Google Website Translator Gadget

środa, 8 sierpnia 2012

Pojawiła się fajna dziewczyna i...

... pierwszy raz nie podejmuje kroku. Toż to szok! Zazwyczaj był stosowany jakiś bajer i znajomość się rozwijała, następnie albo się to przeradzało w 'coś' albo nie. Zauważyłem jednak, że w tych czy innych sprawach, to ja zazwyczaj podejmowałem decyzje, wcale a wcale nie konsultując je z Bogiem. JA chce z nią być więc będę i basta. Z drugiej strony wypadało by zapytać Boga jak spogląda na ten temat.

Z mojego punktu widzenia - dziewczyna miód. Patrząc realnie ma doprawdy piękne zalety, ale też sporo wad. Ciężko mi osądzać, ale obstawiam, że z Bogiem jej nie po drodze. Troszkę inna bajka. Mimo to czuje, że jestem na rozstaju dróg. Jaką decyzję podejmę, taka będzie. I podjąłem decyzję: pomodliłem się. W gruncie rzeczy to robię to cały czas - mniej lub bardziej intensywnie. Ale wołam do Boga, proszę Go o pomoc, o to by podjął decyzję za mnie. Bo jak ja wezmę sprawy w swoje ręce, to kaplica, ale jak Bóg weźmie się za temat to wygrałem.

Te moje rozkminki nt mojej partnerki życiowej prowadzą mnie w myślach do innych rozważań. Z kim powinienem się związać: z chrześcijanką czy nie-chrześcijanką. Jakie są plusy małżeństwa (stawiajmy problem do tej rangi) z chrześcijanką? Moje subiektywne obserwacje prowadzą mnie do wniosku, że dziewczyny jak i my chłopaki z chrześcijańskich domów zazwyczaj jesteśmy dość dobrze wytresowani. Wiem, że te słowo jest może i wulgarne, nie chce nikogo obrażać, ale mało książek chyba czytałem w życiu i nie potrafię znaleźć zamiennika "gładkiego politycznie"... Na czym polega owe 'wytresowanie'? Z moich obserwacji na tym, że niedziela, punkt 10:00 jesteśmy w kościele. Dzieci wysyłamy na kursy biblijne, a sami pojawiamy się na konferencjach. Czy jest to złe? Bynajmniej! Chciałbym, aby ta ze względu której piszę ten wpis też tak myślała. Ale dziewczyna (czy chłopak), która tak postępuje jak ją w domu chrześcijańskim nauczono, na pewno jest religijna. A ja bym chciał wierzącą, a to nie jest to samo...

Dochodzę do wniosku, że gwarancją życia w chrześcijańskich warunkach małżeńskich nie jest on i ona z chrześcijańskich domów. Znam kilka "chrześcijańskich" małżeństw z dość bliska i zapewniam, że wolę kastrację niż taką katorgę... Szczęście małżeńskie nie może być oparte na tej czy innej religii. To Bóg jest fundamentem, na którym należy budować, a nie 'logo' jakiegoś kościoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz