Google Website Translator Gadget

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Zgorszenie

„(…) To was gorszy?” (Jana 6:61)
Czasy, w których żyjemy, są chyba jednymi z najtrudniejszych w jakich przyszło żyć chrześcijanom. Głównym zagrożeniem są „nowości” pojawiające się na świecie, które to tylnymi drzwiami wkradają się do Kościoła. Powoduje to różne zmiany, nowe trendy i dyskusje na ich temat. Często oburzamy się na liczne odstępstwa i stanowczo się sprzeciwiamy zaciemnianiu Ewangelii. Niejednokrotnie są stawiane także ciężkie zarzuty o odstępstwo i „zgorszenie maluczkich”. Często używamy tych słów mimowolnie przypisując zgorszenie praktycznie wszystkiemu (notabene wszystkiemu się jednocześnie sprzeciwiając) – często bez refleksji. Ale czy faktycznie możemy zgorszenie tak uogólniać? Czy Pismo jasno i klarownie definiuje zgorszenie? Czy aby przypadkiem używanie tak często argumentu zgorszenia nie jest nadużyciem z naszej strony? Prześledźmy kilka przykładów.
Zgorszenie i oburzenie to synonimy czy dwa osobne pojęcia? Dla podkreślenia różnicy przeprowadźmy eksperyment. Pomyślmy, czy kiedyś nasze zachowanie kogoś oburzyło (czy też zdenerwowało)? A teraz pomyślmy, czy kiedyś naszym zachowaniem kogoś zgorszyliśmy? Łatwo dostrzec lekki dysonans. Przeanalizujmy to na przykładzie innych.
„Śniło mi się jeszcze, że słońce, księżyc i jedenaście gwiazd oddają mi pokłon. A gdy to powiedział ojcu i braciom, ojciec skarcił go mówiąc: Co miałby znaczyć ów sen? Czyż ja, matka twoja i twoi bracia mielibyśmy przyjść do ciebie i oddawać ci pokłon aż do ziemi? Podczas gdy bracia zazdrościli Józefowi, ojciec jego zapamiętał sobie ów sen.” – 1 Mojż. 37:9-11. I bracia i rodzice zdecydowanie sprzeciwili się Józefowi. Braci Józefa możemy posądzić o kierowanie się zazdrością, ale przecież Jakub z całą pewnością był mu przychylny, a mimo to „zgromił” go. Jak możemy jednoznacznie określić reakcję Jakuba: oburzenie czy zgorszenie? Inny przykład: „Kiedy Arka Pańska przybyła do Miasta Dawidowego, Mikal, córka Saula, wyglądała przez okno i ujrzała króla Dawida, jak podskakiwał i tańczył przed Panem; wtedy wzgardziła nim w sercu. (…) Wrócił Dawid, aby wnieść błogosławieństwo do swego domu. Wyszła ku niemu Mikal, córka Saula, i powiedziała: O, jak to wsławił się dzisiaj król izraelski, który się obnażył na oczach niewolnic sług swoich, tak jak się pokazać może ktoś niepoważny.” – 2 Sam. 6:16, 20. Dawid uwielbiał Boga i chwalił go, tak jak Bogu się podobało – nie ma w Biblii potępienia jego postawy. Michal, jego żona wręcz nim wzgardziła. Na podstawie wersetu 2 Sam. 6:23 możemy przypuszczać, iż jej postawa nie spodobała się Bogu. Nie wiemy jakimi intencjami kierowała się Michal, ale wiemy, że się… No właśnie oburzyła czy zgorszyła?
Czy mając tak dużo informacji możemy jednoznacznie powiedzieć czy to było zgorszenie, czy też oburzenie? Możemy powiedzieć, co nam się wydaje, ale to nadal będzie tylko nasza interpretacja – jednoznacznego (z definicji) określenia nie możemy wystawić. Widzimy zatem, że zgorszenie jest trudne do określenia, ponieważ zawsze jest kojarzone ze złem. To znaczy, że jeżeli jest zgorszenie, to źródło tego zgorszenia nie może być dobre tylko złe. Brzmi logicznie. Niestety to mylne założenie. Przede wszystkim zauważmy, że i Józef, i Dawid to osoby, z którymi był Bóg i w ich życiu dostrzegamy Jego prowadzenie.
Te przypadki dotyczą ludzi grzesznych. Przeanalizujmy przypadek człowieka bezgrzesznego.
„A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: To was gorszy?” – Jana 6:60-61. Tutaj już nie mamy najmniejszego cienia wątpliwości: Jezus jest obiektem (powodem) zgorszenia. To zgorszenie uczniów zostało poprzedzone wypowiedzią Jezusa na temat prawd związanych z Nim i jego rolą w planie zbawienia człowieka. Jak się okazało, ta prawda była nie tyle nie do zaakceptowania, ale wręcz gorsząca. Czy zatem coś dobrego może gorszyć? Naturalnie. Należy zatem wrócić do pierwotnego pytania: czym jest zgorszenie, jeśli to właściwie nie człowiek zły w powyższym przykładzie gorszy, ale doskonały człowiek?!
Otóż podstawowy problem wynika z tego, że zgorszenia nie powinniśmy rozpatrywać w rozumieniu źródła zgorszenia, ale w rozumieniu odbiorcy zgorszenia, tzn. osoby, która coś widzi/słyszy i się tym gorszy. Jezus nie był zgorszeniem – to jego słuchacze się zgorszyli i to właśnie tę drugą stronę akcentuje Pismo Święte. Nasze postępowanie może dla nas nie jest zgorszeniem, ale może odbiorcy naszych słów/czynów są słabi duchowo, nieugruntowani w Prawdzie. Pan Jezus wspomina o tej grupie ludzi: „Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje [gorszy – BW] (Mat. 13:20-21). Możemy zatem bezapelacyjnie zauważyć, że powodem zgorszenia nie jest nauka (sama w sobie), ale niestałość w wierze jej słuchaczy. Przecież nikt z nas nie powie, że Jezus głosił nauki gorszące, a mimo to ludzie się gorszyli. Powód? Nie byli odpowiednio ugruntowani w wierze.
Mimo doskonałości, apostoł nie boi się nazwać Jezusa zgorszeniem: „Wam zatem, którzy wierzycie, cześć! Dla tych zaś, co nie wierzą, właśnie ten kamień, który odrzucili budowniczowie, stał się głowicą węgła – i kamieniem upadku, i skałą zgorszenia. Ci, nieposłuszni słowu, upadają, do czego zresztą są przeznaczeni”(1 Piotra 2:7-8). Przykładem tych gorszących się Jezusem są faryzeusze, o których nie można powiedzieć, jako o ugruntowanych w Prawdzie. Jest to bardzo ważne, aby rozpatrywać zgorszenie nie w kontekście kto jest faryzeuszem, a kto nie jest, ale tylko w kontekście gotowości bądź braku gotowości serca na Bożą naukę.
Ciekawe ujęcie tematu mamy w Apostole Pawle. Paweł usilnie starał się, aby nikogo nie zgorszyć, aby pilnować się, by nikt „słaby w wierze” nie odpadł tylko dlatego, że ja jestem „silny w wierze”. Rzecz dotyczy jedzenia, jednak śmiało można to przełożyć na inne sfery: (1 Kor. 8:8-13Rzym. 14:13-16). Widać linię postępowania Pawła, który silnie troszczy się o słabych. Nawet (pozornie) wbrew sobie: „Następnego dnia Paweł poszedł razem z nami do Jakuba. Zebrali się też wszyscy starsi. Powitawszy ich, zaczął szczegółowo opowiadać, czego Bóg dokonał wśród pogan przez jego posługę. Słysząc to, wielbili Boga, ale powiedzieli mu: Widzisz, bracie, ile tysięcy Żydów uwierzyło, a wszyscy trzymają się gorliwie Prawa. O tobie jednak słyszeli, że wszystkich Żydów, mieszkających wśród pogan, nauczasz odstępstwa od Mojżesza, mówisz, że nie mają obrzezywać swych synów ani zachowywać zwyczajów. Cóż więc począć? W każdym wypadku dowiedzą się, żeś przybył. Zrób więc to, co ci mówimy: Mamy tu czterech mężczyzn, którzy złożyli ślub, weź ich z sobą, poddaj się razem z nimi oczyszczeniu, pokryj za nich koszty, aby mogli ostrzyc sobie głowy, a wtedy wszyscy przekonają się, że w tym, czego się dowiedzieli o tobie, nie tylko nie ma źdźbła prawdy, lecz że ty sam przestrzegasz Prawa na równi z nimi.Co zaś do pogan, którzy uwierzyli, posłaliśmy im na piśmie polecenie, aby powstrzymali się od pokarmów ofiarowanych bożkom, od krwi, od tego, co uduszone, i od nierządu. Wtedy Paweł wziął z sobą tych mężów, następnego dnia poddał się razem z nimi oczyszczeniu, wszedł do świątyni i zgłosił [termin] wypełnienia dni oczyszczenia, aż zostanie złożona ofiara za każdego z nich.” (Dz. Ap. 21:18-26). Na podstawie podejścia Apostoła np. do obrzezania (Gal. 5:2 i Dz. Ap. 16:3) wnioskuję, że Paweł nie uważał starotestamentowy obrzęd oczyszczenia jest do czegokolwiek jeszcze potrzebny, jeśli ofiara Chrystusa została dokonana. Nie mniej jednak, ze względu na Żydów Mesjańskich, którzy mimo swej wiary w Chrystusa nadal zachowywali pewne obrzędy, Paweł – silny w wierze – ustąpił i postąpił według ich rady, aby nie rozsiewać zgorszenia.
Czy zatem to jest klucz – ustępowanie, aby nie gorszyć. Czy nasza silna wiara, która pozwala nam na więcej, powinna być okupiona pokorą i powinniśmy wycofywać się ze swego postępowania, aby nie zgorszyć innych? Chyba nie tędy droga, ponieważ apostoł głosząc Chrystusa gorszył innych (1 Kor. 1:23). Dlaczego to nie kłóci się w żaden sposób z poprzednimi myślami? Dlatego, że głoszenie Chrystusa jest czymś więcej niż pokarmem. Mimo, iż / jeśli nasze działania wynikają z Ducha Św. możemy gorszyć innych. W żaden sposób nie powinniśmy wycofywać się z naszej służby, gdyż komuś coś „nie leży”! Z wiarą i modlitwą na ustach powinniśmy kroczyć dalej. Może nie ślepo naprzód, ale bez kłótliwości rozmawiać, tłumaczyć i zachęcać. A jeśli to nie pomaga, to rozsądźmy w naszych sercach jaki interes jest dla nas ważny: Boski czy ludzki.
Co jest powodem naszych zgorszeń? To samo co w przypadku faryzeuszy, to samo co w przypadku widzących jak je się mięso, to samo co w przypadku tych, którym głosi się Chrystusa: słaba wiara. Dlatego pielęgnujmy nasz duchowy rozwój, nie pozwólmy na zaniedbanie naszej wiary, aby zgorszenia, które przyjdą nie powodowały naszego odtrącenia od Boga, ale rodziły w nas słuszny sprzeciw, który w duchu łagodności i miłości będziemy w stanie wyrazić, by Imię Pańskie było w nas uwielbione.
(Opublikowane na ePatmos.pl)

Być radykalnym

Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. (Łuk. 9:62)
Bóg jest istotą miłosierną, ale nie tolerującą kompromisów. Nie lubi się nami z kimś lub czymś dzielić. Mimo tych jasnych deklaracji ze strony Pana Boga, my nadal próbujemy znaleźć usprawiedliwienie dla swoich zachcianek i „miłości”, które odciągają nas od Boga bądź czynią Go drugorzędnym w naszym sercu. (…) Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym (…) (2 Mojż. 20:5). Nie będziesz oddawał pokłonu bogu obcemu, bo Pan ma na imię Zazdrosny: jest Bogiem zazdrosnym (2 Mojż. 34:14).
Kiedy Abram wyszedł z ziemi swoich przodków i udał się w nieznane, pozostawił przeszłość za sobą. Nie wracał tam myślami tylko z całą stanowczością udał się na zachód. Nie widać tego tak wyraźnie, ale przez Abrama przemawiał właśnie radykalizm, bo jakim trzeba być człowiekiem, aby tak stanowczo odwrócić się z dnia na dzień od swojego dotychczasowego (pewnie i wygodnego) życia i pójść za wezwaniem Boga? Inny przykład mamy w osobie żony Lota. Również wezwanie Boże, może bardziej dramatyczne i dynamiczne, ale sens ten sam. Zdając się na ratunek Boży, należy porzucić dotychczasowe nadzieje i drogi ratunku, radykalnie się od nich odcinając. Żona Lota widziała w Bogu ratunek, ale dotychczasowy standard życia, może majętność zapewniająca dobrobyt, tak w jej mniemaniu potrzebna teraz, kiedy będzie trzeba budować wszystko od zera, były tym zapewnieniem, którego nie pokładała już w Bogu. Niestety nie można ufać Bogu i komuś jeszcze – albo z Bogiem albo bez.
Bez wątpienia bycie radykalnym to naturalna konsekwencja bycia chrześcijaninem. To stanowcze i bezwarunkowe odcięcie się od grzechu, świata i przeszłości. Ten radykalizm nie jest podkreślany ponieważ jest „samoczynny” – jak w przypadku Abrama. Jest naturalną konsekwencją naszych decyzji. Nie dostrzegamy go, bądź jest w nas poczucie jego braku – wyrazistego odcięcia się, który często objawia się w konserwatyzmie. Często chcemy okazać ten nasz radykalizm, silnie go podkreślić i zamanifestować, tym bardziej, że Pismo wyraźnie przestrzega przed pobłażaniem: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, [w razie potrzeby] wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz (2 Tym. 4:2). Trwających w grzechuupominaj w obecności wszystkich, żeby także i pozostali przejmowali się lękiem (1 Tym. 5:20). Tak postawiona sprawa zmusza nas do krytyki, tępienia grzechu, wyplenienia przejawów światowości i czynimy to bardzo często. Niestety nie zawsze tak jak powinniśmy.
Podobnie rzecz miała się z faryzeuszami. Tępili i krytykowali (co się chwali w pewny aspekcie), jednak krytykowali nie to co powinni: Zebrali się u Niego faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie obmytymi rękami. Faryzeusze bowiem, i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięśćI [gdy wrócą] z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych [zwyczajów], które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami? Odpowiedział im: Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji(Mar. 7:1-9). Problemem nie była krytyka i stanowcze trwanie w wierze, które przejawia się w jakimś aspekcie w utrzymywaniu (ludzkich) tradycji. Problemem było to, że zwracali uwagę na nieistotne rzeczy. Zasada higieny przy posiłku nie była (i nie jest) zła, ale jeśli czyste ręce stawiamy w randze zbawienia, to jest to herezja, wobec której Jezus stanął wyraźnie w opozycji: Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle? (Mat. 23:33). Odpowiedni ubiór (garnitur 3-częściowy, krawat), odpowiednie (wysublimowane) słowa, odpowiedni instrument przy uwielbieniu, porządek nabożeństwa są to tylko cztery tego przykłady, z którymi spotykamy się na co dzień. Czy możemy powiedzieć, że są bez znaczenia? Nie! Ale czy mamy odwagę nadać im taką rangę, by uważać, że od ich stosowania zależy nasze być albo nie być zbawionym? Czy jest to coś, co powinniśmy tępić, piętnować? A co z „cichym” grzechem: obmową, kłamstwem, światowością, których nie akcentujemy tak silnie tylko dlatego, że nam tak wygodnie.
W żaden sposób nie ma usprawiedliwienia dla pobłażania. Pismo wyraźnie uczy, że trzeba jednoznacznie opowiedzieć się za (lub przeciw) Bogu i stanowczo w tym trwać. Pozostaje kwestia zaznaczenia odpowiednich akcentów. O ile w przypadku apostoła Pawła nie udaje się nam znaleźć jakiegoś marginesu, o tyle już nie można tak powiedzieć o Panu Jezusie. A przecież nie był liberałem. Stanowczo stawiał sprawę, a mimo wszystko dopuszczał margines „ludzkiego błędu”: (…) Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? (Jana 8:4-5). Prawo Mojżeszowe nakazywało bezwzględnie tępić grzech i Jezus powinien okazać gorliwość w trosce o Dom Boży. Zakon jasno precyzował jaka kara była za tego typu grzech. Mimo wszystko Jezus nie potępił, tylko stanął w obronie jawnej cudzołożnicy. Jednych krytykuje (faryzeuszy), innych grzeszników broni. Czy Jezusowi zabrakło radykalizmu w służbie Bożej?
Umyka nam przeciw czemu mamy tak naprawdę protestować. Są rzeczy istotne i nieistotne, takie które mają realny wpływ na nasze zbawienie i takie, które są praktycznie bez znaczenia, a są tylko realizacją ludzkich ambicji. Pismo nakazuje radykalizm, ale przede wszystkim względem siebie. Paweł, który tak jasno wyrażał się względem tępienia grzechu, nie zapominał o autokrytycyzmie: Uważaj na siebie i na naukę, trwaj w nich! To bowiem czyniąc i siebie samego zbawisz, i tych, którzy cię słuchają. ({1 List do Tymoteusza 4:16::Pilnuj samego siebie i nauczania, trwaj w tych rzeczach; bo to czyniąc, i samego siebie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają.}1 Tym. 4:16{/tip}). Ważne przesłanie, którego nie czytamy już razem z poleceniami krytyki. Innymi słowy wyraża się Pan Jezus: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka [tkwi] w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata (Mat. 7:1-5). Ten werset nie mówi o zaprzestaniu jakichkolwiek sądów lub o powstrzymywaniu się przed napominaniem czy karaniem. On mówi o zastosowaniu równej miary wobec mojego grzechu i wobec takiego samego grzechu współbrata. Podsumowując: pilnuj samego siebie, a napominaj innych przez pryzmat swoich niedomagań z całą stanowczością. To jest przesłanie powyższych lekcji, które często jest teorią, ponieważ chcąc zastosować wezwanie z Mat. 7:1-5 musimy krytycznie spojrzeć na siebie, a do tego nie każdy jest gotów. Przyjmujemy lekcję o byciu stanowczym, o wyjściu z Babilonu obiema, a nie jedną nogą i dostrzegając to u innych, niczym strażnicy świątynni z surowością napominamy ich, w ogóle nie zastanawiając się czy przypadkiem nie wydajemy wyroku na samego siebie.
Społeczność z Panem Bogiem to nie jest stan stały, ale zmienny: może być duża, mała, albo może nie być jej wcale. Ten werset sugeruje, że główny ciężar tej osobistej relacji z Bogiem stoi po stronie człowieka. Często mamy poczucie, że coś jest dobrze albo źle, że coś nam się nie układa i łatwo nam powiedzieć, że Bóg nas doświadcza i to dla naszego dobra. Może i tak, a może to nie jest Pańskie doświadczenie ale tylko konsekwencja naszego głupiego postępowania? Postępowania opartego na własnej ambicji, braku chęci rezygnacji z doczesnych uciech, słabej determinacji w zaangażowaniu się w sprawy Pańskie? Jednoznacznie nie można odpowiedzieć, ponieważ każdy ma swój „cierń”, nie mniej jednak, warto zrobić rachunek zysków i strat i zastanowić się, czy ja Bogu służę czy tylko myślę, że służę?
W tym kontekście jacy mamy być: radykalni czy pobłażliwi? Mamy usprawiedliwiać czy osądzać? Jak się zachować, aby nie przynieść ujmy Panu Bogu i dostąpić zbawienia? Abraham odciął się od swojej przeszłości, nie znalazł miejsca na tęsknotę za doczesnością. Jezus dopuszczał margines ludzkiego błędu cały czas stanowczo grzech nazywając grzechem. Paweł oczekiwał twardej ręki wobec wszystkich a i siebie samego także. A co my mamy zrobić? Na pewno nie być pobłażliwymi, którzy wszystko zamiotą pod dywan, aby tylko było miło i ludzie nie gadali. Nie! Jak trzeba to uderzyć pięścią w stół, a jak trzeba to ugryźć się w język i pomyśleć 3 razy zanim się odezwiemy. Trzymajmy się zasady Jezusowej: Nie sądźcie z zewnętrznych pozorów, lecz wydajcie wyrok sprawiedliwy (Jana 7:24), mając na uwadze przestrogę Salomona: Nie bądź przesadnie sprawiedliwy i nie uważaj się za zbyt mądrego! Dlaczego miałbyś sobie sam zgotować zgubę?(Koh. 7:16).
Zacznijmy od siebie.
(Opublikowane na ePatmos.pl)

środa, 3 kwietnia 2013

Miłość znakiem czasów końca

Często przytacza się i próbuje zastosować do obecnych czasów liczne przepowiednie dotyczące końca świata. Mają one swoje źródła w nauce (asteroida, trzęsienia ziemi itp.), pradawnych religiach (Majowie) czy w samej Biblii (Apokalipsa). Wszystkie one mówią o kataklizmach, wojnach, chorobach… Jednak tylko Biblia podkreśla jeszcze jeden znak czasów końca, który chrześcijanie jakoś (przypadkowo zapewne) pomijają i nieczęsto wspominają. Mowa o miłości. Otóż poziom miłości w sercach ludzi również jest znakiem czasów końca. Wspomina o tym apostoł Paweł: A wiedz o tym, że w dniach ostatnich nastaną chwile trudne. Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, bez serca, bezlitośni, miotający oszczerstwa, niepohamowani, bez uczuć ludzkich, nieprzychylni, zdrajcy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosz niż Boga.Będą okazywać pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy. I od takich stroń (2 Tym. 3:1-5).
Problem z tym wersetem jest taki, że postrzegamy go bardzo ogólnie, a nie jednoznacznie do konkretnych zachowań. A jeśli już to robimy, to względem innych a niekoniecznie siebie samych – czego nie można pochwalić. Nie jesteśmy stanowczy w osądach grzechu i przemilczamy wiele spraw, nie dlatego, że nie wiemy co powiedzieć czy też czujemy brak Ducha Świętego, ale dlatego by się nie narazić. Żyjemy w czasach, gdzie panuje wszechogarniająca nas ze wszystkich stron poprawność polityczna: nic nie wolno powiedzieć, sprzeciwić się ani zaprotestować. Tą polityczną poprawność przenosimy do naszych zborów, nie chcąc się nikomu narazić, nikogo do siebie zrazić – chcemy być przyjacielem wszystkich. I jest to chwalebne, aby żyć w zgodzie ze wszystkimi, jednak czy ceną ma być prawda Ewangelii? Brak naszej stanowczości w egzekwowaniu norm etycznych (przede wszystkim u siebie samego) również zostało proroczo przewidziane jako syndrom dni ostatnich: Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś.Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny,chcę cię wyrzucić z mych ust (Obj. 3:15-16). Zatem powinniśmy siąść przed lustrem i bezwzględnie sprawdzić, czy któryś z typów zachowań ludzkich (2 Tym. 3:1-5) nie dotyka nas osobiście.
Zauważmy fakt, że człowiek nie ma wpływu na znaki końca czasów: nie mamy wpływu na wojny czy choroby. Nie mamy także wpływu na to jacy będą ludzie w czasach ostatnich. Prorocza wizja jednoznacznie wskazuje, że większość ludzi będzie taka jak napisał Paweł. Na co zatem mamy wpływ? Otóż wpływ mamy na to czy my będziemy przypisani do tej większości, czy też nie. Mamy wpływ na nasze postępowanie i charaktery, i to od nas zależy jacy będziemy. Bóg w wizjach dotyczących przyszłości nie mówi szczegółowo gdzie, kiedy, co – ale podaję pewną zasadę. Jeśli nie mamy w sobie uczucia empatii to od nas to zależy, to my jesteśmy za to odpowiedzialni.
W tym kontekście już łatwiej nam zrozumieć siłę „weryfikatora” przynależności do Boga, bycia prawdziwym chrześcijaninem: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali (Jana 13:34-35). Możemy podkreślać różnicę doktrynalną, możemy podkreślać różnicę w logu danej religii, możemy mówić o różnicach w porządku nabożeństwa, ale to wszystko będą różnice ludzkie i dla ludzi. Bóg jasno i dobitnie oznajmił w słowach Jezusa czym mamy się różnić od innych ludzi (w tym fałszywych chrześcijan także).
Miłość braterska, to troszkę śliski temat, gdyż nie wiadomo od której strony do niego podejść: uczuć czy uczynku. Jeśli mówimy o uczuciach, to sprawa jest krótka, ponieważ chcąc być szczerym, nie czuję „motylków w brzuchu” na widok moich zborowników, a przecież nie są mi obojętni. Z drugiej strony mamy uczynek, ale wtedy jaki on ma być, aby dowód miłości braterskiej był okazany? Wydaje się, że Biblia nie stawia wysoko poprzeczki i sprowadza zagadnienie do elementarnych założeń: Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą,albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 Jana 4:20). Biblijny konkret, który wskazuje, jak wielki zasięg ma nasz osobisty stosunek do innych chrześcijan: moja osobista gorycz do brata w Panu ma wpływ na moją relację z Bogiem!
Tak silne akcentowanie miłości braterskiej ma swoje uzasadnienie, ponieważ jest to jedyny znak czasów, który w znaczący sposób na nas oddziałuje każdego dnia: a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu(Mat. 24:12). Co ciekawe, ten werset nie mówi o tym, że miłości nie będzie, bo ona będzie, tylko zimna. Jeśli miłość gorąca to stan pożądany, a rozumiem, że jest to miłość kiedy jeden daje się pokroić za drugiego, to tym samym miłość oziębła charakteryzuje się egoizmem. Ten egoizm objawia się w tym, że szukamy swego (jako priorytetu), a dopiero później, gdzieś w głębi dostrzegamy współbrata. To właśnie egoizm hamuje nas przed wyciągnięciem ręki, schowaniem osobistej urazy, pominięciem (w swoim mniemaniu) krzywdy jakiej się doznało. To on właśnie uniemożliwia nam dostrzeżenie brata/siostry od 20 lat na konwencjach, przez co jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nie ma sposobności by się (chociaż) przywitać…
Jeśli więc jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli – jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie – dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie.Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich!” (Filip. 2:1-4). Wiadomo, że mamy różne charaktery i są tarcia. Niemniej jednak, nasza cielesność nie może być usprawiedliwieniem. To właśnie zapieranie się samego siebie jest tą próbą, którą przechodzimy każdego dnia swego poświęconego życia: A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani,z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości (Efez. 4:1-2). Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi! (Rzym. 12:18). Nie mamy wpływu na stan serca innych względem nas – ale mamy wpływ na stan naszego serca względem innych.
Bagatelizowanie przesłania miłości Ewangelii znacząco utrudnia nam dostąpienia zbawienia, dlatego pozostaje nam stale pamiętać o tym, jak ważną rolę w naszym chrześcijańskim życiu ma miłość. Od nas zależy, czy zgodnie z Biblią, nadamy jej odpowiedni status w życiu: Dzieci,nie miłujmy słowem i językiem,ale czynem i prawdą! Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce (1 Jana 3:18-19).
(Opublikowane na ePatmos.pl)