Google Website Translator Gadget

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Modlitwa. Głębiej.

Zmieniła mi się modlitwa. Dziwna sprawa, bo czuje, że więcej mi daje, jest inna, choć słowa te same. Co jest nie zwykłego? Modle się bardziej świadomie, w odpowiednim czasie. Czasami jest tak, że są sytuacje, w których mnie ponosi, w których moja stara natura wygrywa. Ale teraz co raz częściej w chwila 'decydujących' (może nawet w ułamkach sekund) moje myśli potrafią się urwać z tego standardowego myślenia i wołam do Boga. Często w prostych słowach, ale wołam, proszę o Jego interwencję, o odpowiednie postępowanie, myślenie, mówienie. To pomaga.

Ten stan rzeczy to Boża odpowiedź na moje modlitwy. Tak dużo mówi się o zmianie życie, o poświęceniu i pokutowaniu. Wszystko bardzo fajnie, ale w moim życiu to się tak tylko mówi.... Aż wreszcie powiedziałem dość i zacząłem się modlić o realne zmiany w moim życiu. I widzę tego realne efekty, co nie powiem, wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Może to brzmi mega samolubnie, ale naprawdę jestem zadowolony z tego, że czasami (słowo klucz) potrafię nad sobą zapanować i nie zgrzeszyć w myślach. 

W sumie to nie wiem o co dokładnie się modle prosząc Boga o zmianę. Bo wiem, że jest ze mną coś nie tak, wiem, że coś robię/mówię/myślę źle. To nie wszystkim się podoba i różnie na mnie reagują, ale też nie podoba się Bogu. Dlatego szczerze przed Bogiem staje i mówię przepraszam, bo czuje się winny, a później się zastanawiam: za co Cię przeprosiłem. No tak, za grzechy, ale to troszkę ogólnie - za jakie grzechy konkretnie? I wychodzi na to, że przepraszam nie wiedząc w ogóle za co?!?!? Czy to logiczne? Kwestia sporna... Ja natomiast nie chce już przepraszać. Nie chce marnować energii na boksowanie kół w jednym miejscu, chcę iść do przodu, rozwijać się, zdobywać kolejne levele chrześcijańskiego życia. Bóg rozpatrzył moją prośbę przychylnie i mam przejawy świadomości. Większej świadomości.

Także modlę się inaczej. Głębiej. Konkretniej. Taka szansa - oby tego nie zmarnować...

sobota, 15 grudnia 2012

4 Pojęcia



We współczesnym świecie, wyrażenie poglądu (często skrajnego), stało się sztuką. Poprzez media mamy wykreowane zdanie nt. różnych grup społecznych jak i religijnych. Kiedy słyszymy pojęcia takie jak: Fundamentalizm, fanatyzm, ortodoksja, ekstremizm – bardzo często uważamy, że jest to największe zło jakie może wyrządzić człowiek człowiekowi. Czy słusznym jest tak pochopne używanie tych słów?

Ekstremizm jest to nic innego jak skrajny pogląd – i to jest zbrodnia? Wielu z nas może być ekstremistami w różnych sprawach. I to nie znaczy, że jesteśmy źli i chcemy śmierci tych, którzy mają odmienny pogląd – absurd! Skrajny pogląd to nie zbrodnia. Przyjęło się, że ekstremistami są ludzie, których należy się bać nie ze względu na ich poglądy, ale na sposoby jakimi chcą oni wprowadzać je w życie, a głównym sposobem jest terror.

Często gdy ludzie patrzą jak w obrazek w swoje przekonania, są określani jako fanatycy, tzn. ludzie, dla których nic oprócz ich ideologii się nie liczy. Czy słusznie? Kiedy jesteśmy „blisko Pana”, kiedy nasze serce się raduje i czujemy niesamowitą społeczność z naszym Bogiem, nie dziwi nikogo („z nas”), że się o tym ciągle mówi. Jest to przecież swego rodzaju pewna fascynacja, którą się radujemy, „głosząc” ją także światu. Szkoda tylko, że nie wielu potrafi to zrozumieć i określa nas bardzo nie słusznie „fanatykami” - „(…) bo nie mamy innych tematów do rozmowy jak tylko Bóg”. Ale zastanówmy się czego można się spodziewać po ludziach, którym Bóg jest (niestety) obcy? Nie chciałbym być zrozumiany źle, ale gdy patrzymy na świat islamu łatwo nam przychodzą słowa na usta: „To są fanatycy!” Pytam się: Kto? Wszyscy? Każdy mahometanin jest fanatykiem? Na pewno nie! Fanatykami można nazwać terrorystów, którzy za swój cel widzą jedno: wysadzić się w powietrze w imię religii, w śród niewinnego tłumu. Widzimy, że granica jest bardzo cienka i wszystko dla współczesnego świata co wychodzi po za ramy „normalności” jest fanatyzmem.

Można spotkać się z takim twierdzeniem, że ortodoksja oznacza „prawdziwą” wiarę. Dziwne… Do czego możne ona prowadzić? Jeśli weźmiemy Biblię i będziemy ściśle żyć według Słowa w niej zapisanego czy będziemy ortodoksami, a co za tym idzie będziemy w „prawdziwej” wierze? Nonsens! Wszakże ortodoksja jest to narzucenie na siebie jarzma, bardzo często stworzonego przez ludzi, a nie Boga. Niesienie go, jest często udręką i nie kończącym się cierpieniem. Dziś ortodoksję można określić poprzez ścisłą wierność różnym dogmatom, tradycjom czy doktrynom. Czy zatem, służba naszemu Panu ma być udręką? Oczywiście, że nie! Nasza służba winna być pełniona z poczucia miłości, a nie musu czy obowiązku.

Innym aspektem trzymania się reguł (religijnych) jest fundamentalizm. Pod tym pojęciem rozumiane jest kurczowe trzymanie się doktryny religijnej i staranie się go przenieść na życie codzienne przy użyciu różnych metod przymusu, w tym i przemocy. A więc jeśli w Biblii jest napisane, aby głosić Ewangelię, mamy iść i to czynić, a jak nie usłuchają mamy ich zabić? Naturalnie, że nie. W fundamentalizmie widzę takie zło, że wprowadza się pewne nauczanie za wszelką cenę – nawet życia i śmierci, a takie skrajne myślenie do niczego dobrego nie prowadzi, i nie trzeba zaraz sięgać setki lat wstecz („Wyprawy Krzyżowe”), ale wystarczy cofnąć się do września 2001 roku.

Jaki wniosek się nasuwa? Przede wszystkim taki, że te pojęcia mają z sobą wiele wspólnego i przyznam się, że określenie ich przysporzyło mi wiele trudu, nie dlatego, że „są to trudne słowa”, ale dlatego, że może my ich tak naprawdę do końca nie rozumiemy? Do każdego z nich można dopisać słówko „terroryzm” i nie będzie to błędem. Nie wiem, może to jest tak naprawdę takie moje „czarne myślenie”, ale te pojęcia w dzisiejszym świecie sprowadzają się do przemocy, w większym lub mniejszym znaczeniu. Może łatwiej by było stworzyć nowe pojęcie, w którym były by te cztery? Albo usunąć te cztery wraz z ich definicjami i użyć pojęcie które jest już dawno w naszym słowniku, ale często o nim zapominamy, mam tu na myśli „dialog”.

Artykuł opublikowany w czasopiśmie "Wędrówka" nr 5-6/2006

środa, 12 grudnia 2012

Wspólnota

Zbór Jerozolimski, żył we wspólnocie w pełnym znaczeniu tego słowa. Wszystko mieli wspólne. A kiedy mówimy o wspólnocie majątkowej, to naprawdę mówimy o wspólnocie - tej prawdziwej.

Dziś żyjemy w swoich zborach lokalnych i mówimy, że tworzymy wspólnotę, ale już zupełnie inną - duchową. Materializm jest już prywatny. Żyjemy w swoich domach, rodzinach. Spotykamy się w zborze i znów do domu. Nie kładziemy nacisku na wspólne spotkania poza zborowe. Nie mówię, że ich nie ma, ale to, że jest ich mało. Nie otwieramy się na innych. Nie żyjemy wspólnymi problemami i radościami, nie dzielimy się smutkiem, ani małym czy wielkim zwycięstwem.

To smutne. Bo jesteśmy nawzajem spragnieni siebie. Jesteśmy  - my chrześcijanie - spragnieni spotkań wspólnych i pogadania. Pogadania o rzeczach ważnych, a czasami bzdurach, nie istotne. Istotne jest wspólne  spędzenie czasu.

Dlaczego tak się dzieje. Bo często chrześcijanie chcąc spotykać się z innymi spotykają się na wódce, imprezie czy w środowisku gdzie nie każdy mógłby się czuć swobodnie. No normalne - każdy szuka otoczenia w którym czułby się swobodnie i bez krępacji. Nasze zbory są takimi środowiskami. Tylko dlaczego zamykamy się w gronie najbliższych?

Czy TV, Internet i destrukcyjne skutki nadmiernego ich używania dotknęły także Kościół Chrystusowy?