamy się w kilka osób w sympatycznym miejscu, otwieramy Biblię i już. Rozmawiamy o tym, co tam jest napisane, co myślimy i czujemy. Jest tak jak w niedzielę, tylko luźniej.
A może masz chęć przyjść? Więcej informacji na stronie Biblijne Spotkania.

(Opublikowane na ePatmos.pl)