Google Website Translator Gadget

środa, 16 marca 2011

Audiofeels: "Twoja Miłość"

Audiofeels - twoja miłość
Audiofeels "Twoja Miłość"


Utwór ten w oryginale jest piękny, ale w wykonaniu znanego wszystkim z "Mam Talent" zespołu jest naprawdę fantastyczny. Gorąco polecam!!!

wtorek, 15 marca 2011

Chrześcijaństwo okopowe

Irytuje mnie współczesna poprawność polityczna chrześcijaństwa. Mam tu na myśli szeroko pojętą izolację chrześcijan od nie-chrześcijan i częste zamykanie się w gronie własnego wyznania. Żenada. Żenada dlatego, iż Biblia wyraźnie wskazuje, iż izolacja nie powinna mieć miejsca w naszym życiu, tylko powinniśmy się cechować otwartością. Rozumiem, że co poniektórzy są chrześcijanami tylko w niedzielę między 10 a 12 w południe, a później zaprzeczają swemu chrześcijaństwu, ale ze względu na tą obłudę, nie powinniśmy w żaden sposób wypaczać przesłania Ewangelii.

Chciałbym być konsekwentny i trzeba sobie powiedzieć, że Biblia w pewnym stopniu zabrania bliskich relacji ze światem:
"Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga." (Jk 4:4)
"Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem na wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami? Bo my jesteśmy świątynią Boga żywego - według tego, co mówi Bóg: Zamieszkam z nimi i będę chodził wśród nich, i będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem." (2 Kor 6:14-16)
Mowa o tym, że mamy wystrzegać się świata, niewierzących, grzeszników, cudzołożników... Na pewno? Czy jest możliwe, abyśmy z takimi ludźmi się nie zadawali? Według apostoła Pawła jest to nie możliwe:
"Napisałem wam w liście, żebyście nie obcowali z rozpustnikami. Nie chodzi o rozpustników tego świata w ogóle ani o chciwców i zdzierców lub bałwochwalców; musielibyście bowiem całkowicie opuścić ten świat." (1 Kor 5:9-10)
Z grzechem zawsze się stykamy i stykać będziemy na co dzień. To normalne i jakieś izolowanie się to jakieś mrzonki! W ogóle nie wiem kto to wymyślił?! Biblia przestrzega nas nie przed ludźmi grzesznymi, ale przed identyfikowaniem się z ich poglądami czy stylem życia. Tego mamy się za wszelką cenę wystrzegać, a nie uciekać przed ludźmi, którym ewidentnie potrzebny jest Chrystus. A kto do nich z Ewangelią przyjdzie jeśli nie słudzy Chrystusa, inaczej mówiąc: My? No, a jak! Warto by spojrzeć na Jezusa i z Niego czerpać wzór. Czy Jezus zadawał się z elitą czy z 'plebsem'? Z błogosławionymi czy przeklętymi? Zazwyczaj był widziany wśród grzeszników:
"Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników." (Łk 7:34)
Jadał z nimi i pił. Nigdy się nie upił, nigdy ujmy Ojcu nie przyniósł. Po prostu z nimi przebywał. Był na nich otwarty,  jako ktoś, kto przychodzi z poselstwem. Czy my takiego poselstwa nie powinniśmy mieć? Pan Jezus w pewnym sensie się z nimi asymilował, ale nigdy nie przyjął ich sposobu życia, zachowań. Przebywał z nimi, bo chciał im pomóc. Dlaczego zatem my zamykamy się na innych, na ludzi ze świata, na inne wyznania religijne. Dlaczego większość z nas ma o sobie wysokie mniemanie żyjąc w przekonaniu że tylko oni będą zbawieni, gdyż tylko oni posiedli najpełniejszą Prawdę? Totalny bezsens. Zgadzam się, że nie można być przyjacielem świata, że pewne standardy mamy trzymać. Ale jeśli Jezus - nasz Nauczyciel - to potrafił, to czemu my mielibyśmy uchybić? Powód jest jeden: chcemy usprawiedliwić się przed własnym sumieniem, aby się upijać i nie moralnie bawić.

Nie wmawiajmy sobie, że jesteśmy elitą, dla której rozmowa z grzesznikiem jest niczym innym jak tylko kalaniem się. Jeśli już trąbimy na lewo i prawo, że jesteśmy sługami to służmy: całym sobą, zawsze, wszystkim.
"Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają." (Łk 5:31)

wtorek, 8 marca 2011

Konflikt Pokoleń: piłka po naszej stronie

Dotykam się tematu, który mało mnie dotyczy od strony która mnie interesuje. Nie mam swoich dzieci, nie mam nawet żony, więc motyw jak wychowywać i jakim rodzicem być z mojej perspektywy to tylko mrzonki. Który poważny rodzic będzie brał na poważnie rady, człowieka tak młodego jak ja? Poważny rodzic - żaden. Nie mniej, podejmę się tego tematu, jako przede wszystkim kontynuacja wątku dotyczącego "Szacunku do Rodziców" oraz jako moje marzenie być tatą, takim super tatą. Ale w gruncie rzeczy...

Używanie tak specyficznej terminologii jak "Konflikt Pokoleń", co świadczy, że już fachowcy pewne typy zachowań zaczynają nazywać i określać, świadczy tylko i wyłącznie o tym, że coś jest powszechne na masową skalę. W założeniu rozumiem, że to ma oznaczać swoistą normę jak dzieci kłócą się z rodzicami, lub mówiąc inaczej mają ciut odmienne zdanie, inny system wartości (czy koniecznie musi być zły?) i w ogóle patrzą na świat z innej perspektywy. Owy konflikt to inaczej bunt, sprzeciw. Bunt przeciw dominacji, ograniczeniom, narzucaniu woli. Też się przeciwko temu buntuje. I teraz jeśli jestem dziś dzieckiem, i rodzice mówią mi co mi wolno lub nie wolno, co należy lub nie należy, a ja mam inne zdanie to czy grzeszę sprzeciwiając się ich woli? Mówiąc szczerze nie wiem, ale jak by się tak zastanowić, to jeśli jestem statystycznym dzieckiem, to popełniam elementarne błędy - mówię tu przede wszystkim o chrześcijańskim punkcie widzenia.

Karcenie i Krytyka

Bunt? Zazwyczaj powodowany tym, że coś robimy źle, inaczej niż nasi rodzice to sobie wyobrażają, a tym samym krytykują, napominają, a może i w nerwach 'ciskają gromami'. Nie czarujmy się, napomnienie, nawet najdelikatniejsze zawsze będzie napomnieniem, a to nie jest miłe. Nie jest fajnie, jak ktoś przychodzi, nie ważne kto - nie mówię już tylko o rodzicach i dzieciach, i mówi MI co ja źle zrobiłem. Reakcją na napomnienie czy krytykę jest zazwyczaj nerwowa kontra z wypomnieniem znanego tekstu w chrześcijaństwie: zostaw moje źdźbło, zajmij się lepiej swoją belką! Zazwyczaj taką postawę stosuje się do najbliższych, - przy innych udajemy pokornych, a Pismo Święte jest ogólne, do wszystkich. czy to bliskich krewnych, czy dalekich, czy do niespokrewnionych.
"Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości." (Hbr 12:11)
Karcenie jest według Biblii jak najbardziej słuszne. Ale nasza natura jest jak najbardziej buntownicza, i zawsze mamy jakieś "ale", tylko, że przy obcym jestem "cichego i pokornego serca" a przy bliskim, to... (spuśćmy zasłonę milczenia). Może się to wydawać dziwne - dla mnie chyba jest - ale całe to karcenie, krytykowanie, karanie za złe zachowanie i inne, to przejaw niczego innego jak właśnie miłości. Niczego innego, jak tylko miłości:
"Bowiem karci Pan, kogo miłuje, jak ojciec syna, którego lubi." (Prz 3:12)
No i mam Was robaczki...
Jako chrześcijanie, uznajemy jako rzecz słuszną, gdy Bóg nas karze za złe zachowanie (grzechy). Przyjmujemy z pokorą to, co jest nam zapisane. Natomiast, gdy mowa o karze ze strony rodziców, to już tak łatwo nam tego nie zaakceptować, bo rodzice to tylko(?) rodzice, a Bóg to przecież Bóg. Tylko, że chyba musimy my młodzi czytać Biblię strasznie wybiórczo, bo pogodzić się z tym że karcenie od Boga, sam Bóg przyrównuje do karcenia od rodziców łatwo przez nasze zbuntowane gardło przejść nie chce.
"Jeśli jesteście bez karania, którego uczestnikami stali się wszyscy, nie jesteście synami, ale dziećmi nieprawymi." (Hbr 12:8)
Mądrość przychodzi z wiekiem. Każdy zgodzi się z tym stwierdzeniem, jako ogólnie panująca teoria. Ale od ogółu do szczegółu, a ja jestem przecież szczególny, to nie koniecznie tą mądrość dostanę z wiekiem, bo ja mądry jestem już teraz - ilu z Was tak myśli? Zatem nie polubimy za bardzo wersetu który brzmi następująco:
"Uciekaj zaś przed młodzieńczymi pożądaniami, a zabiegaj o sprawiedliwość, wiarę, miłość, pokój - wraz z tymi, którzy wzywają Pana czystym sercem." (2 Tm 2:22)
Uciekaj? Jak? Zawsze młody człowiek jest "czujny", zawsze wycofuje się w porę? Are you kidding me?
Może jednak warto czasami (ironia) posłuchać "starych", hę?

Bóg stwarzając nas, dał nam do około 100 lat życia na tym padole łez. I przez ten okres, mamy tak naprawdę nie robić nic innego jak tylko i wyłącznie się uczyć. Uczyć się być dobrym chrześcijaninem, ciągle czerpać ze wzoru w Jezusie Chrystusie. A błędy które w życiu popełniamy (nie zależnie od wieku, statusu społecznego, pozycji społecznej), zawsze powinny być dla nas ważnym odniesieniem w tym uczeniu się:
"Wskazania dajcie - zamilknę, i wyjaśnijcie, w czym błądzę." (Joba 6:24)
Tylko z tymi radami idą słowa, a słowa potrafią zranić. A jak coś się nam nie podoba to zawsze się sprzeciwiamy i buntujemy - człowiek zawsze, w każdym wieku taki jest. Dlatego zawsze trzeba dobierać słowa. Ja wszystko rozumiem, wzburzenie i inne nerwy - co myślicie, że niby oazą spokoju jestem? Ale nie ważne, czy jest się rodzicem czy dzieckiem. Zawsze wypowiada się słowa, które mogą ranić, zawsze można wypowiedzieć słowa, które zamiast załagodzić, wzburzą, a wtedy jest gorzej niż było. Potrzebne to?
"Nierozważnie mówić - to ranić jak mieczem, a język mądrych - lekarstwem." (Prz 12:18)
Tylko, kiedy wydaje się człowiekowi, że cały świat jest niesprawiedliwy, że wszystko jest złe, to czy od czasu do czasu, nie można by się poświęcić, ugryźć w język i przymknąć oczy na innych - przecież sami chcemy być tak traktowani:
"Wszyscy bowiem często upadamy. Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało." (Jk 3:2)

Ustąp

Z żalem pisze ten podtytuł. Dlatego, że mimo iż rodzice mają swoje obowiązki jak i przywileje, to w chrześcijaństwie nie ważne w jakiej relacji: rodzic - dziecko, brat w Chrystusie - brat w Chrystusie, zawsze, ale to ZAWSZE więcej mamy wymagać od siebie. Każdy chrześcijanin, niezależnie od sytuacji czy relacji, ma wymagać od siebie więcej niż od innych.
"Rozsądek posiadł, kto w słowach oszczędny, kto spokojnego ducha - roztropny." (Prz 17:27)
Jest plan - kilka opcji:
  • Słuchajmy
"Wiedzcie, bracia moi umiłowani: każdy człowiek winien być chętny do słuchania, nieskory do mówienia, nieskory do gniewu." (Jk 1:19)
Bez gwałtowności, bez nerwów, bez wchodzenia w słowo. Wysłuchajmy, zastanówmy się i porozmawiajmy. Ale rozmowa na końcu, najpierw to co mają do powiedzenia inny - tak tak wiem, łatwo mi pisać... Spoko rozumiem jakie jest życie.
  • Istota rzeczy
Nie skupiajmy się na tym, jak do nas mówią (potrafi to wkurzyć, ale skoro wymagać mamy więcej od siebie, to pamiętajmy, że też mogą się zdenerwować, są ludźmi), ale co mówią. Przede wszystkim meritum.
"Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go - w porę go karci." (Prz 13:24)
  • Usprawiedliwianie się na końcu
"Nie uniknie się grzechu w gadulstwie, kto ostrożny w języku - jest mądry." (Prz 10:19)
Taka jest prawda, że jeśli drugiej osobie damy do zrozumienia iż ją szanujemy w rozmowie, opanowujemy swój język, to będziemy mogli oczekiwać tego samego. Dlaczego standardy kultury wypowiedzi nie mogą być kreowane przez młodych?
"Posłuchaj rady, przyjmij naukę, abyś był mądry w przyszłości." (Prz 19:20)
Chciałbym napisać, że cała waga leży po stronie innych. Co prawda jakoś naszło mnie tak trochę rodzinnie, ale w gruncie rzeczy, to to wszystko można zastosować do ogólnej relacji młodych i starszych. I może dało by się do czegoś przyczepić, chętnie bym się odciążył w kwestii odpowiedzialności, ale sprawa chrześcijańskiego wymagania od siebie i od innych, całą moją piramidę burzy. Po prostu, jeśli chce napisać tak jak uważam, jak być powinno, jak mówi Pisma Święte, to innego stanowiska nie potrafię zająć. N-ty raz podkreślam, że za złą atmosferę w domu nie odpowiada tylko mąż, żona, syn, córka - ale wszyscy. Rozwody są straszne, ale nigdy nie jest tak, że tylko jedna strona jest winna. Zawsze wina (choć w najmniejszym stopniu) zależy od drugiej strony.
"Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie!" (Łk 6:31)
Skakałem po wersetach i skakałem, co znalazłem zamieściłem powyżej. Nie spodziewam się, aby ten wpis przysporzył mi popularności, spodziewam się, że wręcz przeciwnie. Nie wydaje mi się, że dobrze go napisałem, i mówiąc szczerze z lękiem go publikuje. W gruncie rzeczy nie wiem czy to lęk przed Waszymi komentarzami czy odczuciami, czy po prostu niesmak, spowodowany tym, że nawet 5% powyższych wersetów nie potrafię w życiu zastosować, chociaż jestem ich w pełni świadomy. Może inaczej będę patrzył na sprawę jak sam będę miał swoje dzieci i pójdę do rodziców i powiem "przepraszam za moją głupotę, że dopiero teraz zrozumiałem".

poniedziałek, 7 marca 2011

Oparcie w Bogu

"Czy możesz zgłębić tajemnicę Boga albo zbadać doskonałość Wszechmocnego? Wyższa jest niż niebiosa - cóż poczniesz? Głębsza jest niż kraina umarłych - cóż ty wiesz?" (Job. 11:7-8)
Kim jest człowiek, aby rościć sobie odpowiedź 'tak' na takie pytania? Naturalnym jest to, że Bóg naszym życiem kieruje, nawet my często poświęcamy się Jemu na służbę, ale kiedy przychodzi zniechęcenie, trudności, kłopoty, ból to z pretensjami do Boga lecimy szybciej niż prędkość światła. Trochę kiepska to metafora, ale tak to z nami jest. Co zrobić? Doprawdy niewiele. Po prostu powinniśmy robić to, o czym mówimy przez całe "chrześcijańskie" życie - zaufać.  
"Zaiste, wszyscy, którzy nadzieję pokładają w tobie, nie zaznają wstydu. Zaznają wstydu ci, co bez przyczyny nie dochowują wiary" (Ps. 25:3)
Bądźmy z Bogiem zawsze, w smutku i radości, kiedy nam się powodzi i kiedy mamy problemy. Nie zapominajmy o nim, kiedy dookoła nas dostatek. Wiemy, to może jest banalne, ale często o tym zapominamy. Nie wyjaśnię dlaczego tak jest, po prostu człowiek to takie stworzenie, które ma różne skrzywienia, a jednym z nich to brak stałości w wierze. Ale zapewniam, że można sobie z tym poradzić. Zapewnienie moje jest poparto moim doświadczeniem, więc możecie mi zaufać. A najlepiej sami się o tym przekonać, gdyż cóż jest warte moje słowo?!

Życie z Bogiem jest piękne. Wiecie co jest najlepsze? Najfajniejsze jest to, że kiedy trwam z Bogiem w społeczności i w pewnym momencie jest jakiś problem, to wiecie co się dzieje? Nic. Dosłownie nic. Nie denerwuje się, nie panikuje, nie szukam rozwiązania... Po prostu cisza i harmonia, wewnętrzny spokój, choć to chyba "wewnętrzny pokój". Niestety nie zawsze tak jest, ale czasami się zdarzy ;) Wtedy fizycznie można dostrzec opiekę Bożą, a wszystko za - nazwijmy to - cenę, jaką jest zaufanie.

Ufaj Mu, nie zawiedziesz się.

niedziela, 6 marca 2011

Szacunek do rodziców. Ehhhh...

Patrząc na całe Pismo Święte, na te wszystkie nakazy, zakazy, pocieszenia, obietnice, patrząc na to wszystko z mojej młodocianej perspektywy wiem jedno: Przykazanie odnośnie szacunku do rodziców, jest najtrudniejsze. Bynajmniej mówię o tym kierując się tylko i wyłącznie własnymi doświadczeniami. Problemy przykazania szacunku, które w dzisiejszych czasach są często dylematami, dotykają wszystkich młodych ludzi, lecz prawdą jest, że tylko wąska grupa młodych chrześcijan patrzy na tą sprawę z ciut większą wrażliwością.

Na nieszczęście (lub może wręcz przeciwnie) Pismo Święte w relacji rodzic(e) - dziecko nie jest jednoznaczne w określeniu odpowiedzialności z tą właśnie relację. Są wersety bardzo wymowne tak dla jednej jak i drugiej strony. Prawdą jest też to, że jest mnóstwo historii Biblijnych, które przekazując jakąś naukę moralna, wskazują przy okazji o relacji ojca i syna (najczęściej). Stary Testament, krótko, ale dosadnie postawił sprawę:
"Czcij swego ojca i swoją matkę, jak ci nakazał Pan, Bóg twój, abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi, którą ci daje Pan, Bóg twój." (Pwt 5:16)
Z pośród wszystkich 10 Przykazań, nie znajdziemy przykazania w stylu, czcij swego syna i córkę. Już to samo w sobie jest na tyle wymowne, że komentarz wydaje się być zbędny. Inny zapis również jest wymowny:
"Kto by złorzeczył ojcu albo matce, winien być ukarany śmiercią." (Wj 21:17)
Bez wątpienia szacunek dla rodziców trzeba mieć. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. W pierwszym akapicie użyłem słowo "dylemat", gdyż tak naprawdę powstaje pytanie - ja je sobie zadaje, jak ten szacunek okazywać? W jaki sposób spełnić te przykazanie? To nie są banalne pytania. Bo jeżeli chcę należycie uczcić ojca i matkę, to czy moim obowiązkiem jest całe życie im przytakiwać? Czy zawsze mam przekładać ich rację nad swoją? Czy ich wola, jeśli jest niezgodna z moją, jest mimo to wolą ostateczną? Proste, życiowe pytania, odpowiedzi już tak bardzo oczywiste nie są, gdyż z naprawdę wielu rozmów jakie przeprowadziłem, zdecydowana większość moim rówieśników ( i nie tylko) ma takie same dylematy. Na pewno nie wolno zamykać się na słowo swoich rodziców. Nie wiem czy to grzech z mojej strony, ale uważam, że można się z rodzicami nie zgadzać, ale pod żadnym pozorem nie wolno ignorować tego co mówią:
"Synu mój, słuchaj napomnień ojca i nie odrzucaj nauk swej matki, gdyż one ci są wieńcem powabnym dla głowy i naszyjnikiem cennym dla szyi." (Prz 1:8-9)
Św. Paweł, także nawiązywał do tych przykazań, tylko że oprócz przypomnienia obowiązków dzieci wobec swych rodziców, zwraca uwagę, że i rodzice powinni o pewnych rzeczach pamiętać:
"Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę - jest to pierwsze przykazanie z obietnicą - aby ci było dobrze i abyś był długowieczny na ziemi. A [wy], ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je stosując karcenie i napominanie Pańskie!" (Ef 6:1-4)
"Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom we wszystkim, bo to jest miłe w Panu. Ojcowie, nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie traciły ducha." (Kol 3:20-21)
W żadnym razie nie ma mowy o tym, że dzieci mają ułatwione zadanie, że w jakimś aspekcie mają lżej. Apostoł nie unieważnia przykazania, ale z całą stanowczością je podkreśla. Nie mniej jednak, nie wolno być wybiórczymi i na leży także zwrócić uwagę na słowo skierowane do rodziców odnośnie ich postępowania ze swymi dziećmi. Rodzice powinni jak najbardziej wychowywać i karcić, ale także nie zniechęcać i nie pobudzać do gniewu. Nie chodzi tutaj o wychowanie bez stresowe. Ta cała ideologia to dla mnie bzdura. Nie mówię też, że dzieci należy chłostać biczami, ale od czasu do czasu, jak jest się "smarkaczem" to zdrowo jest oberwać, za głupie zachowanie - podobno... Będę miał dzieci to będę mógł te zdanie zweryfikować. Osobiście nie chciałbym bić swoje dzieci, ale jeśli, kiedykolwiek... to nie chciałbym biciem swych dzieci wyżywać się na nich. Powiedzmy sobie szczerze, że właśnie taka postawa spowodowała całą tą kampanię wychowania bez stresowego. Znów brak wyważenia, a Pismo chociaż o "rózdze" mówi, to zaraz dodaje, że musi ona być używana z miłością:
"Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go - w porę go karci." (Prz 13:24)
Wszystko co czynią rodzice, czynią z miłością - takie zdanie powinno przyświecać każdemu rodzicowi, tym bardziej chrześcijańskiemu, który z pewnością życzyłby sobie, aby jego dzieci też chrześcijańskie były. Tutaj przychodzi z pomocą Paweł, który daje polecenia tak synom jak i ojcom.

Wniosek z tego jest prosty: za relacją nie odpowiada tylko jedna strona, ale obydwie. I właśnie obie te strony są zobowiązane do przestrzegania reguł stawianych przez Słowo Boże. Mimo wszystko czuje, że chociaż rodzice mają - tak jak dzieci - dyrektywy z Pisma Świętego, to dzieci powinny być bardziej skłonne do ustąpienia, wycofania się, załagodzenia konfliktu, czasami wzięcia winy na siebie w sporze... I to jest trudne, bo pokora nigdy łatwa nie była. Łatwo jest mówić, nawet w gniewie, ale strasznie ciężko jest powstrzymać się od gniewnej mowy. I ten obowiązek spoczywa w większym stopniu na dzieciach niż na rodzicach - w mojej opinii.

A mówię, to z tym bardziej większym smutkiem, iż sam jestem jeszcze dzieckiem...

sobota, 5 marca 2011

Mitologia Starego Testamentu

W szkole średniej przerabialiśmy na Języku Polskim mitologię starożytną: Grecji, Rzymu i chrześcijaństwa. Bardzo mnie to zszokowało, gdyż zapisy ST nigdy nie były dla mnie porównywalne z mitologiami takimi czy innymi. A ludzie nauki, bez problemu to szeregują na jednej półce. Cóż, jeśli dostrzegają cechy wspólne to ok, ale ja tak tego nazwać nie mogę i dla mnie Słowo owe, chociaż ma ponad 6 000 lat jest jak najbardziej autentyczne i prawdziwe.
"Wszelkie Pismo od Boga natchnione /jest/ i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości" (2 Tm 3:16)
Jeśli pisze to już osoba, która ma swoje istnienie potwierdzone historycznie, to dlaczego by jej nie wierzyć? Dlatego, że to może już nie na rękę co poniektórym. Otóż Biblia jeśli zostanie uznana naukowo, to już mówiąc szczerze, tak jakby naukowo uznać istnienie Boga, a to już kłopot. Wiele naukowych - uwaga, słowo klucz - TEORII weźmie w łeb i padną, jak np. teoria ewolucji, teoria wielkiego wybuchu czy innych kosmitów, którzy zapoczątkowali życie tu na ziemi. Dlatego naukowcy poddają w wątpliwość wszystko co się da.

Do roku mniej więcej 1800 naszej ery, przeważały poglądy fundamentalistyczne, które mówiły, że opowieści Biblijne są natchnione przez Boga i w pełni prawdziwe. Natomiast początek IXX wieku to okres kiedy zaczęto odrzucać Stary Testament jako normalne źródło historyczne i zaczęto uważać pewne obszerne fragmenty jako historie mityczne. Takie podejście było reprezentowane, a może powiem za Paul'em Johnson'em "lansowane" przez niemieckich naukowców. Dlatego to normalne, że Abraham czy Jozue stoją w jednej lidze z Heraklesem czy Perseuszem albo innym Zeusem. Szczególne zasługi ma tutaj niejaki Julius Wellhausen, który w 1878 roku wydał "Prolegomene do dziejów starożytnego Izraela". Przez kilkadziesiąt lat ich podejście liderowało sposobowi myślenia i patrzenia na Stary Testament, kształtując sposób naukowego czytania Biblii. Ten model przetrwał i do naszych czasów.

Głosem rozsądku, obiektywizmu a zarazem prawdy jest tu dziedzina wiedzy, którą nazywamy archeologią. Wykopaliska w Grecji i Azji Mniejszej spowodowały to, że Homer i jego dzieła stały się uważanym na cały świecie źródłem historycznym. Ten sam model miał miejsce w przypadku badań w Palestynie i Syrii. Odnalezione dokumenty o charakterze prawnym i administracyjnym w ogromnym stopniu przywróciły Księgom ST wiarygodność. Szczególnie należy tu wymienić dwie osoby: W. F. Albrighta oraz Kathleen Kenyon, których odkrycia spowodowały potwierdzenie w rzeczywistości miejsc i wydarzeń Starotestamentowych. Owe odkrycia (bardzo liczne) spowodowały, że Biblijne historie zawierają choć ziarno prawdy. Dla mnie to zdecydowanie za mało, bo daje im wiarę jako całości, ale trzeba przyznać, że naukowcy jeszcze wszystkiego nie odkryli, więc obiektywnie potwierdzają tylko to co odkopali. Taki układ mi odpowiada.

Podejście to spowodowało, że historia Noego z mitu stałą się faktem. Starobabilońskie przekazy, wykopaliska miasta Ur i innych potwierdzają, że przynajmniej tam była niewyobrażalna powódź, na niewyobrażalną skalę. Więc czemu nie uwierzyć zapisowi i uznać, że cała ziemia była zalana (skoro potwierdzamy już ten cały potop)? Z innej strony: pamiętacie olbrzymów?
"A w owych czasach byli na ziemi giganci; a także później, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach." (Rdz 6:4)
"Widzieliśmy tam nawet olbrzymów - Anakici pochodzą od olbrzymów - a w porównaniu z nimi wydaliśmy się sobie jak szarańcza i takimi byliśmy w ich oczach." (Lb 13:33)
W Biblii jest o nich mowa bardzo często. Fakt, opis ich jest nie zwykły. Związku z tą niezwykłością, naukowo i "krytycznie" podchodząc do ST, to musi być mitologia, bo jakież to naukowe odkrycie może potwierdzać owych Gigantów (alias: Olbrzymów)?










Najśmieszniejsze jest to, że powyższe naukowe dowody na istnienie gigantów nie są uznane i naukowcy udają, że nic nie ma. Gdyby to uznali, to konsekwentnie należało by uznać inne dowody na istnienie Boga, a wielu ludziom to nie po drodze. Proponuję w Google lub You Tube wpisać "giant humans" - można się dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy na ten temat.

Nie że jestem jakimś religijnym fanatykiem, który wszędzie na siłę doszukuje się poparcia swych tez, czy coś w tym stylu, ale skoro już bawimy się w tą naukę, to bądźmy konsekwentni...

wtorek, 1 marca 2011

ZUS vs OFE, czyli szukamy nadziei

Współczesna dyskusja, która w naszym kraju ma miejsce, to wynik rozgrywek politycznych. Są dwie strony, każda ma swoje racje i każda zapewnia, że przyszłość jest najważniejsza i trzeba zrobić wszystko by ją zabezpieczyć. Ludzie boją się jutra, dlatego kombinują, aby te jutro zabezpieczyć. Przyszłe emerytury to taki jeden z główniejszych gwarantów zabezpieczenia się na starość. Tylko czy to ma sens... Czy jakieś ustawy zapewnią wysokie emerytury? Czy rynek finansowy jest na tyle stabilny, abyśmy na nim mogli oprzeć te swoje "jutro"?

Co jak co, ale chrześcijanie pod tym względem mają zdecydowanie lepiej, bo z definicji, nie musimy/nie powinniśmy martwić się o przyszłość.
"Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie." (Mt 6:25-32)
Jeśli chodzi o kwestię zamartwiania się, to ja się czuje wolny od tego i problem ten mnie nie dotyczy. Logicznie myśląc, jaki gwarant człowiek dzisiaj może mieć w tym życiu? Pieniądze? Rodzina? Praca? Pozycja społeczna? Państwo Polskie? To wszystko może zawieść, nie musi, ale może. Jeśli ktoś swoją nadzieję widzi w opiece państwa Polskiego, to ja uważam go za człowieka nierozsądnego, bo politycy tylko mówią, że się troszczą o obywateli, ale jak przychodzi co do czego, to pierwsze co, to obcinają emerytury i renty, zaciskają pasa w ZUS'ie ograniczając zapomogi, z drugiej strony zatrudniają co raz to więcej urzędników. I nie agituję tu wyborczo co do partii rządzącej. Tak postępuje każdy rząd w każdym kraju na tym świecie.

Poleganie na człowieku, na jego mądrości i skuteczności to jedna z głupszych rzeczy jakie możemy uczynić. Człowiek zawodzi. Może nam być pomocny - przyjaciel dobra rzecz. Można na nim polegać w trudnej sytuacji, ale zauważmy, że ta przyjaźń często przechodzi dopiero próbę, a nie zawsze taką próbę nasi przyjaciele są gotowi przejść. Rozwiązaniem jest tu ufność w Bogu. Cała sprawa się rozbija o to, że człowieka widzimy, a Boga nie. Tym samym człowiekowi łatwiej nam zaufać a Bogu nie. Ale Bóg to nie kwestia wiedzy i poznania zmysłami, ale kwestia wiary, a to już zupełnie inny poziom dyskusji...
"To mówi Pan: Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście; wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną. Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją. Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi; nie obawia się, skoro przyjdzie upał, bo utrzyma zielone liście; także w roku posuchy nie doznaje niepokoju i nie przestaje wydawać owoców." (Jr 17:5-8)
Ze względu na swój grzech, człowiek powinien zrobić wszystko by zjednoczyć się z Bogiem. Takie pełne zjednoczenie może mieć miejsce dopiero po śmierci, ale to co będzie na sądzie poruszane zależy od tego, jak my dziś żyjemy. Jeśli całą naszą energię poświęcimy na gromadzenie dóbr, to po śmierci one na nic się zdadzą. Zostaną potomnym, ale nie nam i nie będą mogły być kartą przetargową na sądzie Bożym, gdyż ich z sobą zabrać do grobu nie możemy.
"Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy [z niego] wynieść." (1 Tm 6:7)
W oczach Bożych tylko dobre uczynki mają jakąkolwiek wartość i w nie możemy się wzbogacać. Ja osobiście uważam się za grzesznika, który nie raz już pokazał, jak jest dla swych pożądliwości łatwym kąskiem. I na tym sądzie każda taka chwila zostanie mi wypomniana, tym bardziej, że jestem chrześcijaninem. Kontrargumenty to nic innego jak moje dobre uczynki, jednoczenie się z Bogiem, codzienna społeczność z nim i rozmyślanie o Nim. Szukanie majątku i zabezpieczanie się na przyszłość to nic innego, jak tracenie energii na marność i zaparcie się wiary. Bo jeśli wierzymy, że świat jest stworzony mocą Słowa Bożego i Bóg tak żywi ptaki jak i kwiaty - co z resztą widzimy na co dzień, a zabiegamy o własny dobytek, gdyż uważamy, że Bóg nie jest już wstanie zatroszczyć się o nas, to jest to nic innego jak zaparcie się ufności do Boga.
"Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy." (Mt 6:34)