Google Website Translator Gadget

niedziela, 3 lipca 2011

Chrześcijański Sad

Na niedzielnych szkółkach nie jednokrotnie byliśmy uczeni (czasami nawet na pamięć) owoców ducha świętego z listu do Galacjan. Uczono nas ile ich jest i jakie one są, ale nie do końca z tego co pamietam, wskazywano na to jak je wypelnić:
„Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim /cnotom/ nie ma Prawa” (Gal. 5:22-23)
Owoce ducha zawsze kontrastowały z owocami (uczynkami) ciała:
„Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą” (Gal. 5:19-21)
Każdy z nas traktuje owoce ducha, jako coś co trzeba wypracować, a owoce ciała, jako coś czego trzeba sie wystrzegać. I wszystko, nie dostrzega się środka, a środek przecież jest i jego też trzeba się wystrzegać:
„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap. 3:15)
Cała filozofia skupiona na tych owocach oparta jest na fundamencie typu, albo biale albo czarne, ale czy to możliwe, że chrześcijanin w pewnym momencie porzuci swój owoc i skupi się na ‘ciele’? Nie wiem czy mnie rozumiesz, ale chce powiedzieć, że owoc ducha wypracowujemy caly czas. Jednakże, jeśli zapomnimy się i skupimy na innych rzeczach, nasze owoce zamiast być piękne będą zgniłe. One będą istniały, ale tylko fizycznie – nie będą przydatne do niczego, tym bardziej do sporzycia czy ofiarowania. Weźmy na przykład miłość. Każdy z nas ma ten owoc w sobie, dodajmy, że to przecież jest owoc ducha św. Nie wierze w to, że można być chrześcijaninem i nikogo nie kochać. Wiadomo, że kochamy. Czyli sprawa załatwiona, mamy owoc ducha św.!!!!!! Powstaje pytanie jaki ten owoc jest? Mało to owoców gnije jeszcze niedojrzałych na drzewie? A jak jest z miłością? Miłość wybiórcza, samolubna, interesowna jest owocem, ale już nie ducha. Bóg nie ma upodobania w miłości z jakimiś zastrzeżeniami:
„A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mat. 5:44-48)
Bez wątpnia, owoc ducha św. jakim jest miłość, może zostać przez nas zaniedbany i stanie się zgniłym. Sprawa oczywiście nie tyczy się tylko miłości, każdy z przymiotów ducha, który jest w nas zaszczepiony, może być zaniedbany. Jestem wyznawcą filozofii, że ziarneka poszczególnych owoców są w nas przez Boga zasiane. Każdy z nas ma te 9 ziarenek i teraz cała sztuka polega na tym, abyśmy odpowiednio je pielęgnowali, gdyż jaki pożytek ze zgniłego jabłka czy gruszki? Można je wyrzucić do kompostnika, aby tam się rozkładały dalej. Ale swój cel – bycie smacznym owocem – zastraciły bezpowrotnie.

Dużo się mówi o tym, aby owoce wypracowywać (od zera), ale często się zapomina, że możemy to robić źle. Nasze owoce mogą być zgniłe jeszcze długo przed zerwaniem i co wtedy? Z Bożej perspektywy wydaje się, że nie będą to już owoce ducha św. Ale z naszej? Ciężko być obiektywnym w swojej sprawie. Jeśli będziemy kopali rów, nie głęboki, ale starsznie długi, to czy my sami jesteśmy w stanie kopiąc go, uczynić go równym jak od linijki? Możemy próbować i nie powiem w przypadku 1 na 100 000 może się udać. Ale zazwyczaj co chwilę byśmy sie obracali i sprawdzali równość naszego rowu. Najłatwiej jeśli wpierw przeciągniemy sznurek i według niego będziemy kopać, albo może przydała by sie nam inna osoba, która będzie czuwała nad dokładnością pracy. Tak samo jest z wypracowywaniem owoców ducha – że pozwolę sobie na takie porównanie. Mamy Biblie, która cały czas nas kierunkuje we wszystkim, jak należy żyć, jak nalezy postępować, wskazuje nam wszystkie zależności i inne ‘ale’, które musimy sobie wielokrotnie stawiać żyjać na tym świecie. Mamy naszych współbraci, którzy poprzez – suma sumarum – dla mnie osobiście nie przyjemne chcoaciażby upominanie, mogą pomagać nam wskazywać dobry kierunek. Mamy wkońcu Chrystusa, tj. „Wodza i dokończyciela naszej wiary”, który będąc człowiekiem przechodził przez te wszystkie problemy przez jakie i my przechodzimy – z wyjątkiem grzechu. Sami jesteśmy skazani na porażkę. Ja jestem. Potrzebuje wsparcia, pomocy, modlitwy. Mimo, że już mam trochę lat, nadal potrzebuję, aby mnie ktoś poprowadził za rękę i powiedział, to jest białe a to czarne: czarne jest ‘be i fe’!

Pisanie o rzeczach oczywistych nie jest trudne. Natomiast strasznie ciężko mi te rzeczy wprowadzić w życie. Mogę pielęgnować i rodzić coraz to nowe owoce. Pytanie tylko, czy te owoce są ze skazą czy też może są nieskazitelne. Pytanie, co ja robie, aby je pielęgnować. Czy faktycznie, codzień o tym pamiętamy, że są pewne cechy charakteru, które określają nas jako naśladowców Chrystusa, a są też takie, które określają nas jako ludzi tego świata? PAMIĘTAMY O TYM??? Ja o tym nie pamiętam. Ostatni raz o owocach ducha myślałem kilka miesięcy temu... Takie to moje całe chrześcijaństwo... Czy mam w sobie miłość? Ciężka sprawa, mam problem z pokochaniem tych, którzy mi podpadli lub działają w moim przekonaniu irracjonalnie. Radość? Nie zawsze, a w duchu to chyba tym bardziej... Pokój? Modlę się o to cały czas. Cierpliwość? Poprawiło się na przestrzeni lat (tak myśle), ale nadal jestem w gorącej wodzie kompany. Uprzejmość? Zapytajcie moich bliskich... Dobroć? Dla wybranych w 100% Wierność? Nie zawsze... Łagodność? Oj tak, moja Justyna (siostra) może z mojej łagodności pisać rozprawę habilitacyjną. Wstrzemięźliwość? Niby, że nie mam wyobraźni?! Może i przesadzam, ale na popracie każdego podważenia, które jest powyżej mogę znaleść w swoim życiu przykłady, kiedy nie zabłysnąłem.

Nie chodzi o to by się dołować, ale aby być świadomym, że wiele pracy jest przede mną.
„Pomnij jednak na Stwórcę swego w dniach swej młodości, zanim jeszcze nadejdą dni niedoli i przyjdą lata, o których powiesz: Nie mam w nich upodobania” (Kazn. 12:1)

1 komentarz:

  1. "Nie chodzi o to by się dołować, ale aby być świadomym, że wiele pracy jest przede mną".

    Ja myślę, że jednak trochę o to chodzi. Nie tyle "dołować się" co uznać swoją małość, tak jak śpiewamy w Psalmie 50:

    "Uznaję bowiem moją nieprawość
    I grzech mój jest zawsze przede mną
    (...)
    Oto zrodzony jestem w przewinieniu
    I w grzechu poczęła mnie matka"

    Współcześnie często postrzegamy swoją drogę do zbawienia, jako pracę, którą wykonujemy sami. Chrystus nam tylko pomaga. Odnosząc się do Twojej metafory kopania rowu: a to nam łopaty potrzyma, a to narzędzi popilnuje, tu zmierzy, tam posprząta...

    Tymczasem wszystko co w nas dobre to sprawa działania Ducha Świętego. Sami w sobie jesteśmy zdolni tylko i wyłącznie do grzechu, o czym przypominają słowa hymnu:

    "Bez Twojego tchnienia,
    cóż jest wśród stworzenia?
    Jeno cierń i nędze..."

    Jedyne co możemy zrobić to otworzyć się na Jego miłosierdzie, zaprosić Go do swojego życia i wyznać, że wszystko co kiedykolwiek dobrego uczyniłem, czynię i będę czynił to tylko i wyłącznie Jego zasługa. W listach św Pawła możemy przecież przeczytać, że sama pobożność jest darem od Boga...

    Wtedy już tylko wystarczy powiedzieć: "bądź wola Twoja".

    Ciekawy blog. Zapraszam do mnie:
    frikus.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń