Google Website Translator Gadget

czwartek, 23 stycznia 2014

Jezus Chrystus na 100%

100% to nie jest 99% bądź 51%. To jest całość, której Bóg od nas oczekuje: Synu, daj mi swe serce, dróg moich niech strzegą twe oczy (Przyp.Sal. 23:26). Często nie myślimy o tym tak. Pełnimy służbę chrześcijańską na swój sposób. Mamy swoją wizję służby Bożej i ją spełniamy. Nie poddajemy jej audytom, no bo po co – skoro wszystko jest tak jak być powinno. Przecież chodzimy na nabożeństwo. Tam się modlimy, śpiewamy, słuchamy, czasem czymś się podzielimy… Przecież w tygodniu znajdziemy chwilę na lekturę Pisma, codziennie odprawiamy swój rytuał modlitwy porannej i wieczornej. Nawet Mannę (werset na każdy dzień) czytamy. Czasem wyślemy parę złotych na dobry cel, może damy biednemu coś z lodówki, gdy do nas przyjdzie. Chrześcijaństwo, że aż się błyszczy.
Te dobre uczynki, które chcemy traktować jak mocne dowody naszego chrześcijaństwa, akty, które mają nas utwierdzić w przekonaniu, że jesteśmy dobrzy i zasługujemy na zbawienie, to zaledwie pojedyncze przejawy naszej pobożności. Zrobiliśmy dobry uczynek, znaczy kierunek jest słuszny? Bzdura. Nie można zrobić dobrego uczynku i siedmiu złych. Pojedynczy przejaw miłosierdzia niewiele znaczy w oczach Bożych, jeśli bezrefleksyjnie brniemy w dół.
Czynił on to, co jest złe w oczach Pańskich, jednakże nie tak bardzo, jak jego ojciec i jego matka, ponieważ usunął stelę Baala, którą sporządził jego ojciec – 2 Król. 3:2. Jehoram był złym królem izraelskim, jednak usunął posąg Baala. To znaczy, że był zły, ale nie do końca? Zrobił dobry uczynek i nic? Otóż nic, ponieważ mimo swego dobrego uczynku nie zaskarbił sobie przychylności Boga: Elizeusz zaś rzekł do króla izraelskiego: Cóż ja mam do ciebie, a ty do mnie? Idź do proroków ojca twego i do proroków twojej matki! Odpowiedział mu król Izraela: Nie! Czy Pan zwołał tych trzech królów, aby ich wydać w ręce Moabu? Elizeusz odrzekł: Na życie Pana Zastępów, przed którego obliczem stoję! Gdybym nie miał względu na Jozafata, króla judzkiego – to ani bym na ciebie nie zważał, ani bym na ciebie nie spojrzał – 2 Król. 3:13.
Skąd taka postawa względem Jehorama? Wynika ona często z naszego niezrozumienia tego co możemy dla Boga zrobić, a co musimy. To co musimy, to nasz bezwzględnie podstawowy obowiązek. Zatem usunięcie posągu pogańskiego, to nic szczególnego, to bezwzględna podstawa do jakichkolwiek rozmów z Bogiem. To tak, jakby oczekiwać od Boga błogosławieństw tylko dlatego, że chodzimy do kościoła, albo się modlimy, bądź czytamy Biblię. Czy to jest nasza służba czy może obowiązek, który jest naturalną konsekwencją społeczności z Bogiem?
Nie mylmy średniej chrześcijańskiej z tym, czego Bóg od nas oczekuje. Bądźmy ponadprzeciętni i nie czyńmy tego co wszyscy, ale więcej, lepiej, z sercem. Pewnego dnia Elizeusz przechodził przez Szunem. Była tam kobieta bogata, która zawsze nakłaniała go do spożycia posiłku. Ilekroć więc przechodził, udawał się tam, by spożyć posiłek.Powiedziała ona do swego męża: Oto jestem przekonana, że świętym mężem Bożym jest ten, który ciągle do nas przychodzi. Przygotujmy mały pokój górny, obmurowany, i wstawmy tam dla niego łóżko, stół, krzesło i lampę. Kiedy przyjdzie do nas, to tam się uda – 2 Król. 4:8-10. Dobrym uczynkiem było już zaproszenie proroka na posiłek. Później każdy idzie w swoją stronę i dobry uczynek zaliczony. Jednak ta kobieta nie spełniła „średniej chrześcijańskiej” i nie poprzestała na dobrym uczynku. Zapraszała go zawsze, gdy przechodził, a mogła raz i mieć spokój. Mało tego, po tych licznych posiłkach wybudowała dla niego pokój i go urządziła, aby w tych stronach miał swój prywatny kąt. Musiała? Nie, ona chciała. Nie zrobiła tego, co należy zrobić (ugościć), ale znacznie, znacznie więcej. Efekt? Bóg nie pozostał obojętny na ten przejaw ponadnormatywnej wiary. I powiedział: O tej porze za rok będziesz pieściła syna. Odpowiedziała: Ach, mężu Boży, panie mój! Nie oszukuj służebnicy twojej! – 2 Król. 4:16. Elizeusz nie powiedział, że postara się coś załatwić, że będzie prosił i może coś z tego będzie… Elizeusz oznajmił wolę Boga: będziesz mieć syna (i kropka). Odpowiedź tej kobiety sugeruje, że brak dzieci, był czymś co ją uwierało w duszy. Źle jej było samej z mężem. Od lat oczekiwała potomka i nic. Aż wreszcie Bóg się zlitował – dlatego że mu się odmieniło? Czy może dlatego, że kobieta wyszła przed szereg.
Ciężko nam będzie jeśli to, co w rzeczywistości jest standardem będziemy stawiać w randze najwyższego poświęcenia z naszej strony. Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać– Łuk. 17:9-10.

niedziela, 12 stycznia 2014

Autorytety

Kiedy mówi się o konflikcie pokoleń – to temat zawsze aktualny – często słyszymy wypowiedzi ekspertów, którzy prezentują niejednokrotnie skrajne podejście. Ciekawe jest, że o konflikcie tym wypowiada się tylko jedna strona – ci starsi. Młodych nikt nie pyta i może dlatego jeszcze nie słyszałem, aby z całej tej dyskusji o konflikcie pokoleń wynikało, że winni są właśnie starsi. To młodzi zawsze są winni, to oni powodują te spięcia i zgrzyty. A dowody, argumenty dla takiej tezy? Jednym z, a może podstawowym argumentem jest to, że starsi są… starsi. I już…
To jest słaby argument. Siwa głowa to powód do szacunku, a nie ślepego poddania. Niejednokrotnie przedstawiciele różnego rodzaju władzy (tej kościelnej także) oczekują nie tylko szacunku, ale i posłuszeństwa. A przecież wykonywanie poleceń i uznawanie ich za słuszne tylko dlatego, że autorem dyrektywy jest właściciel „siwych włosów”, bez jakiejkolwiek dyskusji merytorycznej, jest po prostu absurdalne. Bunt wobec takiej postawy wydaje się uzasadniony, ponieważ fundamentowany jest chęcią dyskusji merytorycznej a nie zawiścią, czy czymś podobnie negatywnym… No i kto jest takiemu zgrzytowi winny: młody czy stary?
Jestem uczestnikiem tej gry i jako „młody buntownik”. Mimo swojego wieku też czasami mogę mieć rację. Przede wszystkim utwierdza mnie w tym apostoł Paweł, który nie dopuszczał czyjejś krytyki tylko ze względu na wiek: Niechaj nikt nie lekceważy twego młodego wieku, lecz wzorem bądź dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze, w czystości! (1 Tym.4:12).
A jednak trzeba być sprawiedliwym i powiedzieć sobie, że młodzi są głupsi (czyt. niedoświadczeni). Pewnego rodzaju mądrości nie można wyczytać z książek i usłyszeć od ludzi. Nabywa się ją przez przeżycie, odczucie, wręcz dotknięcie pewnych sytuacji. Doświadczenia zostawiają ślady na całe życie, a przecież nie czynią one z nas wszystkowiedzących, mających zawsze rację, nigdy nie mylących się, pokornych sług Pańskich. Przykładem takiego konfliktu pokoleń, gdzie to właśnie ten mądrzejszy popełnia błąd jest konflikt między Dawidem a Absalomem.
Oto co się potem wydarzyło: Absalom, syn Dawida, miał piękną siostrę, której było na imię Tamar. W niej zakochał się Amnon, [również] syn Dawida.(…) Amnon rzekł do Tamar: Przynieś posiłek do sypialni, abym przyjął go z twojej ręki. Tamar wzięła placki, które przygotowała, i zaniosła bratu swojemu, Amnonowi, do sypialni.Gdy je przed nim położyła, aby jadł, schwycił ją i rzekł: Chodź, połóż się ze mną, siostro moja! Odpowiedziała mu: Nie, mój bracie! Nie gwałć mię, bo tak się w Izraelu nie postępuje. Zaniechaj tego bezeceństwa! (…) On jednak nie posłuchał jej głosu, lecz zadał jej gwałt, zbezcześcił i obcował z nią. (…) Król Dawid posłyszawszy o tym wydarzeniu wpadł w wielki gniew. Nie chciał on jednak uczynić Amnonowi, swemu synowi, nic złego, gdyż go miłował. Był to przecież jego pierworodny. Absalom natomiast nie mówił do Amnona nic dobrego ani złego, bo go znienawidził za to, że zgwałcił jego siostrę, Tamar. W dwa lata później, gdy Absalom urządził strzyżę owiec w Baal-Chasor w bliskiej odległości od Efraima, zaprosił wszystkich synów królewskich. (…) Dał zaś Absalom swoim sługom takie polecenie: Uważajcie! Gdy Amnon rozweseli serce winem, a ja powiem wam: "Uderzcie na Amnona!", wtedy zabijecie go. Nie bójcie się, gdyż ja wam to rozkazuję. Bądźcie mężni i sprawcie się dzielnie! – 2 Sam 13:1, 10-12, 14, 21-23, 28
Ta historia jest kontrowersyjna. Zazwyczaj patrzymy na nią przez pryzmat złego syna Absaloma, który zabił swego brata w akcie zemsty, zbuntował się przeciw ojcu i (słusznie) zginął. Pomijając sposób w jaki Absalom szukał sprawiedliwości, co zrobił i co miał w sercu (patrząc z perspektywy całej jego historii), to zauważmy, że jego działania nie były przyczyną, ale raczej skutkiem braku jakichkolwiek działań ze strony autorytetu – Dawida. Dawid jak ojciec miłował syna, który zgwałcił swoją siostrę. Ale czy niezauważenie sprawy i udawanie, że „właściwie to nic się nie stało” było słuszne? W takim świetle patrząc na Absaloma, stwierdzam, że nie wiem jak bym postąpił, gdyby to chodziło o moją siostrę. Może gdyby Dawid zareagował, Absalom nie dopuściłby się tej całej zbrodni i nie byłoby buntu.
Czy Absalomowi mógł runąć szacunek i autorytet ojcowski a zarazem królewski, jeśli uważał, że w tak elementarnym przypadku Dawid zawiódł? Tak, to naturalna konsekwencja. Fakt, pewne sprawy poszły za daleko, ale analizując przyczyny i skutki, trudno mi przyznać, że Absalomowi młodość uderzyła do głowy, że bez powodu chciał być królem…
Wszyscy popełniamy błędy, ale nie wszyscy o tym pamiętamy. Łatwo nam atakować autorytety gdy nimi nie jesteśmy. Łatwo też atakować ludzi bez autorytetu, gdy mamy pewien autorytet. Błędne koło. A tak naprawdę… Bez względu na nasz wiek, pozycję, funkcję, status, to my – chrześcijanie powinniśmy być autorytetami w oczach świata, mimo, że świat się do tego nie przyzna.
Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła(…) Postępowanie wasze wśród pogan niech będzie dobre, aby przyglądając się dobrym uczynkom wychwalali Boga w dniu nawiedzeniaza to, czym oczerniają was jako złoczyńców 1 Piotra 2:9,12.
Rolą kapłanów nie było służenie tylko sobie samym, ale przede wszystkim służenie w świątyni – jakby pośredniczenie między Panem Bogiem a ludźmi. To kapłani mieli autorytet, Ducha Świętego i ich słowa wielokrotnie były niczym wyrocznia Pana. Byli tam, by służyć człowiekowi, który przyszedł przed oblicze Boga z ofiarą, prośbą czy bólem duszy. To oni wskazywali drogę, to oni kształtowali słabych w wierze, to oni wstawiali się za ludem przed Bogiem. Ci, którzy nie mieli poznania, a szukali go, podążali krok w krok za kapłanem, który przywodził ich dusze do zbawienia. Pomijając dosłowne znaczenie – rytuał składania ofiar i uniform, czy coś się zmieniło? Pismo Święte zwalnia nas z takiej funkcji? A może to nie jest nasza rola, tylko ot tak apostoł Piotr napisał?
Jeżeli widzimy jak autorytety tracą na znaczeniu przez swoje postępowanie, to wiedzmy, że my wcale nie bywamy lepsi, a wręcz przeciwnie: Z waszej to bowiem przyczyny – zgodnie z tym, jest napisane – poganie bluźnią imieniu Boga – Rzym. 2:24. To my możemy okazać się winni tego, że ktoś zamiast przyjść do Boga, od Niego odszedł.

wtorek, 7 stycznia 2014

Bo każdy Abraham ma swojego Izaaka

Laickość współczesnych chrześcijan cały czas obniża próg minimalnych wymagań, jaki naśladowcy Chrystusa powinni spełnić, chcąc tytułować się w ten sposób. Nasze tłumaczenia idą w kierunku coraz większego zrozumienia ludzkich słabości, tolerancji czy określania Boga jako tego, który tylko coraz więcej daje człowiekowi (zbawienie, błogosławieństwo, wysłuchanie modlitw itp.), a coraz mniej od człowieka wymaga. Oprócz zniekształcania wizerunku Boga – świadomego mniej lub bardziej – wypaczamy pewne reguły teologiczne, który mają realne przełożenie na nasze chrześcijańskie życie.
Nie chcę w żadnym wypadku mówić, że Bóg nie jest miłosierny, ale przestańmy udawać, że wersety (stanowcze w swej wymowie), które odnoszą się do naszej przynależności względem Boga, nie są obecne! Wychodząc tylko z jednej Bożej cechy jaką jest zazdrość, możemy zauważyć, że Bóg stawia tu sprawę niemal na ostrzu noża i żaden kompromis, żadne lokowanie uczuć gdzie indziej poza Nim nie może mieć miejsca: Bo Pan, Bóg wasz, jest ogniem trawiącym. On jest Bogiem zazdrosnym – Pwt. 4:24. Wersety, które mówią o Bożej zazdrości, są zazwyczaj w kontekście oddania się Bogu, służby Jemu i nie stwarzają szansy interpretacji dającej furtkę dla kompromisu. Czy zatem oddanie się Bogu może być uwarunkowane jakimikolwiek przypadkami, które mogą nas zwolnić z zaangażowania i pełnego oddania?
Właśnie… Zaangażowanie, pełne oddanie, do tego dopisać można czas, pieniądze, życie oraz inne wielkie i dumne słowa, które w zasadzie nic nie wnoszą. Bo jak można w naszym życiu zmierzyć bądź zważyć zaangażowanie, a czym jest w naszym życiu to „pełne oddanie” (dla spraw Pańskich). A kiedy mówimy o pieniądzach, to ile mamy na myśli? Oddać czas dla Pana, to ile to godzin? Kiedy żonglujemy słowami, które nie niosą z sobą konkretnych liczb, sił czy decyzji, to wszystko jest takie lekkie, miłe i przyjemne, Bóg jest cudowny, my jesteśmy szczęśliwi, a – co wydaje się najważniejsze – nasze sumienie nawet nie drgnie. Ta iluzja „cukierkowatego” szczęścia znika w mgnieniu oka, kiedy przestajemy mówić ogólnikami, a używamy konkretów.
Oddaję Panu czas – ile to jest: godzina dziennie, tygodniowo, miesięcznie? Pieniądze – tak samo: 10 zł, 100 zł czy 10%? A zaangażowanie czy oddanie – czym ono jest dla mnie i jak się objawia? Kiedy chcemy wyartykułować nasze ‘przymioty’, które poświęcamy Panu, zaczynamy się zastanawiać nie jakie one są, ale czy są w ogóle.
Taki układ jest dość dobrze pokazany w Bożym nakazie ofiarowania Izaaka. Bóg chciał, aby to co jest najcenniejsze w życiu Abrahama, nie było już na pierwszym miejscu ale co najwyżej na drugim. Izaak zajmował taki status. Bóg nie poprosił o jakąś najważniejszą rzecz, ale o to co było dla Abrahama szczególnie ważna. Każdy z nas ma coś takiego: praca, ambicja, pozycja, samochód, dom, wakacje, status finansowy, rodzina… Absolutnie nie mam nic przeciwko czemukolwiek z tej mini listy. Pytanie brzmi: czy jestem w stanie poświęcić Boga dla choćby jedną z tych rzeczy? O ile myśląc o ambicji lub wakacjach łatwo nam zająć stanowisko, to w przypadku naszej rodziny (konkretnych ukochanych osób) już tak łatwo nie jest. Wyobrażając sobie poświęcenie dla Boga – jakkolwiek miało by ono wyglądać – naszych najbliższych, mamy namiastkę tego, co musiał czuć Abraham, gdy usłyszał: I rzekł: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę – Rdz. 22:2. Wiemy, że Bóg nie miał w żadnej chwili na myśli dosłownej realizacji ofiary z Izaaka, i zupełnym nonsensem byłoby sądzić, że aby udowodnić Bogu naszą miłość musimy zabić, bądź nie mieć już starania o swoją rodzinę (poświęcić dla spraw Pańskich – 1 Tym. 5:8). Abraham jednak w tamtym momencie nie miał takiego komfortu, nie miał takiej świadomości jak my patrzący z perspektywy kilku tysięcy lat działania Boga z człowiekiem. Po prostu dla Abrahama najcenniejszą rzeczą był fakt posiadania upragnionego przez całe życie potomka. Z pewnością kochał go całym sercem, a miłość do swego ukochanego i obiecanego syna wypełniała każdą komórkę jego organizmu. A teraz miał go oddać na ofiarę… Może z ludzkiego punktu widzenia jest to nie humanitarne, ale czy nam się podoba czy też nie, Bóg musi być ponad to co kochamy i pragniemy. Nie ma zgody na jakiekolwiek kompromisy.
Warto zrobić sobie rachunek swoich wartości i priorytetów. To, że Bóg dziś o wiele rzeczy się nie upomina (Rzym. 2:4) wcale nie oznacza, że się nie upomni. Po podliczeniu swojego rachunku, należałoby sobie postawić pytanie: Czy słowa apostoła Pawła mają realne zastosowanie w naszym życiu: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie – Gal. 2:20. Jeśli będąc szczerymi przed samym sobą odpowiadamy nie, to zastanówmy się czy chcemy to zmienić. Tak, czy „chcemy” coś z tym zrobić – bo to, że „możemy” (choć nie jest to łatwe) jest oczywiste.

piątek, 3 stycznia 2014

Nie zwątpić w Boże miłosierdzie. Nigdy.

Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, 
ta, która kocha syna swego łona? 
A nawet, gdyby ona zapomniała, 
Ja nie zapomnę o tobie
Iz 49:15


Kiedyś zjawisko porzucenia dziecka przez matkę, widocznie było niespotykane, skoro w taki sposób Izajasz określa Bożą miłość do człowieka. Dziś to zjawisko coraz częstsze, niestety. A może tylko częściej otrzymujemy o tym informacje. Chociaż podmiotem w cytowanym wersecie jest słowo „niewiasta”, to jednak nie mówi on o matkach, ale o dzieciach.
Czasami czujemy się jak takie dzieci: porzuceni, zapomniani, zupełnie bezbronni. Izajasz przekonuje nas, że nie ma najmniejszej podstawy, by tak o sobie sądzić, bo jest rzeczą niemożliwą, by Bóg zawiódł i nas w jakiejkolwiek sytuacji porzucił czy zapomniał. A jednak czasami się tak czujemy. Powodów może być wiele, ale ja chciałbym skupić się tylko na jednym przypadku.
Najczęściej kiedy popełnimy grzech, błąd lub w jakikolwiek inny sposób zachowamy się źle, przychodzi refleksja nad naszym postępowaniem. Z perspektywy czasu, kiedy opadną emocje i na chłodno analizujemy nasze czyny i słowa, widzimy jak wielki błąd popełniliśmy i bez cienia wątpliwości możemy dostrzec, że wina jest ewidentnie po naszej stronie. Czujemy się wtedy źle. Czujemy się gorsi. Zdzieramy kolana przed Bogiem i szukamy w Nim pocieszenia i odkupienia. Pokutujemy w naszych sercach z nieprzeciętnym zaangażowaniem: więcej się modlimy, czytamy, rozmawiamy z innymi… Nie zmienia to faktu, że mimo przychodzenia do Boga i modlenia się, sprawa nie jest „załatwiana” ad hoc, mija jakiś czas, a my odczuwamy niepokój i strach. W końcu zastanawiamy się: czy Bóg nas jeszcze kocha? Czy nadal wysłuchuje naszych modlitw i czy nadal mamy szansę na zbawienie? Czy ciągle jeszcze możemy nazywać się chrześcijanami? A co jeśli to już koniec wszelkich nadziei? A co jeśli, zgrzeszyliśmy przeciw Duchowi Świętemu i Bóg nas odrzucił? Czyż takie myśli nie są uzasadnione, skoro modlimy się i… nic?
Po pierwsze, na starcie jesteśmy w błędzie, ponieważ z natury jesteśmy niecierpliwi i chcemy „tu i teraz”. Bóg taki nie jest i na próżno próbować Go ‘pogonić’: A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? – Łuk. 18:7. Po drugie, Biblia nie pozwala nam nikogo sądzić. Zwykle odnosimy to do innych, a trzeba to odnieść także do samego siebie. Zrozumiałe jest to, że czując iż źle postąpiliśmy, jakby sami chcemy się ukarać, dokonać zadośćuczynienie za nasz grzech. Niestety, kara nie zawsze jest adekwatna do winy i wkładamy na nasze barki więcej niż powinniśmy. Stąd też myśli, że Bóg nas odrzucił. Zdecydowanie odrzucam fakt, że Bóg dziś nie stosuje „kary” doczesnej jako formy wychowawczej dla swoich sług: Bo kogo miłuje Pan, tego karze,chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje – Hebr. 12:6. Nie dopuszczam jednak myśli, że formą Bożej kary jest odrzucenie od Boga
Skąd zatem myśli o zerwaniu społeczności z Bogiem? Od szatana. On podsyca w nas poczucie winy, niedowartościowanie, poczucie beznadziejności, nawet podaje nam wersety, które świadczą, że za nasz konkretny grzech jest śmierć. Wszystko się układa w całość. Nadużyciem jest jednak brak kompleksowego spojrzenia na problem. Szatan zawsze jest przy nas z gotowym potwierdzeniem tego, jak bardzo jesteśmy grzeszni i niegodni, aby Bóg nas wysłuchał i że jesteśmy zbyt plugawi, aby sięgnąć do Biblii. I jest jedna przyczyna, dla której dajemy posłuch podpowiedziom szatańskim: to stan, kiedy zwątpimy w swym sercu w Boże miłosierdzie. A Bóg kocha nas mocniej, niż nam się wydaje.
Weźmy przykład Kaina. Kiedy dotarło do niego, że jego grzech jest nieodwracalny i nie można mu zadość uczynić w jakikolwiek sposób, powiedział wprost (parafrazuję): Boże, nie możesz mi tego wybaczyć, gdyż to co zrobiłem przechodzi ludzkie pojęcie! Taka postawa nie jest nam obca. Czujemy się źle i grzesznie i nie widzimy dla siebie nawet Bożej łaski. Jakże błędne podejście!Rzekł Bóg: Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi! (…) Kain rzekł do Pana: Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść.(…) Ale Pan mu powiedział: O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie! Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka. Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu – Rodz. 4:10,13,15-16. Te kilka wersetów mówi nam praktycznie wszystko o Bożym miłosierdziu. Kain ze względu na poczucie winy nawet nie śmiał Boga prosić o wybaczenie. Nie mieściło mu się w głowie to, że Bóg mógłby odpuścić grzech zabicia rodzonego brata. Jego rozpacz nie wynikała tylko z czystej pokuty, ale z poczucia przegrania życia i wiecznego potępienia. W swoim sercu wydał na siebie wyrok. Na jego – i nasze – szczęście, Boże miłosierdzie sięga dalej, niż nasz rozum. Nawet za tak wielki występek jakim jest bratobójstwo, Bóg nie tylko nie podniósł ręki na Kaina, ale zaznaczył, że nikt tego nie może zrobić. Sam Bóg zdeklarował się, że jeśli ktoś Kaina zabije, to On sam, sam Bóg zainterweniuje i odda zabójcy siedem razy gorszą rzecz. Czy jesteśmy w stanie to pojąć? Dlaczego zatem pozwalamy, aby myśli, które nas upodlają i oddalają od Boga, wzięły górę nad Bożym miłosierdziem? Jeśli tylko otrzeźwiejemy i postawimy sprawę jasno, Bóg z największą przyjemnością zastosuje wszelkie środki zapobiegawcze, aby tylko człowiek uratował swoją duszę. Bóg kocha nas mocniej, niż my kochamy samych siebie.
Za nasze grzechy spotykają nas konsekwencje. To nie jest tak, że „nic się nie stało” i Kain mógł żyć spokojnie udając, że sytuacja nie miała miejsca. Konsekwencją zabójstwa, było jego odejście z przed oblicza Pana do ziemi Nod. Trudno jakoś drobiazgowo to analizować, ale widać, że konsekwencje są – to oczywiste. Tylko, czy te konsekwencje sięgają wiecznego potępienia, na które Kain był gotów się skazać? To jego zwątpienie w Boże miłosierdzie mogło mieć daleko większe złe skutki, niż zabicie swego brata.
Podobnie z Judaszem. Do dziś dnia trwa dyskusja, czy Judasz będzie zbawiony, czy Bóg go ukarze, czy spotkało go przeznaczenie, czy był winny czy niewinny. Zastanawiam się, co jest było głównym problemem? Wydał Syna Człowieczego na śmierć. Niewinnego człowieka sprzedał – pomińmy jego intencje i zamiary w tamtym czasie. Kiedy zobaczył obrót sprawy, oddał pieniądze i chciał się wycofać. Nie dlatego, że bał się ludzi, bo przecież mało kto o tym wiedział, ale dlatego, że zrozumiał, co zrobił. Chciał odkręcić tę spiralę niczym nie uzasadnionej nienawiści, którą rozpoczął. Kiedy zrozumiał co zrobił, kiedy dotarło do niego to jak wielkiej zbrodni w białych rękawiczkach się dopuścił, nie wytrzymał psychicznie. Nie mieściło mu się w głowie, by można było odpokutować za śmierć Jezusa, jakieś zadośćuczynienie dostarczyć – przecież to był Syn Boży! Nie czekając długo, wykonał – w swoim mniemaniu – słuszny wyrok i powiesił się. Czy zrobił słusznie? Czy kara była adekwatna do winy? Czy Bóg spisał Judasza na straty już długo wcześniej? Czy Bóg miał może jakiś „plan ratunkowy” dla Judasza? Czy Judasz szczerze żałował? Czy Judasz postąpił zgodnie z wolą Bożą? Takich pytań, jest jeszcze wiele i na żadne z nich nie mamy jednoznacznej odpowiedzi.
Jednak jednego jestem pewien. Judasz nie powinien targnąć się na swoje życie. Jego samobójstwo to skutek zupełnego zwątpienia nie znalazł nawet cienia szansy, nie dostrzegł miłosierdzia dla swojego przypadku. Zgoda, postępek straszny, ale mimo wszystko to Bóg ma prawo zadecydować o winie i karze.
Czasami czujemy się jak Kain bądź Judasz – i choć może mówimy tu o czynach znacznie mniejszego kalibru, to poczucie konsekwencji jest takie samo, a może i większe… Jasne, że jest czas kiedy czujemy się źle i nie dostrzegamy Bożej odsieczy, ale to naprawdę nie jest powód, by powiedzieć: „to już koniec”. Jesteśmy ludźmi, którzy z natury widzą i rozumieją mniej: Ale ja wypatrywać będę Pana,wyczekiwać na Boga zbawienia mojego:Bóg mój mnie wysłucha.Nie wesel się nade mną, nieprzyjaciółkomoja; choć upadłem, powstanę, choć siedzę w ciemnościach,Pan jest światłością moją.Gniew Pański muszę znieść,bom zgrzeszył przeciw Niemu, aż rozsądzi moją sprawęi przywróci mi prawo;wywiedzie mnie na światło,będę oglądał zbawcze Jego dzieła Mich. 7:7-9.
Odzwyczaj się od popadania w stan nadmiernego smutku i poczucia winy. Pokutuj, módl się, walcz, ale pozwól, żeby Bóg osobiście zainterweniował i podniósł Cię z ziemi, otrzepał z brudu, opatrzył rany i pozwolił iść dalej. To nie jest Bóg nienawiści, ale miłości. Wszystko co robi – choć nam może wydać się irracjonalne – robi po to, abyśmy wygrali. Jeśli nie rozumiesz, to OK, ale nie wpadaj w panikę, tylko ufaj. Bieg wydarzeń, może być kompletnie niezrozumiały, ale przecież wiadomo, że Bóg to koordynuje, więc finał na pewno będzie dobry. Bóg nie jest obojętny na żadne słowo skierowane do Niego. Pewne rzeczy trzeba przeczekać, pewne rzeczy musisz przyjąć na klatę. Tylko cokolwiek by się działo, jakkolwiek byś się czuł, przenigdy nie poddawaj w wątpliwość Bożej miłości. Nie udawaj, że nic się nie stało i nie bagatelizuj swojego postępowania. Wyciągnij wnioski. Na chłodno. Bez względu na wnioski nie bierz sprawy swojej winy we własne ręce. Zostaw to Bogu. I módlmy się, razem. Ciągle. Cały czas. Zawsze. Co chwilę.
Będzie dobrze.