Google Website Translator Gadget

środa, 23 lutego 2011

Nie szata zdobi chrześcijanina

Biblia uczy, że są dwie grupy ludzi: świat i chrześcijanie. Ciężko jest określić kim są ludzie ze świata, a kim są prawdziwi chrześcijanie, w dzisiejszych czasach te granice cały czas się zacierają i takie definiowanie jest dość trudne. Mimo to, jest ono konieczne, gdyż jeśli chcemy być ludźmi blisko Boga musimy porzucić ten świat wraz z jego pożądliwościami i stać się naśladowcami Jezusa. Dlatego szukamy różnych kryteriów potrzebnych do tej oceny: poglądów religijny, politycznych, społecznych, przynależności wyznaniowej, używanego przekładu Biblii, obranych autorytetów i innych. Tylko czy to jest ten owy świat? Jeśli ja wierzę, że dusza jest śmiertelna, a inny wierzy inaczej, to czy jest on ze świata? A może to ja jestem światowy? To już nie jest chyba określanie światowości, ale osądzanie innych. Efekt jest taki, że wśród chrześcijan tworzą się podziały, a na 'my' i 'oni', z czego trzeba pamiętać, że zawsze to grupa 'my' będzie zbawiona, a reszta nie ma nadziei (wg grupy 'my').

Bardzo łatwym i przyjemnym na swój sposób jest kryterium ubioru. Kiedyś tak oceniałem ludzi. Jako młody chrześcijanin, nie chciałem należeć do świata, więc jeśli ktoś ubierał się po prostu modnie, miał kolczyk w ciele, tatuaż, łysą głowę czy inne 'coś' co nie mieściło się w moich ramach przyzwoitości, określałem go mianem świata, nawet jeśli on sam uważał się za chrześcijanina. Teraz po latach widzę to doskonale w jak wielkim błędzie byłem. Kim jestem, by harleyowcowi, łysemu, z wytatuowaną panią na plecach, ja Łukasz Miller odbierał prawo do zbawienia? Okej, może powyższy obraz nie pasuje do ułożonego pana w garniaku, ale czy to znaczy, że ten pierwszy to moralny rynsztok?

Może tak nam sugerować. Powód jest dość prosty. Człowiek odbiera otaczające go otoczenie za pomocą zmysłów, najczęściej wzroku. Co widzę, tak rozumuję i wierzę. Jeśli widzę pijaka, nie widzę w nim partnera do rozmowy na jakikolwiek, a tym bardziej poważny temat, ale jakiegoś łachudrę, który przepija pieniądze, zamiast nakarmić rodzinę. Samoczynnie się nakręcamy. Nie wiem jak myślał Samuel, ale miał on podobny problem:
"Samuel uczynił tak, jak polecił mu Pan, i udał się do Betlejem. Naprzeciw niego wyszła przelękniona starszyzna miasta. [Jeden z nich] zapytał: «Czy twe przybycie oznacza pokój?» Odpowiedział: «Pokój. Przybyłem złożyć ofiarę Panu. Oczyśćcie się i chodźcie złożyć ze mną ofiarę!» Oczyścił też Jessego i jego synów i zaprosił ich na ofiarę. Kiedy przybyli, spostrzegł Eliaba i mówił: «Z pewnością przed Panem jest jego pomazaniec». Pan jednak rzekł do Samuela: «Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi , bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce». Następnie Jesse przywołał Abinadaba i przedstawił go Samuelowi, ale ten rzekł: «Ten też nie został wybrany przez Pana». Potem Jesse przedstawił Szammę. Samuel jednak oświadczył: «Ten też nie został wybrany przez Pana». I Jesse przedstawił Samuelowi siedmiu swoich synów, lecz Samuel oświadczył Jessemu: «Nie ich wybrał Pan». Samuel więc zapytał Jessego: «Czy to już wszyscy młodzieńcy?» Odrzekł: «Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce». Samuel powiedział do Jessego: «Poślij po niego i sprowadź tutaj, gdyż nie rozpoczniemy uczty, dopóki on nie przyjdzie». Posłał więc i przyprowadzono go: był on rudy, miał piękne oczy i pociągający wygląd. - Pan rzekł: «Wstań i namaść go, to ten»." (1 Sam. 16:4-12)
Widzę człowieka, który jest potężnie zbudowany, rosły, obrotny, w wojnie zaprawiony - jest ktoś lepszy na króla? Boga nie obchodzi to czy mamy siłę zewnętrzną, ale wewnętrzną. Dawid, chociaż był uważany za nic w swoim domu, dla Boga była najbardziej wartościowym człowiekiem, bo jego wnętrze było odbiciem woli Bożej. To jest istotne. Cała reszta to detale, mniej lub bardziej istotne czy przydatne.

Nie można tutaj za bardzo krytykować Samuela. Był on w końcu człowiekiem i myślał po ludzku. Jak my wszyscy... Łatwiej nam przyswoić sobie obraz człowieka w garniturze, ostrzyżonego, ogolonego, z rodziną, stałą pracą, dużym domem, ładnym samochodem, gdzie żona się udziela w kościele, dzieci chodzą na niedzielne szkółki... tak, to jest sługa Boży. Brodaty, w t-shirt'cie, z kucykiem, z tatuażem, z bliznami, mieszkający w jakiejś zapadającej się dziurze w najgorszej dzielnicy - do niego też powiem 'bracie w Panu'? Albo kobieta w mini, na mega obcasach, dosłownie wytapetowana, z baaaardzo głębokim dekoltem - będę ją traktował jak siostrę w Panu? 

Dziś aż tak płytki nie jestem, aby sugerować się tym jakie kto ma gusta co do swojego wyglądu czy ubioru.

Powiedzmy sobie szczerze, nie jedna tragedia rozgrywa się w czterech ścianach bogatego domu, a w niedziele razem w kościele... Ciężko zdefiniować 'świat', ale jest to możliwe. Bez względu na wszystko, kryterium tego, co widzą nasze oczy nie jest chrześcijaństwem tylko tragizmem (serca).

sobota, 19 lutego 2011

To, co (tylko) bym chciał

Jestem pistoletem. Nie wiele mi potrzeba, aby w tej niepozornej głowie zrodziła się niewiarygodnie duża, cudowna, wspaniała, genialna idea. W ciągu około 10 minut, mam cały plan, strategicznie mam przemyślane 3 kroki naprzód, czasami wydaje mi się, że widzę i rozumiem więcej rzeczy niż kto inny. Sentencją jest zazwyczaj stwierdzenie: zróbmy to! I nie robię. Trochę z wstydem to piszę, ale skoro mam już tego bloga i nastawiam się na zupełną szczerość, to czas odsłonić kolejną stronę tego pamiętnika.

Suma sumarum, ostatnio sobie uświadamiam dużo rzeczy. Na rozmyślania mnie wzięło... Zacząłem czytać Biblię w wieku około 16/17 lat i prawie od razu zrozumiałem, że aby być chrześcijaninem, nie należy walczyć z cały światem, ale trzeba walczyć z samym sobą. Chrześcijaństwo to ciągłe dążenie do doskonałości, na wszelkich możliwych płaszczyznach i w każdym aspekcie. Byłem z siebie w pewnym stopniu dumny, że mimo młodego wieku takie "dojrzałe" podejście reprezentowałem. Dziś sobie uświadamiam, że to były puste słowa. Chęć była, nie powiem, ale dopiero teraz widzę, że praktycznie dreptałem  miejscu. Są pewne wersety, które mnie zawstydzają, gdyż mimo najszczerszych chęci, nie spełniam ich.

Jednym słowem ja "CHCĘ". Przeważnie, to chcę dla Boga, chce być sługą, który rozmnaża swoje talenty, który przynosi duże owoce, czasami zdarzyło mi się zrobić coś niby dla Boga, a w rzeczywistości miałem w tym swój własny osobisty biznes. Bez względu na to, mogę zacząć mierzyć oba te przypadki jedną miarą: mówię ok, myślę ok, robię nie do końca ok.

Ku mojemu smutkowi, niestety patrzy się trochę na mnie z przymrużeniem oka. Nie jakobym miał pretensje do kogoś, bo tak naprawdę sam zawaliłem wiele spraw i jeżeli nie jestem traktowany poważnie to tylko dlatego, że wydałem o sobie waśnie takie świadectwo. I to jest to, co mnie naprawdę już dołuje. Bo nadszarpaną opinię zawsze można naprawić. Jest to długie i żmudne, ale się da! Ale jeśli wezmę pod uwagę to, że o tym mówi Biblia w ewidentnych słowach, a ja mimo doskonałej znajomości Bożej woli w tym temacie nadal stoję w miejscu, to...
to nawet nie wiem jakimi słowami opisać to co czuje.
"Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie." (Mat. 5:13-16)
Jeden z najbardziej znanych fragmentów Biblii, cytowany na tym blogu już nie raz. Chrześcijaństwo ma się opierać na tym, że będziemy cały czas w służbie. To nie jest etat, to jest sens życia, jego treść i inspiracja. Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu uświadamiam sobie, że Bóg mnie inspiruje do wielkich i małych rzeczy. Naprawdę jestem szczęśliwy, że pewne pomysły w głowie mam. A wiem, że one same od siebie nie przychodzą
"Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą." (Filip. 2:13)
Nie ma u mnie tego działania. Nie ma tego czynnika zamiany idei w konkretny czyn. Jest rzeczą niemożliwą, aby to Bóg uczynił wyjątek i Słowo było tylko w pewnej części prawdą. Jeśli więc to Bóg nie jest winien, to oczywistą rzeczą jest to, że wina leży po stronie człowieka. I nie chodzi tutaj o to, że to takie modne, ciągłe obwinianie się o wszystko. Chodzi tu o uczciwe postawienie sprawy, spojrzenie z obiektywnej strony na swoje życie i wyciągnięcie - najczęściej - nie przyjemnych wniosków.
"Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do świętości. A więc kto [to] odrzuca, nie człowieka odrzuca, lecz Boga, który przecież daje wam swego Ducha Świętego." (1 Tes. 4:7-8)
Odrzucenie tej łaski, to nic innego jak w dzisiejszych czasach rozpraszanie się. Poświęcanie więcej czasu dla siebie, dla swych rozrywek, a ograniczanie czasu dla Boga do niezbędnego minimum. Bóg to widzi i nie pozostaje obojętny względem takie postawy. I mam już rozwiązanie mojego problemu. Jak Bóg może pozwolić mi na to, aby przez moje ręce przechodziły projekty mające na celu przysporzenie chwały Ojcu, jeśli ja jestem tego nie godny. Kapłani w ST musieli przechodzi cały proces oczyszczenia, aby móc do służby Bożej przystąpić, a ja mam działać dla Boga z marszu; między "Dr. Hous'em" a "Lost'ami"?

Był w moim życiu przez pewien okres czas, w którym to czułem się ofiarą losu. Wiele chciałem, nie wiele robiłem. Zawsze były jakieś przeciwności, zawsze mi czegoś brakowało. Tak to samoczynnie się dołowałem, aż się ostro wkurzyłem i zacząłem szukać przyczyny swoich problemów i niepowodzeń. Jak to w życiu głupiego człowieka wygląda (czyt. ja) zwróciłem się do Boga: "Dlaczego mi to robisz?" Dopiero po czasie zrozumiałem, że to było co najmniej niestosowne. Patrzyłem na siebie, dużo kombinowałem aż zobaczyłem, że tygodniami potrafię nie otwierać Biblii, miesiącami nie słuchać kazań, inspirować się wszystkim tym co daje mi 'świat', a nie Bóg. Czy Bóg może takiemu człowiekowi pobłogosławić?

Teraz wiem, że te wszystkie projekty by się udały i Bóg był gotów mi je pobłogosławić - skoro dał mi chcenie, ale nie udały się i poległy, gdyż nie byłem gotów, aby przystąpić do Boga i mu usługiwać.

środa, 9 lutego 2011

Między Zimą a Wiosną

Obie te pory roku są do strawienia. W zimie jest czasami niewyobrażalnie zimno, ale da się ścierpieć. Ma to swój uroczy klimat. Zima mi pasuje :) Wiosna też jest okej. Wszędzie jest zielono, jest ciepło (!), znów słychać śpiew ptaków. Wiosna też mi pasuje :) Nie mniej jednak, okres przejściowy jest katastrofalny, nie cierpię go, mimo, że zaczyna się robić bardziej zielono i cieplej jest koszmarnie, bo jest wszędzie brudno. Syf to mało powiedziane. Psie odchody, śmieci, piach - nie pojawiły się nagle, one były cały czas, ale pod stertą śniegu nie było widać. Teraz to wszystko wychodzi na jaw i wszystko widać, a czasami to i poślizgnąć, jak się wdepnie....

Z życiem człowieka nawracającego się, jest takie samo. Kiedy żyje się bez Jezusa, nie zwraca się uwagi na swoje "występki". Z chwilą, kiedy "otwieramy drzwi Chrystusowi", nagle dostrzegamy, że w naszym życiu jest pełno syfu. Śnieg, który wszystko przykrywał stopniał i nagle dostrzegamy cały brud, który to nagromadził się przez całe lata. Strasznie dołujące.

Chrześcijanie już nawróceni, to też ludzie i czasami też popadają w rutynę, tracą "czujność" i od czasu do czasu potrzebują pewnego rodzaju przebudzenia. Czasem i w życiu chrześcijan napada trochę śniegu i myślimy, że wszystko jest w porządku, a jak słońce zaświeci i śnieg stopnieje.... Jednym słowem wszyscy jedziemy na tym samym wózku.

Stan szoku, gdy przejrzymy na oczy, to efekt zaniedbania. Czego dokładnie, to ciężko opisać, każdy przecież jest swoistą indywidualnością, ale ja mogę powiedzieć, że to są takie troszkę prozaiczne sprawy, jak np. czytanie Biblii. Nic wielkiego, a jednak... Nie wolno się zaniedbywać. Biblia mówi o czujności, o pilnowaniu samego siebie. Nigdy tego nie rozumiałem, bo niby jak tą czujność zachować? Cały czas analizować swoje postępowanie, słowa, czyny, obserwować otoczenie? Przecież Jezus tak nie robił. Ta czujność, tj. trzeźwość można zachować tylko wtedy kiedy jest się w społeczności z Bogiem, kiedy jesteśmy napełnieni Duchem Świętym, i w tej właśnie mocy chodzimy. Wtedy jesteśmy z naszego charakteru silniejsi i łatwiej nam powiedzieć po prostu "nie".

Który to już raz mówię, że się zmienię...?
"Bo kto chce być zadowolony z życia i oglądać dni dobre, ten niech powstrzyma język swój od złego, a wargi swoje od mowy zdradliwej. Niech się odwróci od złego, a czyni dobre, niech szuka pokoju i dąży do niego. Albowiem oczy Pana zwrócone są na sprawiedliwych, a uszy jego ku prośbie ich, lecz oblicze Pańskie przeciwko tym, którzy czynią zło. I któż wyrządzi wam co złego, jeżeli będziecie gorliwymi rzecznikami dobrego?" (1 Piotr. 3:10-13)

wtorek, 8 lutego 2011

'Love' to nie tylko puste słowo.

Bardzo często można spotkać się ze stwierdzeniem, że w Biblii są dwa oblicza Boga. Bóg srogi i zły - ten w Starym testamencie, oraz Bóg miłujący i wybaczający - to ten w Nowym. Stwierdzenie w mojej ocenie jest niedorzeczne, bo Bóg się nie zmienia, nie zmienił swojej 'strategii' i zawsze był miłościwy, ale też nigdy nie pozwolił nikomu się z siebie naśmiewać, co powodowało, że popadał w chwilowy gniew. Przekonanie, że Bóg jest miłością wynika w głównej mierze z tego, że człowiek dostał wiele zapewnień o tym, że Bóg jest gotów wybaczyć człowiekowi jego przewinienia, że poświęcił swego Syna, aby człowieka ratować, że jest gotów towarzyszyć nam w tym życiu jeśli tylko wyrazimy na to chęć. Jednym słowem idealnie. Miłość, wynika nie z pustych deklaracji, ale z konkretnych czynów. Dwa zdania temu podałem kilka przykładów.

W dzisiejszym świecie słowa "miłość" i "kocham cię" straciły dla wielu ludzi na znaczeniu. Czasami można odnieść wrażenie, że temat już jest tak oklepany i monotonny, że aż nie idzie tego słuchać. No bo ileż to razy można słuchać kazania, jak to ksiądz/pastor mówi, że Bóg nas kocha? A kontra: co z tego, że kocha, jak ja nic dobrego od Niego nie dostałem.... Nie mówię, że wszyscy mają łatwe życie, i że wielu ludziom życie przysparza nie małych problemów, ale może usiądźmy na spokojnie i zastanówmy się czy Bóg w swoim Słowie mówi tylko: "Kocham Cię..."? Autentyczne uczucie miłości Bożej to nie słowo, ale konkretny czyn, konkretna deklaracja.
"Patrzcie, jaką miłość okazał nam Ojciec, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i nimi jesteśmy. Dlatego świat nas nie zna, że jego nie poznał." (1 Jan. 3:1)
Chrześcijanie - bo trzeba powiedzieć sobie szczerze, że to tylko ta wybrana grupa - to ludzie do których przyznaje się Bóg. To ludzie, którzy szukając u Niego pomocy otrzymują ją. Tak  wiem, brzmi to banalnie, dla tych, których ten temat nie za bardzo interesuje, ale dla tych, którzy doświadczyli Jego wsparcia jest to wspaniałe uczucie. Może trochę to samolubnie brzmi, ale fakt jest taki, że odpowiednią relację z Bogiem mają tylko Ci, którzy zachowują Jego przykazania.
"A przez to wiemy, żeśmy go poznali, jeśli przykazania jego zachowujemy. Kto mówi: Znam go, a przykazania jego nie zachowuje, kłamcą jest, a prawdy w nim nie masz. Lecz kto by zachował słowa jego, prawdziwie się w tym miłość Boża wykonała; przez to znamy, iż w nim jesteśmy." (1 Jan. 2:3-5)
Prosta zasada: Bóg miłuje każdego człowieka. To też nie jest puste słowo. Bóg kocha wszystkich ludzi, bo Jezus nie umarł za wybranych ludzi, ale umarł za wszystkich ludzi.
"Bo miłość Chrystusowa ogarnia nas, którzy doszliśmy do tego przekonania, że jeden za wszystkich umarł; a zatem wszyscy umarli; A umarł za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie samych żyli, lecz dla tego, który za nich umarł i został wzbudzony." (2 Kor. 5:14-15)
Ponad to, znajdujemy w Biblii zapewnienie, że Bóg ewidentnie chce, aby każdy człowiek był zbawiony:
"Który chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy." (1 Tym. 2:4)
To, że Bóg tak chce, to wcale nie oznacza, że każdego do tego zmusza. Coś już o wolnej woli pisałem ;) Może za dużo wersetów, może troszkę to nie popularne, ale zdecydowanie prawdziwe. Takie jest podejście Boga do marnego człowieka.

I teraz ten marny człowiek - chrześcijanin - który to wcześniej nawrócił się, nie musi słyszeć, od Boga pięknych słów. On widzi dowody troski i opieki Bożej codziennie, wszędzie i - co najlepsze - zawsze. Ileż to razy Bóg zapewniał człowieka o opiece, o trosce, o miłości. Tych fragmentów w Biblii jest tak dużo, że nawet pokwapię się o nie cytowanie ich! Zarzuty, że niby to "Bóg się mną nie interesuje", albo "Bóg o mnie zapomniał" naprawdę są wyssane z palca. Zgodzę się, że w życiu różnie się układa i z perspektywy ludzkiej wiele spraw może wydawać się nie sprawiedliwymi. Ale nie osądzajmy Boga o brak miłości, dlatego, że nie rozumiemy pewnych rzeczy. 

Bóg czeka na każdego człowieka. Aby być z Bogiem, nie wystarczy podpisać deklarację, ale należy pójść w konkretne czyny. Trzeba zmienić swoje życie. Jeśli Bóg w czynach okazuje miłości, także i człowiek w czynach powinien tą miłość odwzajemnić. I każdy może to zrobić, bo każdy ma szansę.

Dowody na to, że Bóg mnie kocha?
  • Zdrowie
  • Brak prześladowań (jakichkolwiek)
  • Stabilność finansowa
  • Brak głodu
  • Pełna szafa ubrań (na każda porę roku!)
  • ...i tysiące innych 'błahostek'
Śmiech na sali? Z pewnością, w końcu każdy tak ma, więc co w tym nadzwyczajnego (to był sarkazm). Wiem, że brak w tym wszystkim swoistej niezwykłości. Może gdybym zaczął latać, to ktoś by powiedział 'wow'. Ale Królestwa Bożego oczami czy innymi zmysłami nie da się przyjąć. Je można tylko przyjąć wiarą, a wiara nie jest argumentem. 
"Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym." (1 Tym. 6:8)

niedziela, 6 lutego 2011

10-letni Bohater

Kilka dni temu oglądałem "Sprawę dla Reportera" Elżbiety Jaworowicz w TVP1. Poruszała sprawę pewnego chłopca. Ten program możecie zobaczyć tutaj. Nie ma on łatwego życia. Bez rąk, jedna noga krótsza od drugiej, brak łazienki, problemy finansowe samotnie wychowującej go matki, różne choroby, które są następstwem jego stanu. W TV dużo mówi się o cierpieniu. Prawie każda szanująca się stacja telewizyjna czy radiowa, ma choć jeden program w swojej tygodniowej, który pokazuje ludzką nie dolę i cierpienie. I to jest dobre. Pokazuje to, tak tępym ludziom jak ja, jakie to mnie spotkało szczęście.

Cierpienia widzimy dużo, a to wojna, a to kataklizm, TV nie pozwala nam zapomnieć o bólu. Z czasem uodparniamy się na to, i płacz powoli przestaje nas wzruszać. Ludzka nie dola nie jest już szokująca, ale jest "jedną z wielu". Z tym chłopcem mogło by być podobnie. Ale mnie w nim nie porusza jego stan zdrowia, ani to co go czeka w życiu, które już teraz widać, że nie będzie proste. Mnie porusza jego postawa, jego wewnętrzny duch. Skąd on bierze tyle optymizmu? To on idzie do swojej matki i mówi: "mamo, będzie dobrze". Albo: "lepiej teraz trochę pocierpieć, bo jak przyzwyczaję się do bólu, to będzie później mniej bolało". To mówi 10-latek!

Szok. Jestem zdrowy. Mam dwoje rąk i nóg. Uczę się na uczelni wyższej. Nie pracuję. Nie muszę, bo rodzice mają płynność finansową. Zawsze mieli, nigdy nie musiałem się martwić o nic. Książki do szkoły były, lodówka była pełna, szafa pełna ubrań, wakacje, gadżety, itp. Czy mnie to wyróżnia? 95% z Was może się pochwalić większym "dorobkiem". Nie czyni mnie to lepszym, ani wspanialszym, czyni mnie to zwykłym człowiekiem. Ale czy ta "zwykłość" jest dzięki mnie? Moim rodzicom? Bogu? Przede wszystkim dzięki Niemu, bo to dzięki Jego kierownictwu oni mają choćby tą prace.

Ten chłopak nie ma wiele, albo ma jeszcze mniej, a mimo to, nie znajdziesz w nim goryczy. Bo wątpię, aby grał pod kamerę... Przyjął "na klatę" doświadczenie życia i żyje... A ja... Ja nie wiem za bardzo co napisać, aby to jakoś ładnie i zgrabnie ująć.


Problem jest w tym, że to co mam, to co mnie otacza śmiało mogę uznać za klasę "standard". Chleb w chlebnicy? A co w tym dziwnego, że on tam jest? Zawsze był! Tak, był. Ale to wcale nie oznacza, że ten "standard" ma każdy. W Googla wpisałem "głód". Zobaczyłem to co tutaj wrzuciłem obok razy kilka setek. To co mam, dzięki Bożej łasce mam. I w tym momencie zwracam uwagę na te nie manifestacyjne elementy życia (czyt. np. fajny samochód), ale jak chociaż by buty, które mogę nosić nawet i markowe, a co!. Dziękuje Bogu za wiele rzeczy, chociaż nie zawsze. Poprosić to ja nigdy nie zapomnę, ale podziękować to już różnie bywa. Jestem obyty z tym co mam. Mówię, Boże dzięki Ci za to co mi dajesz, ale tylko tak mówię. A istota rzeczy uświadomić sobie to, zrozumieć i wbić sobie wreszcie do głowy, że inni tak nie mają. Nie jakoby: "jestem lepszy", ale "Bóg mi błogosławi". To co mam, to Boże błogosławieństwo. Wniosek? Bóg błogosławi mi od zawsze. Nie mam zielonego pojęcia czym sobie na to zasłużyłem, ale to mega fajne uczucie. Stosunkowo nie dawno zacząłem sobie to uświadamiać.

Rozmyślania w tym temacie wróciły do mnie, po oglądnięciu tego reportażu. Zobaczyłem małego chłopca, dziecko, które nie mówi: "Bóg mnie nie kocha", czy "dlaczego mnie to spotkało?" On mówi, że jest jak jest, trzeba z tym żyć. Jestem w zdecydowanie lepszej sytuacji tak materialnej jak i zdrowotnej od niego, a czuje się przez niego zawstydzony. Ileż razy zdarzyło mi się narzekać, dołować, pesymistycznie nastawiać. Nie raz miałem  - nazwijmy to delikatnie - zastrzeżenia do Pana Boga, bo zazwyczaj jakaś z perspektywy czasu błahostka nie poszła po mojej myśli. Żenada.

On ma nie wiele, ale docenia to co ma. Ja mam sporo i z tym docenianiem to różnie bywa. Nie zaskoczę chyba nikogo jak powiem, iż w moich modlitwach często pojawia się zwrot typu "proszę o...", a słowa brzmiące około: "dziękuje Ci za..." ciut rzadziej. To nie jest dobra postawa. Trzeba by chyba bardziej odpowiedzialnie i świadomie podchodzić do swych modlitw.
"Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was" (1 Tes. 5:18)

sobota, 5 lutego 2011

Chodzić z Bogiem

Źródło: "Przekrój"
Moi znajomi znaleźli w necie taki o to rysunek i zaczęli w opisach GG go rozprowadzać. Nie wiem w jakim kontekście on się pojawił i co autor miał na myśli, ale chyba nie trzeba zbytnio zapoznać się z treścią, aby wzbudziło to w nim refleksję. Można zadać pytanie: kto/co jest moim 'bogiem'? Ale chciałbym podejść do tematu bardziej osobiście. Otóż, jaki będzie ten rok? Jak go przeżyję? Ile znów rzeczy sknocę? Ile rzeczy uda mi się zrobić dobrze? 

Czy ten rok będę chodził z Bogiem?

Zawsze fascynował mnie Henoch. Strasznie mało o nim wiemy, ale to co wiemy powoduje, że co poniektórzy robią 'wow'.
"Henoch przeżył trzysta sześćdziesiąt pięć lat. Henoch chodził z Bogiem, a potem nie było go, gdyż zabrał go Bóg." (1 Moj. 5:23-24)
Co to znaczy "zabrał go Bóg"? Odpowiedzi oparte są tylko na domniemaniach, ale to nie istotne. Istotne jest to, że Bóg nagrodził Henoha za jego postawę. Jego życie w tak wielkim stopniu było skoncentrowane na Bogu, że Bóg chciał go nagrodzić w sposób szczególny - zabrał go. Praktycznie jak to mogło wyglądać? Nie wiem, ale wiem, że ludzie tamtych czasów i współcześni są bardzo do siebie podobni. Problemy rodzinne, brak akceptacji najbliższych, uzależnienia, choroby, przemoc... Dziś powiedzielibyśmy jeszcze o pornografii, narkotykach, uzależnieniu od internetu czy innego facebook'a. Okej, mamy swoje choroby cywilizacyjne, ale fakt faktem, że z problemami codzienności trzeba stykać się na co dzień. Henoch nie miał łatwiejszego życia, to nie była sielanka, na pewno jako mąż, ojciec, przywódca plemienia borykał się z takimi samymi problemami jak my dziś. Ale on wyszedł z nich zwycięsko, bo chodził z Bogiem.

Zawsze chodził z myślą, że Bóg go widzi, i chce żyć według woli Boga. Zawsze się zastanawiał czy dobrym jest zrobienie tego czy innego, nie ze względu na jego korzyści, ale ze względu na akceptację danego czynu w oczach Bożych. Po prostu analizował swoje życie i konfrontował swoje uczynki z tym czego chce Bóg. Dziś jest podobnie. Który facet nie chciałby się przespać z kobietą i spędzić upojną noc w towarzystwie prawdziwej piękności. Każdy. Nie czarujmy się. Gdyby sex był czymś nie przyjemnym i nie dobrym, to pornobiznes nie zarabiał by rocznie kilkadziesiąt miliardów euro. Jest to fajne. Jak powszechnie wiadomo, kontakty seksualne przed ślubem to grzech cudzołóstwa, więc nie wchodzą/nie powinny wchodzić w grę. W porządku, ale motywacją nie powinna być, w mojej ocenie obawa przez zakażeniem HIV, ale to że Bóg tego nie pochwala. Człowiek wierzący, to taki ktoś, kto żyje według woli Bożej. Wola Boża to nie jest tylko chodzenie do kościoła, ewentualne czytanie Biblii, to codzienne chodzenie z Nim. To pytanie: "Boże, jaką decyzję mam podjąć, co mam zrobić?"

Nie mam zielonego pojęcia czy Henoch miał dylematy natury seksualnej. Ale jakiekolwiek by one nie były, chciał podejmować tylko te, które były zgodne z Bożym punktem widzenia. Przejechał się na tym? Skoro zabrał go Bóg.... to chyba raczej nie bardzo. Nie wiem czy moje życie będzie kiedykolwiek takie jak Henocha, w ciemno obstawiam, że ciężko by było, ale na pewno nie jest one do zmarnowania na dziś dzień. Z drugiej strony, po co patrzeć od razu na całe życie - wystarczy spojrzeć tylko na rok 2011.

Poprzedni rok był dla mnie fatalny. Źle go wspominam. Ten zaczął się świetnie.
Może odnajdę w sobie chociaż jakiś najmniejszy pierwiastek Henocha...

piątek, 4 lutego 2011

Modlitwa: Oznaka Słabości

W życiu różnie to bywa. Ostatnio się przekonuję o tym co raz to częściej. W różnych chwilach jako chrześcijanin potrzebuję kontaktu osobistego z moim Bogiem. Nic w tym dziwnego, wszakże każdy wierzący człowiek, nie ważne przedstawicielem jakiej religii jest, zwraca się do duchowej sfery, aby "zaspokoić" swoje wnętrze. Kiedy jest smutno, kiedy są problemy, kiedy jest choroba, kiedy jest radość i wdzięczność, i tysiące innych przypadków powoduje to, że ja Łukasz Miller się modlę. 

Odważne wyzwanie. Nie że sobie schlebiam czy coś w tym stylu, ale powiedzmy sobie szczerze, kto dziś przyznaje się do tego, że się modli? Na 50 osób może 1? Powód jest dość prozaiczny: modlitwa jest oznaką słabości i uzależnienia od kogoś innego niż ja sam. Mało kto, chce się przyznać, że nie jest "kozakiem na dzielni" i potrzebuje wsparcia od kogoś takiego jak Bóg. A jak zacznie się podkreślać ważność tego aspektu chrześcijaństwa to istnieje (być może) prawdopodobieństwo popełnienia towarzyskiego samobójstwa. Ja jakoś specjalnie ostatnimi laty, nie kryłem się z moją religijnością, a mimo to ludzie nadal się do mnie odzywają, więc szczerość chyba nie jest aż tak głupia.

Gdyby tak się zastanowić po co się modlę? Bo robię to od zawsze... Wychowałem się w domu chrześcijańskim i modlitwa "Ojcze Nasz" znana mi od 4-5 roku życia (może wcześniej). Zawsze wypowiadałem słowa do Boga, ale nie zawsze się modliłem. Modlitwa to nie jest konkurs recytatorski, modlitwa to nie są zawody na ilość wzniosłych słów w jednym zdaniu, modlitwa to rozmowa. Wiem, że to dziwnie brzmi, bo zazwyczaj wypowiadamy słowa, taki monolog robimy, mówimy 'amen' i koniec. Nikt nam nie odpowiada, nie słyszymy niczyjego głosu. Mimo wszystko, będę się upierał przy tym, że modlitwa to jak najbardziej rozmowa, gdyż Bóg ZAWSZE odpowiada. Tylko nie zawsze tak jakbyśmy chcieli, nie wtedy kiedy byśmy chcieli, nie zawsze mówi to co chcielibyśmy usłyszeć. Sorry, ale ja Bogu mówić nie będę, jak On ma się zachowywać. Przykro mi, jeżeli ktoś czuje się pokrzywdzony, gdy w przypadku modlitwy o zdrowie nie jest uleczona owa osoba w ciągu 5 sekund, a wraca do zdrowia w czasie z deka dłuższym. Oczywiście krytyków, nie będzie obchodzić to, że modlitwa została wysłuchana, ale to, że nie została spełniona teraz, natychmiast! Może i się czepiam, ale brak oczekiwanej reakcji na nasze modlitwy może zniechęcać i powodować powstanie myśli buntowniczych. A jest to bzdura, gdyż nie jesteśmy Bogu obojętni.

Przypomnieć warto sobie króla Dawida. Ten człowiek tak cierpiał, że - mówiąc kolokwialnie, choć mam nadzieję, że nie przesadnie - masakra. Ciągle to chciał go ktoś zabić, ciągle musiał przed kimś uciekać, ciągle to ktoś z jego otoczenia go wydawał i na niego donosił, a on mimo wszystko trwał w przekonaniu, że Bóg go wysłuchuje.

"Gdy jestem w niedoli, wzywam Pana I Boga mojego wzywam, A On wysłuchuje z świątyni swojej głosu mojego I wołanie moje dociera do uszu jego." (2 Sam. 22:7)
Czy jego ufność w Bożą opiekę była tylko złudzeniem? W żadnym wypadku, cały czas był z nim Bóg. Dziś się można dziwić, dlaczego Bóg dopuszczał tyle cierpienia w jego życiu, ale to troszkę inna bajka. Skupmy się na razie na tym, że Dawid może i miał full problemów, ale w zasadzie nigdy nie cierpiał z powodu kaprysu Boga. Czy zatem Dawid miał powód do tego, aby wątpić w celowość swoich żarliwych modlitw? Pytam hipotetycznie...

Osobiście wiele mi brakuje do Dawida, ale śmiało wychodzę z założenia, że jeśli Bóg troszczył się o króla Dawida żyjącego kilka tysięcy lat temu, to tak samo troszczy się i o mnie. A może nawet bardziej, biorąc pod uwagę moje ułomności... Nie mniej jednak, Bóg troszczy się o człowieka, tylko człowiek, musi Boga potraktować poważnie. Szczerze i w prostocie serca przyjść do Boga i powiedzieć co leży na sercu. Bez kombinowania nad wyniosłymi słowami, ale szczerze po prostu powiedzieć co jest nie tak. Otworzyć swoje serce przed Bogiem. To może być trudno, bo można to zrobić tylko wtedy, kiedy Mu w pełni i totalnie zaufamy. Okej, to może zająć troszkę czasu, sprawa indywidualna każdego. Ale warto, bo to przynosi efekty.
"Synu mój, daj mi swoje serce, a twoje oczy niechaj strzegą moich dróg!" (Przyp. 23:26)
Jeśli modlitwa jest oznaką słabości, a zarazem oświadczeniem tego że naszym ratunkiem jest Bóg, to ja oświadczam że jestem najsłabszy ze wszystkich. Jestem tak słaby, że nawet innych poproszę o modlitwę za mnie, szczególnie w konkretnych przypadkach, o czym wtajemniczeni wiedzą o co chodzi.

Czy modlitwa ma sens? Dla tych, którzy wierzą, że Bóg się nimi interesuje: tak. Mimo mego młodego wieku mam swoje problemy. Przedstawiam je Bogu i mówię jak jest, i jak bym chciał aby było, zaznaczając, że to Jego wola jest ostateczna i niech będzie według Jego woli. I ułamek sekundy później już mi lepiej. Zero stresu, zmartwienia, totalny wewnętrzny pokój. Nie wiem czy jest to coś w stylu "natychmiastowej" odpowiedzi Boga na moja słowa, ale modlitwa jest też potrzebna mi. W sumie to do kogo mam się zwrócić o pomoc? Kto jest w stanie mi pomóc? Człowiek? Litości....
"Tak mówi Pan: Przeklęty mąż, który na człowieku polega i z ciała czyni swoje oparcie, a od Pana odwraca się jego serce! Jest on jak jałowiec na stepie i nie widzi tego, że przychodzi dobre; mieszka na zwietrzałym gruncie na pustyni, w glebie słonej, nie zaludnionej.
Błogosławiony mąż, który polega na Panu, którego ufnością jest Pan! Jest on jak drzewo zasadzone nad wodą, które nad potok zapuszcza swoje korzenie, nie boi się, gdy upał nadchodzi, lecz jego liść pozostaje zielony, i w roku posuchy się nie frasuje, i nie przestaje wydawać owocu." (Jer. 17:5-8)
Skoro już mam być tym słabeuszem, to jako cienias potrzebuję pewności, że sprawy potoczą się odpowiednim torem. Modlitwa jest pewnością, że to Bóg przejmuje dowodzenie i co by nie działo się i to tak finał będzie elegancki :)